Mgr Edward Orłowski, Proboszcz Parafii Jedwabne i Dziekan Dekanatu Jedwabne
18‑420 Jedwabne, ul. Poświętna 4
Ja Edward Orłowski urodziłem się dnia 16 lipca 1931 roku w Sulęcinie Szlacheckim pod Ostrowiem Mazowieckim. (…)
W 1952 roku zdałem maturę w Ostrołęce. (…)
Czułem, że powinienem zostać kapłanem i dlatego wstąpiłem do Seminarium Duchownego.
(…)
Po zakończeniu seminarium byłem wikariuszem przez 14 lat w różnych parafiach, m.in. w Lipsku nad Biebrzą przez trzy lata, razem z Ks. Józefem Kęblińskim, który w Jedwabnem przez cały okres okupacji sowieckiej i niemieckiej był duszpasterzem.
Po zakończeniu wojny Ks. Kębliński został proboszczem w Lipsku nad Biebrzą.
Czodziennie przy obiedzie, przy kolacji Ks. Józef Kębliński opowiadał mi, co działo się w czasie okupacji w Jedwabnem, m.in. mówił o spaleniu Żydów. Z tej relacji, opowiadanej wielokrotnie, znam dokładny przebieg tych wydarzeń.
Gdy byłem proboszczem w parafii Drozdowo od dnia 3 kwietnia 1974 roku i jako sekretarz Instytutu Pastoralnego w Łomży, podjąłem dzienne studia specjalistyczne teologii ekumeniczno-porównawczej na KUL, które ukończyłem ze stopniem licencjata, studia doktoranckie ukończyłem, ale bez napisania pracy.
Od 1 lipca 1988 roku zostałem Dziekanem i Proboszczem Parafii Jedwabne.
Brałem udział w dialogach międzywyznaniowych w Warszawie, w Lublinie, poza granicami Polski, m.in. w Budapeszcie.
Dlaczego poczułem się upoważniony do zabrania głosu w sprawie mordu Żydów w Jedwabnem? Dlatego, ponieważ miałem bardzo szczegółowe informacje o przebiegu tego mordu na Żydach od Ks. Józefa Kęblińskiego, który opowiadał mi o tym wielokrotnie. Dzięki temu czuję się świadkiem pośrednim.
Sprawa korzeniami sięga roku 1939, kiedy do Jedwabnego przyszli Niemcy, ale na podstawie umowy Ribbentrop-Mołotow ustąpili miejsca Sowietom. Po wkroczeniu Sowietów Żydzi przywitali ich kwiatami, objęli stanowiska w urzędzie miejskim, utworzyli z młodych Żydów sowiecką milicję i przystąpili do współpracy z NKWD. Współpraca ta polegała na tym, że udzielali oni NKWD szczegółowych informacji, a ponieważ w październiku 1939 roku zawiązał się Ruch Oporu, była to szkoła do kształcenia w walce partyzanckiej trzech powiatów: łomżyńskiego, białostockiego i augustowskiego. Zgromadziło się tu trochę ludzi ze szkół wojskowych podwarszawskich i warszawskich. Mieszkali oni i działali w Jedwabnem, ale Żydzi ich szpiegowali, dlatego też przenieśli się do sąsiedniej wsi Kubrzany, ale i tam ich szpiegowano. Wtedy przenieśli się za Biebrzę, na terenie bagiennym, do uroczyska Kobielno, gdzie była leśniczówka, która stała się terenem ich pobytu. Ale i tam ich również wyszpiegowano i w tym był duży udział Żydów Jedwabieńskich. W dzień Zesłania Ducha Św. 1941 roku najechało NKWD i oddziały Czerwonej Armii i tam rozegrała się walka, w której zginęli partyzanci, ale o wiele więcej żołnierzy NKWD.
Po tym wypadku były najboleśniejsze zsyłki. Żydzi przygotowywali listy patriotów, ludzi wartościowych, wykształconych, których należało jak najszybciej wywieźć. Czynnie uczestniczyli Żydzi w aresztowaniu, przyprowadzili NKW-udzistów w miejsce zamieszkania skazańców i wraz z NKWD wywożono furmankami do Łomży na stację kolejową. Furmanki były konwojowane przez uzbrojonych w karabiny Żydów. Matki i żony aresztowanych błagały Żydów – sąsiadów – aby umożliwiono ucieczkę ich mężom i synom w czasie drogi do stacji. Żydzi jednak nie dopuścili do żadnej ucieczki, nieznany jest ani przypadek, aby komuś pomogli uciec.
Najbardziej tragiczny był ostatni konwój, tuż przed wkroczeniem Niemców do Łomży, tuż przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej. Olbrzymi skład pociągu, składającego się z wagonów bydlęcych, nie zdążył zabrać wszystkich ludzi. Pozostali zostali umieszczeni w więzieniu, oczekując na następny transport.
