Wszystkie media podały tę informację – zmarł Marian Turski, więzień Auschwitz-Birkenau i “świadek Zagłady”. Wszystkie pominęły, co robił w pierwszych latach po wojnie. Przypadek?
Marian Turski, prawdziwe nazwisko Mosze Turbowicz, urodził się w 1926 w Druskienikach, w ówczesnym województwie białostockim. Wychował się w Łodzi, gdzie poznali się jego rodzice: Eliasz i Rachela Turbowicz. W 1940 roku cała rodzina Turbowiczów trafiła do łódzkiego getta, gdzie Turbowicz wstąpił do konspiracyjnej antyfaszystowskiej organizacji „Lewa Związkowa”. Do Auschwitz został deportowany w sierpniu 1944 roku. W styczniu 1945 podczas ewakuacji obozu przeżył marsz śmierci więźniów z Auschwitz do Wodzisławia Śląskiego, skąd przetransportowano go do KL Buchenwald. Z kolejnego marszu śmierci uciekł w kwietniu 1945 r. Ukrywał się w Czechosłowacji, ale został złapany przez “nazistów” i osadzony w obozie w Teresinie, gdzie doczekał wyzwolenia. Tu zaczyna się etap jego życia pomijany przez zapłakane media.
W sierpniu 1945 przybył na Dolny Śląsk. Pełnił funkcję przewodniczącego gminnych struktur Związku Walki Młodych (ZWM) w Mieroszowie, a następnie kierował zarządem powiatowym tej organizacji w Wałbrzychu. ZWM to była wyjątkowo nikczemna stalinowska młodzieżówka, jej bojówki brały udział w tłumieniu młodzieżowych demonstracji antykomunistycznych w grudniu 1945 roku w Łodzi oraz w kwietniu 1946 roku w Szczecinie oraz zajmowały się wymuszaniem kontyngentów od rolników. Zetwuemowcy uczestniczyli też w przeprowadzaniu reformy rolnej, tworząc “brygady parcelacyjne”, które rozdzielały odebrane grunty pomiędzy miejscową ludność wiejską. Zetwuemowcy prowadzili też intensywną działalność indoktrynacyjną oraz walkę ideologiczną – m.in. poprzez atakowanie tych profesorów uniwersyteckich, którzy nie chcieli służyć komunistycznej władzy oraz poprzez donosy, jak i przez zmuszanie wykładowców do publicznej samokrytyki. Zdarzało się, że śledzili profesorów, sprawdzając, czy chodzą do kościoła i z kim się kontaktują. To samo dotyczyło zresztą ich rówieśników – też wystarczyło, że ktoś chodził do kościoła albo nie zapisał się do ZWM. Agitacyjna działalność związku uwidoczniła się zwłaszcza podczas kampanii wyborczej przed referendum ludowym w 1946 oraz przed wyborami do Sejmu Ustawodawczego z 1947 roku. To była naprawdę niebezpieczna organizacja. I właśnie w jej działalność na krótko zaangażował się Mosze Turbowicz. Na krótko, bo najwyraźniej doceniony przez egzekutywę “poszedł wyżej” i podjął jeszcze “ważniejszą” działalność.
Już w listopadzie 1945 wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej, w której m.in. był członkiem egzekutywy Komitetu Powiatowego w Wałbrzychu, a następnie do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Od 1946 do 1949 studiował prawo na Uniwersytecie Wrocławskim, równocześnie będąc prelegentem Wydziału Propagandy KW PPR we Wrocławiu, a następnie członkiem egzekutywy Komitetu Międzyuczelnianego PZPR. Był również korespondentem „Trybuny Dolnośląskiej”. Od 1946 do 1949 pracował w Wojewódzkim Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk we Wrocławiu, a równocześnie był m.in. pełnomocnikiem PPR ds. wyborów w powiecie trzebnickim, a także przewodniczącym komisji w referendum ludowym. Jedno i drugie zostało sfałszowane. A Mosze Turbowicz brał w tym udział. Od 1949 do 1951 “kształcił się” w Szkole Partyjnej przy KC PZPR w Warszawie. Nauka zaprocentowała i dała mu zatrudnienie – Od 1951 do 1956 pracował jako instruktor, a później starszy instruktor w Wydziale Prasy i Wydawnictw, a następnie Wydziale Propagandy i Agitacji Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W 1958 objął kierownictwo działu historycznego tygodnika „Polityka”, którą funkcję pełnił przez niemal 70 lat, aż do swojej śmierci, chociaż żadnego wykształcenia w tym kierunku nie miał. Miał za to wykształcenie w stalinowskiej/komunistycznej propagandzie i cenzoroską praktykę.
Dopiero po 2000 roku zaczął nowy etap “kariery” zabierając głos jako ocalony i jako autorytet Muzeum Historii Żydów Polskich (przewodniczącym rady tego muzeum został w 2009 roku). Co roku występował na obchodach rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz, wygłaszając przemówienia. Nie przeprosił za swoje zaangażowanie w system, który kosztował życie znacznie więcej ludzi niż niemiecki nazizm.