INFORMUJEMY, NIE KOMENTUJEMY

© 2020-2021 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Centralna Agencja Informacyjna

07:11 | czwartek | 25.04.2024

© 2020-2023 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Ryszard Kapuściński “Kapuś”

Czas czytania: 11 min.

Kartka z kalendarza polskiego

25 kwietnia

Jedźcie sami do Niemiec…

13 kwietnia 1943 W czasie II wojny światowej, Warszawa była dla Niemców najniebezpieczniejszym z okupowanych przez nich miast Europy. Każdy Polak mógł wtedy zginąć...

Koniecznie przeczytaj

Minęła 90 rocznica urodzin Ryszarda Kapuścińskiego, ale jakoś ciszej niż dawniej bywało… Nazywano go „cesarzem reportażu” i mistrzem pióra. Adepci dziennikarstwa otwierali jego „Cesarza” z nabożeństwem. Po roku 1990 okazało się, że nie był w miejscach wielu konfliktów i wojen, które opisywał „na gorąco”, że zmyślał i kłamał… Był za to w kartotekach komunistycznych służb jako ich współpracownik. O wysokim locie i o upadku Kapuścińskiego pisze Andrzej Zbiegniewski.

* * *

Andrzej Zbiegniewski z Melbourne

Centralny Ośrodek Szkolenia Kadry Instruktorskiej ZHP w podwarszawskim Skolimowie (przy ulicy Przebieg 2, gdzie wówczas mieszkałem) był w pierwszej połowie lat 60. solą w oku Władysława Gomułki i jego partii – zadowolonej z popaździernikowej małej stabilizacji i uczulonej na konkurencję ze strony „walterowców” i „komandosów”, dla których skolimowski ośrodek był jedną z ostoi. Poza prowadzeniem kursów instruktorskich, zapewniano tu bywalcom turnusów kontakty z „ciekawymi ludźmi”. Głównie ludźmi sztuki i wracającymi z zagranicy dziennikarzami, w szarzyźnie gomułkowszczyzny będącymi dla słuchaczy jak „podmuch malowanego wiatru”. Goście opowiadali o egzotycznych krajach. Jakich? Nieważne. Relacje musiały być oczywiście podlane ideologicznym sosem. Inaczej nie byłoby partyjnych funduszy na kolejną wyprawę. Podekscytowane audytorium, zaludniające salę gimnastyczną przedwojennego budynku YMCA (nie warszawskiego, znanego z prozy Leopolda Tyrmanda, przy Konopnickiej 6, ale skolimowskiego) z zapartym tchem słuchało Haliny Poświatowskiej, Agnieszki Osieckiej, Stanisława Tyma, Krzysztofa Kąkolewskiego i innych.

Największym wzięciem cieszył się Ryszard Kapuściński. W ramach ogólnopolskich tur odczytowych odwiedzał Skolimów kilkakrotnie. Zawsze przygotowany, bystry, opalony, oddziałujący na widownię, relacjonował swoje przygody w dzikiej Afryce! Tam, jak twierdził, miał zawsze szczęście być świadkiem wielkiej historii. W rzeczywistości największe tytuły do chwały zmyślał, co nie przeszkadza mu być do dziś autorytetem ludzi wykształconych ponad własną inteligencję i dysponujących nieprzebranymi pokładami wyrozumiałości dla „tragicznie zagubionych” stalinowców. Koronnym przykładem takiej postawy jest Artur Domosławski, autor lukrowanej biografii Kapuścińskiego i kłamliwych napaści na Józefa Mackiewicza.

Śniadolicy Rysio przyszedł na świat w 1932 roku, jako dziecko radykalnie lewicowych nauczycieli, w poleskim Pińsku, skąd po wybuchu wojny uciekł wraz z rodzicami do Generalnego Gubernatorstwa. Po 1945 roku, uzdolniony w chwytaniu właściwego wiatru, w afirmacji komunizmu wyczuł szansę. Licealna opinia charakteryzowała go jednoznacznie: „postawa ideowa bardzo dobra, szkolenie polityczne w Stołecznym Zarządzie ZMP ukończył celująco, dyrekcja nie widzi przeciwwskazań, by studiował na wyższej uczelni”. Dla Kapuścińskiego, szefa komunistycznej młodzieżówki w ogólniaku, przejście w roku 1951 na podobne stanowisko przy Wydziale Historii UW było czymś naturalnym. We wspomnieniach, przychylnych mu skądinąd kolegów, utrwalił się jako wyszukiwacz obcości ideologicznej, zmuszający swe ofiary do składania samokrytyki, publicznego wyznawania „grzechów”, takich jak przedwojenna przynależność do harcerstwa, religijność, ukrycie niewłaściwego pochodzenia czy unikanie zajęć z politgramoty. Wpadał we wściekłość, gdy podsądni, oskarżeni na przykład o wiarę w Boga, upierali się przy swoim. Ożenił się wcześnie, co nie przeszkadzało mu w uprawianiu „moralności socjalistycznej”, w jego opinii pozwalającej na „koszenie wszystkiego, co się nawinie”. Tej opcji pozostanie wierny do końca „zarówno w rozgrywkach na własnym boisku, jak i na wyjeździe”.

Kapuściński szybko został namaszczony na łącznika z Komitetem Wojewódzkim, dokąd wzywano go na narady „aktywu”. Wracał z nich jeszcze bardziej nawiedzony, nabuzowany prawdami objawionymi, które próbował podawać dalej. Pierwszy rok studiów zaliczył agitką „Zadania organizacji młodzieżowej w okresie Planu 6-Letniego”, uzupełnioną suplementem „Rola prasy i radia w życiu politycznym Polski Ludowej”. Nawet jego przyjaciele zapamiętali te produkcje jako „propagandowy bełkot pierwszej wody”. Następnym przejawem podporządkowania się mądrości etapu było zadeklarowanie obcości klasowej wobec własnej rodziny [!], od której się „izolował”. Faktycznie zaś mieszkał z pogardzanymi rodzicami i siostrą w luksusowym, jak na realia ówczesnej Warszawy, domku fińskim na Polach Mokotowskich. To z niego, a nie z „hotelu robotniczego”, zaopatrzony w mamine kanapki i szaliczek, wyruszał na pochody, „czyny społeczne”, „rozkułaczania” i wiece przedwyborcze. To na nich gardłował za komunizmem. Czy naprawdę nie wiedział, że nie warto? Wszak wybory były i tak sfałszowane, a procent frekwencji odgórnie ustalony. Po intensywnym komunizowaniu, które wolał od studiowania, wracał w rodzinne progi, by „wieczorami tworzyć wiersze podobne do sowieckich oryginałów jak dwie krople szczyny”. O żadnym z tych przejawów „głębokiej wiary w sprawę” nie wspomni potem ani razu. Czy istotnie nie miał pojęcia, że służy wcielonemu złu?

Według jego przyjaciółki, poetki Julii Hartwig (jej agenturalny przydział do inwigilacji i rola w śmierci Ksawerego Pruszyńskiego są niepodważalne, choć niewyjaśnione), „Kapuściński, bywał świetnym poetą w prozie”. Tak czy siak, wierszówka zapewniła mu, razem z bandą „pryszczatych”, akces do Koła Młodych ZLP. Nasz adept został tam obarczony zadaniem „pilnowania Władysława Broniewskiego, by chlał mniej”. Zainspirowany przez legionowego podopiecznego, na studium wojskowym Kapuściński zachowywał się równie nadgorliwie jak na innych zajęciach. Przed absolutorium, w wakacje 1955 roku, wraz z dziećmi prominentów Watem, Toeplitzem i Ikonowiczem zaliczył dobrze mi znany poligon w kurpiowskich Muszakach.

Podanie Kapuścińskiego o przyjęcie „w szeregi PZPR” rozpatrzono pozytywnie 11 kwietnia 1953. Z obłędnego języka operatywki wyłówmy kilka perełek: „Urodziłem się na Zachodniej Białorusi, zagrabionej wówczas przez sanację” [!]. „Po wyzwoleniu przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939, z dumą wstąpiłem do radzieckich pionierów”. „Cierpiąc na obcość klasową, po wojnie spóźniłem się z włączeniem w nurt przemian, bo kierowały mną przeżytki drobnomieszczaństwa”. „Dopiero lektury Gorkiego, Ehrenburga i Wasilewskiej zmieniły ten stan”. Dalej było tylko gorzej.
Całość usankcjonował swoim autorytetem towarzysz Benjamin Lewertow vel Bronisław Geremek (ustanowiony ostatnio przez Senat jako patron roku 2022 w Polsce!), opiniując podanie równie przerażającymi passusami.
W „Sztandarze Młodych”, gazecie zetempowskich partyjniaków, Kapuściński pracował od roku 1950, a nie jak podawał od 1955. To zasadnicza różnica! Czy trzeba przypominać, jak ponury był to okres w polskich dziejach? U boku Lasoty i Kąkolewskiego, maturzysta, a potem student Kapuściński miał wolną rękę w wyborze tematów. Jeżdżąc po „ludowej ojczyźnie”, nie dostrzegał nic złego w jej codzienności, pochłonięty pisaniem fantasmagorii o entuzjazmie mas, zafascynowanych „budową socjalizmu”. Kłamał też o historii. W monografiach Nowotki, Janka Krasickiego i Hanki Sawickiej legitymizował założycielskie mity PRL. W przyszłości będzie to ukrywał, grożąc sądem badaczom „grzebiącym w życiorysie”.

- reklama -


Rozgraniczenie między stalinizmem, a odwilżą w jego przypadku można określić precyzyjnie. Wyczuwając potanienie odwagi, miesiąc po Ważykowym „Poemacie dla dorosłych” publikuje „demaskatorski” artykuł o Nowej Hucie. Zelżenie zamordyzmu ma odtąd przełożenie na jego plany dotyczące wyjazdów zagranicznych. Legną u podstaw reporterskich urojeń Kapuścińskiego. Zaczyna od poszukiwania protektorów w gronie aparatczyków. Wazeliniarstwo otwiera mu drogę do samego Gomułki. Przechodząc na etat w nowo powstałej „Polityce”, nawiązuje kontakty ze stojącymi na progu wielkości: Barcikowskim, Rakowskim i Frelkiem oraz z pilnującymi ich esbekami. W biogramie napisanym po 30 latach pominie czteroletni okres zatrudnienia w tygodniku o podtytule „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”.

Szpiegowanie na zlecenie sowieckiego wywiadu było detalem, jakim peerelowscy globtrotterzy „zapominali” się potem dzielić ze swoimi fanami. Dlaczego mówię o służbach sowieckich, a nie polskich? Po prostu nic takiego nie istniało. II Zarząd (Wywiadowczy) Sztabu Generalnego LWP był bowiem tylko podrzędną ekspozyturą moskiewskiego odpowiednika. Równie fikcyjny był podział na „polski wywiad wojskowy i cywilny”. Nie ma więc sensu dokładne przytaczanie nazwy instytucji, jaka agenturalnie pozyskała Kapuścińskiego we wczesnych latach 60. Zostanie kapusiem stanowiło wszak warunek wysyłki na placówkę. Z jednej strony Tanzania to nie Kanada, ale dla przetestowania „oddanego sprawie socjalizmu towarzysza K.” nadawała się. Załoga ambasady w Dar-es-Salam, licząca trzech smutnych panów, wyległa na powitanie przybysza. Charge d’affaires Janusz Lewandowski powitał opalonego gościa słowami: „O, Żydka nam przysłali”… Gospodarze wiedzieli, że przybysz zjawia się tylko dlatego, że poszedł na współpracę z wywiadem. Donoszenie, przy okazji, na kolegów i koleżanki, stanowiło „działalność pozalekcyjną”. Jak skutecznie i owocnie szpiegował, to inna sprawa. Werbującym oficerom prowadzącym chodziło tylko o rutynowe zeszmacenie „figuranta”. O pokazanie mu, kto tu (i tam) rządzi.