22 czerwca 1941 r. Niemcy wkroczyli do Łomży – więźniowie sforsowali drzwi i zamki i wydobyli się z więzienia, powracając do Jedwabnego, spotykając tu Żydów, którzy ich konwojowali.
Mieszkania Polaków były zajęte, rodziny były wywiezione w głąb Rosji, Polacy wracając, nie mieli gdzie się podziać.
10 lipca 1941 r. Niemcy zorganizowali likwidację Żydów w Jedwabnem. Przez pierwsze dni poprzedzające tę likwidację Żydów zganiali na rynek do pracy, celem wyrywania trawy na rynku, po tym wyrywaniu trawy rozpuszczali ich do domów. Na drugi dzień znowu powtórzyli ten eksperyment i dopiero trzeciego dnia postanowili ich zamordować. Tak więc dopiero trzeciego dnia dokonano spalenia Żydów.
Ks. Kębliński mieszkał na plebanii, którą Niemcy zwrócili po „Selecmiecie”. Niemcy mieli kwaterę w Starej Aptece. Niemcy zwrócili Ks. Kęblińskiemu plebanię. Tutaj mieszkał z księdzem przez krótki czas kapelan niemiecki. Ponieważ Ks. Kębliński znał język niemiecki z konieczności stawał się tłumaczem między Polakami a Niemcami i Żydami a Niemcami. Dowiedział się Ks. Kębliński od Niemców, że Żydzi będą zniszczeni, bo jeden z żandarmów udzielił informacji, że przyjechało do Białegostoku komando w liczbie 240 Niemców, które zrobi porządek z Żydami. Ksiądz Kębliński próbował tłumaczyć, że może jednak udałoby się ocalić tych Żydów. Żydzi nawet chcieli zebrać kosztowności celem przekupienia Niemców. Ale Niemcy oświadczyli, że to jest niemożliwe, powiedzieli, że tam gdzie stąpnie stopa żołnierza niemieckiego, Żyd nie ma prawa żyć. Ksiądz Kębliński ostrzegł niektórych poważnych Żydów. Mógł o tym powiedzieć tylko tym, których uważał za zdolnych do dyskrecji, bo inaczej sam zostałby rozstrzelany.
W dniu kiedy spędzono na rynek nie tylko mężczyzn, ale i kobiety i dzieci Ks. Kębliński poszedł na posterunek do oficera wysokiej rangi, który dowodził całą akcją i tłumaczył mu, że jeżeli winni są wam mężczyźni i posądzacie ich o sympatię do komunizmu, to przecież dzieci i kobiety są nic niewinne. I usłyszał odpowiedź: „Czy ty nie wiesz kto tu rządzi? Nie wtrącaj się, jeśli chcesz mieć głowę na karku i zachować życie”. Otworzył drzwi i potężnym głosem krzyknął: „Raus!”. Ks. Kębiński opuścił posterunek, czuł się całkowicie bezradny. Na słupach wisiały ogłoszenia, że kto ukryje Żyda lub ułatwi ucieczkę, będzie rozstrzelany do trzeciego pokolenia. Widział, jak Polacy byli zmuszani, wyganiani na rynek, celem pilnowania i konwojowania Żydów prowadzonych do stodoły. Ale nikt się nie domyślał, jaki będzie tego finał, ani Żydzi ani Polacy. Żydzi poszli z rzeczami potrzebnymi im do użytku codziennego, spokojnie, nie domyślali się, co ich czeka. Ks. Kębliński przypuszczał, że Żydów mogło być od 150 do 200.
O samym momencie wiemy tylko, że nastąpił wybuch, krzyk, wiemy, że Żydzi próbowali uciekać ze stodoły, ale stodoła była szczelnie otoczona przez Niemców uzbrojonych. Tylko Niemcy byli uzbrojeni, wiadomo, nie zgodzili się dać broni nawet Karolakowi, agentowi niemieckiemu, którego Niemcy mianowali burmistrzem.
Dzieło więc ostatecznej zagłady Żydów było tylko i wyłącznie dziełem Niemców. Polacy byli zmuszeni do pilnowania pod groźbą utraty życia. Z zeznania Żyda dochodzącego spadku w urzędzie sądu rejonowego w Łodzi wynika jednoznacznie, że Żydzi zostali spaleni w stodole przez Niemców. Do stodoły zostali wepchnięci i tam spaleni co najmniej trzej Polacy, wepchnięci zostali przez Niemców i zostali tam spaleni razem z Żydami.
Żydzi mieli ze sobą przedmioty użytku codziennego, mieli ze sobą łyżki, widelce, rzezak miał nóż. Żydzi nie wiedzieli, że idą na śmierć. Ów nóż był przeznaczony do uroczystości rytualnych. Na tym relacja została zakończona, zawiera ona pięć kart zapisanych na Plebani w Jedwabnem, w obecności niżej podpisanych osób: