Uznany i popularny aktor, a dziś biznesmen, Marek Kondrat na łamach „Gazety Wyborczej” opowiada o współczesnej Polsce. Nie oszczędza przy tym gorzkich i niesprawiedliwych słów.
– Moja? Jest już odległa. W poezji Leśmiana, Tuwima, Baczyńskiego, w dziennikach Gombrowicza, prozie Konwickiego. To nazwiska niepoprawne dla zwolenników tendencji czysto narodowych — odpowiada na pytanie o to „gdzie jest Polska?”.
– Z piwnicznego okienka wynurzył się łeb narodu, ale tułów wciąż pozostał w piwnicy. Zablokował się i nie chce wyjść. Ci otwarci, lepiej wyedukowani chcą być częścią świata, ale co zrobić z tamtymi? – pyta aktor.
– Kiedy ojczyzna dawała mi świadectwo dojrzałości w 1968 r., postawiła mnie w pierwszym poważnym konflikcie, który odczuwam do dzisiaj, i tego mojej ojczyźnie nie zapomnę. Bo to nie była ojczyzna jakichś „komunistów”, jak chce się dzisiaj uważać, tylko moich rodaków. I ci moi rodacy – lub ich potomkowie – mają dzisiaj podobne odruchy, jakie mieli w ’68 czy jakie mieli ich protoplaści z międzywojnia. Te odruchy mnie martwią – dodaje.
Źródło: Gazeta Wyborcza