Agenturalna kariera ruszyła. Co kilka lat przenicowywał za państwowe pieniądze kolejny kraj trzeciego świata, z którego poza reportażami słał meldunki. Nie da się ukryć, że miał „lekkie pióro”. Jego teksty przyjmowali dobrze nie tylko czytelnicy, ale i ludzie cichej roboty. Posłuszny autocenzurze, pisał zawsze „po linii partii”, mając na uwadze „nierozerwalne więzy przyjaźni”. W pomarcowym klimacie umiał również grać na panujących w KC PZPR nastrojach „antysyjonistycznych”. W rankingu razwiedki nie zaszedł wysoko, z powodu lenistwa. Jego domeną był wszak tylko, obojętny Moskwie, trzeci świat.

Tymczasem udawanie reportera wywindowało go nie tylko na demoludowy, ale i zachodniolewacki piedestał. Załatwili mu tam wielojęzyczne edycje polskich oryginałów: „Wojny futbolowej”, „Jeszcze dzień życia”, „Cesarza” itd. Dla reklamy wystarczyły przechwałki, kogo on osobiście znał. Jak się miało okazać, nie znał nikogo! Lumumby, Czombego, Che, Allende, Amina… Dowiedziono mu, że zawitał do Afryki po śmierci Lumumby; nie dotarł do oddziału Guevary w Boliwii; nie był w Chile podczas puczu Pinocheta ani w Meksyku podczas masakry na placu Tletelolco (300 zabitych 2 października 1968). Wyolbrzymiał kilometry przejechane po Afryce, Ameryce i ZSRS. Wyssany z palca jest też wykaz rewolucji i przewrotów, jakich był „naocznym świadkiem” (faktycznie tylko jednego, na Zanzibarze). Historyjki, w które z czasem sam uwierzył, o wyczynach na miarę supermana, ocierającego się o śmierć!
Za to działał w konsularnych strukturach PZPR. Po roku 1968 jego pojawianie się (np. w Meksyku, skąd wygryzł samego Edmunda Osmańczyka) wzbudzało panikę peerelowskich dyplomatów, obawiających się odwołania z intratnych placówek. Warto dodać, iż był pełen podziwu dla jawnego, meksykańskiego prześladowania katolików! Nade wszystko jednak, gdzie tylko mógł, bronił sowieckich interesów, strzegąc m.in. poufnych informacji o kubańskiej inwazji Angoli, w listopadzie 1975. Dowodem zaufania GRU i KGB było powierzanie mu funkcji rosyjsko-hiszpańskiego tłumacza na supertajnych, sowiecko-kubańskich konferencjach oraz nadzorowania nasłuchu i namiaru „wrogiej łączności” w obliczu spodziewanej ofensywy sił antykomunistycznych na Luandę.

Poczesnym przykładem dyspozycyjności Kapuścińskiego jest Etiopia. Ponieważ II RP uznała w roku 1937 okupację tego kraju przez Włochy za legalną, siedem lat później pamiętliwy cesarz Haile Selasie, na złość rządowi RP na uchodźstwie, uznał legalność ekipy Bieruta. W zamian za to w latach PRL, m.in. piórem naszego bohatera, był przy każdej okazji wychwalany jako „postępowiec i socjalistyczny bojownik z faszyzmem”. Niestety, tylko do lata 1974, gdy zorganizowany przez KGB przewrót obalił Cesarza, który automatycznie stał się w opinii Kapuścińskiego: „satrapą, analfabetą i agentem światowej reakcji”. Propaganda komunistyczna w Polsce mianowała zaś „postępowcem” posłusznego Moskwie genseka etiopskiej kompartii i ludobójcę, podpułkownika Mengistu Haile Mariama. I tym razem, zgodnie z utartymi praktykami, pisząc „Cesarza”, autor zmyślił „wywiady z dworzanami”! Wymordowanymi w liczbie kilkuset przez Mariama i jego siepaczy.

Sierpień 1980 nie odmienił Kapuścińskiego. Pojechał do Stoczni w Gdańsku, ale nie jako podpora opozycji, lecz jako delegat KC PZPR, desygnowany przez Kazimierza Barcikowskiego (drugą osobę w państwie PRL). Podobno po stanie wojennym wystąpił z PZPR, co wszak pozwolono mu „ukrywać” przez trzy lata… W międzyczasie nadal podlegając Kiszczakowi, uczęszczał na zebrania opozycji! Przez dwa lata na msze św. za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki! Czy miał coś wspólnego z rozpracowaniem ks. Jerzego Popiełuszki?

Druga połowa lat 80. Kapuściński w swojej pracowni przy ulicy Pustola 16 na Woli.

Po przemianie PRL w PRL-bis ze zgrozą stwierdził, że nie tylko jego reporterskie zmyślenia, ale i kulisy szpiegowskiej kariery wyjdą na jaw. Starał się nie opuszczać mokotowskiej willi, a na forum publicznym „nie poznawał” partyjnych i esbeckich kolesiów. Przytłaczały go hiobowe wieści o postępującym w Polsce i za granicą dezawuowaniu jego kłamstw. Wyrzekło się go jedyne dziecko. Z poczuciem winy wobec wiernej mu do końca żony, którą zdradzał od pół wieku, zmarł w roku 2007. Przyjaciele twierdzą, że z powodu „osaczenia wstydem i nieprzystosowania do nowych warunków”. Nigdy nie umiał pisać prawdy, a nie potrafił żyć bez salonowych apanaży. Bez parasola ochronnego tajnych służb i taniego poklasku tłumu. Lewacki panteon nie wykluczył dotąd jego nazwiska, jak Günthera Grassa, ale jest to chyba tylko kwestią czasu.

* * *

EPILOG: Z relacji na WikiNews z pogrzebu Kapuścińskiego:
Ks. Adam Boniecki („Tygodnik Powszechny”): Kapuściński budził w człowieku to, co najlepsze, to co ewangeliczne, mimo że nie obnosił się ze swoją religijnością. Budził w człowieku miłość.
Stefan Bratkowski („Gazeta Wyborcza”): Dzieła Kapuścińskiego stały się wzorem dla młodych dziennikarzy, a jego osoba wzorem prawości.
Andrzej Wajda: Ten człowiek przeszedł na nogach cały świat i rozmawiał z prostymi ludźmi. To jest najważniejsze, co mu zawdzięczamy.
Prof. Wiktor Osiatyński: Musimy dorastać do Twoich standardów

Andrzej Radosław Zbiegniewski urodził się w Mińsku Mazowieckim 8 II 1959. Absolwent warszawskiego Technikum Kolejowego. Studiował na Uniwersytecie Warszawskim, w czasach „S” był aktywnym szefem służby porządkowej „S” w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji, za co w „stanie wojennym” usunięto go z uczelni. Trzykrotnie zatrzymywany i więziony. Dorywczo pracował fizycznie na PKP i jako laborant w zakładzie fotograficznym. W roku 1984 nie wrócił z wyjazdu do RFN, otrzymał azyl polityczny. Rok później emigrował z żoną Katarzyną i córką Wiktorią do Australii, gdzie w 1988 urodził się syn Jan. Od początku pobytu na Antypodach publikował w niepodległościowych pismach emigracyjnych, od roku 1993 współpracuje z „Tygodnikiem Polskim”.
Jest również pisarzem historycznym. Ma w dorobku książkowym ponad 30 pozycji po polsku i po angielsku, głównie z zakresu historii militariów XX wieku. Do tego ponad 500 artykułów. Mieszka w Melbourne.




Śledź nas na:

Czytaj:

Oglądaj:

Subskrybuj
Powiadom o

0 komentarzy
Wbudowane informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
reklama spot_img

Ostatnio dodane

O Grzegorz Braauun… czyli hit Sejmu RP

"O Grzegorz Braauun"... niosło się z hotelu wśród nocnej ciszy. Ponoć impreza była tak przednia, że aż o 2...

Przeczytaj jeszcze to!

0
Podziel się z nami swoją opiniąx