INFORMUJEMY, NIE KOMENTUJEMY

© 2020-2021 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Centralna Agencja Informacyjna

22:55 | środa | 08.05.2024

© 2020-2023 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Nie ma większej miłości…

Czas czytania: 5 min.

Kartka z kalendarza polskiego

8 maja

Dzień Zwycięstwa – dzień klęski i lekcja dla Polski

8 maja 1945 Jeśli więc w rocznicę zakończenia II wojny światowej mamy wyciągać jakiekolwiek z niej wnioski, to tylko ten, że jesteśmy zdani na...

Koniecznie przeczytaj

Wtorek, 29 lipca 1941 r.

Obóz koncentracyjny to był ostatni krąg piekła. Ci, którzy je przeżyli, mówili że tam nie było ludzi, były tylko „numery”, a każdy starał się tylko przeżyć następny dzień. A jednak na tym dnie piekła zdarzył się jedyny przypadek, kiedy ktoś życie swoje oddał. Nie za przyjaciela, nie za kogoś z rodziny. Za obcego człowieka.

- reklama -

28 lipca 1941 r. po południu wycie syren oznajmiło ucieczkę więźnia. Był nim Zygmunt Pilawski ( nr 14156), z zawodu kierowca. Karę za jego wolność mieli ponieść inni. Więźniowie musieli stać na apelu całą noc. 29 lipca koło południa kierownik obozu Karl Fritzsch, który przybyłym więźniom mówił zawsze, że są „kupą gnoju” i wszyscy „pozdychają jak psy”, zdecydował, że dziesięciu więźniów z bloku 14, z którego był uciekinier, umrze śmiercią głodową. Wśród wybranych był oficer Wojska Polskiego Franciszek Gajowniczek. Wychodząc z szeregu nieświadomie głośno westchnął, że nie zobaczy już żony i dzieci. Słowa te usłyszał stojący nieopodal ojciec Maksymilian Maria Kolbe, franciszkanin, założyciel klasztoru w Niepokalanowie (najliczniejszego na świecie), misjonarz, wydawca katolickiej prasy (największy nakład w historii Polski), prekursor katolickiej rozgłośni radiowej. Zdecydował się pójść na śmierć za męża i ojca.

Świadek zdarzenia Michał Mierchedziński widział i słyszał wszystko. Jak sam powiedział, zapamiętał każdą minutę do końca życia.

Świadek

- reklama -

„Staliśmy na długość drewniaka, aż tu nagle ktoś zaczął się przeciskał się między więźniami. Był to o. Maksymilian. Szedł krótkim krokiem, bo w drewniakach długim krokiem iść się nie dało, trzeba było je trzymać palcami nóg, żeby nie spadły. Szedł prosto ku grupie esesmanów, stojących w pobliżu pierwszego szeregu więźniów. Wszyscy drżeliśmy, ponieważ było to złamanie jednego z najostrzej i najbrutalniej przestrzeganych zakazów. (…)Wyjście z szeregu oznaczało śmierć. (…)Byliśmy pewni, że o. Maksymiliana zabiją, zanim zdąży się przecisnąć. Ale stało się coś nadzwyczajnego, czego nie zanotowała historia 700 obozów koncentracyjnych, jakie zbudowała III Rzesza. Nigdy nie zdarzyło się, aby więzień obozu mógł bez poniesienia kary wyjść z szeregu. Było to dla Niemców coś tak niewyobrażalnego, że stali jak skamieniali. Patrzyli po sobie i nie wiedzieli, co się dzieje.(…) O. Maksymilian (…) Stanął spokojnie przed oficerami. Wreszcie opamiętał się kierownik obozu. Wściekły, zapytał swojego zastępcę: „Was will dieses polnische Schwein?” (Co chce ta polska świnia?). Zaczęli szukać tłumacza, ale okazało się, że tłumacz jest zbędny. O. Maksymilian odpowiedział spokojnie: „Ich will sterben für ihn”, wskazując ręką na stojącego obok Gajowniczka  (Ja chcę umrzeć za niego). (…)Wreszcie padło drugie pytanie: „Wer bist du?” (Kto ty jesteś?) O. Maksymilian odpowiedział: „Ich bin ein polnischer katolischer Priester” (Jestem polskim księdzem katolickim). (…) Ciekawe, że w tym dialogu o. Maksymilian ani raz nie używa słowa “proszę”. Jest tylko jego żądanie, którym złamał Niemca. (…)Wreszcie stało się coś, czego do dzisiaj nie mogą zrozumieć ani Niemcy, ani więźniowie. Kapitan SS zwrócił się do o. Maksymiliana per “pan”: „Warum wollen Sie für ihn sterben?” (Dlaczego pan chce umrzeć za niego?”. (…)O. Maksymilian odpowiedział: „Er hat eine Frau und Kinder” (On ma żonę i dzieci). Wszyscy czekali, co się dalej stanie. Esesman był przekonany, że to on jest panem życia i śmierci. Mógł kazać ciężko pobić go za złamanie najbardziej rygorystycznie przestrzeganego zakazu występowania z szeregu. A cóż dopiero, jeśli więzień pozwala sobie na wygłaszanie nauk?! Mógł ich dwóch skazać na śmierć przez zagłodzenie. Po upływie kilku sekund esesman powiedział: „Gut” (Dobrze)”.

Podkreślić należy, że nigdy, w żadnym obozie esesman nie zwrócił się do więźnia per „pan”. To jedyny znany przypadek takiego zachowania Niemca. Więźniowie, którzy to słyszeli, zachowanie Fritzscha przypisali szokowi, w jaki wprawiła go decyzja ojca Kolbego.

Ocalony

- reklama -

Franciszek Gajowniczek nie znał ojca Kolbego. Po wojnie tak relacjonował to zdarzenie:

„W okresie żniw, w ostatnich dniach lipca 1941 roku, przy nadarzającej się sposobności, jeden z więźniów oświęcimskich z mojego bloku zbiegł. Jako represja za to, na wieczornym apelu nastąpiło dziesiątkowanie więźniów mojego bloku. Dziesięciu więźniów z mojego bloku wyznaczono na śmierć. Dowódca obozu Fritzsch w towarzystwie Rapportfuhrera Palitzscha dokonał selekcji (wyboru). Nieszczęśliwy los padł również na mnie. Ze słowami: „Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam”, udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci głodowej. Te słowa usłyszał O. Maksymilian Kolbe, franciszkanin z Niepokalanowa. Wyszedł z szeregów, zbliżył się do Lagerfuhrera Fritzscha i usiłował ucałować jego rękę. Fritzsch zapytał tłumacza: „Was wunscht dieses polnische Schwein?” ( Czego chce ta polska świnia?) O. Maksymilian Kolbe, wskazując ręką na mnie wyraził swoją chęć pójścia za mnie na śmierć. Lagerfuhrer Fritzsch ruchem ręki i słowem:
„Heraus” (Wyjść), kazał mi wystąpić z szeregu skazańców, a moje miejsce zajął O. Maksymilian Kolbe. Za chwilę odprowadzono ich do celi śmierci, a nam kazano rozejść się na bloki. W tej chwili trudno mi było uświadomić sobie ogrom wrażenia, jaki ogarnął mnie; ja, skazaniec mam żyć dalej, a ktoś chętnie i dobrowolnie ofiaruje swoje życie za mnie. Czy to sen, czy rzeczywistość?…”.

Pogrzeb żywych

Wszystko trwało tylko chwilę. Niemcy pozwolili wrócić Franciszkowi Gajowniczkowi do innych więźniów. Skazani na śmierć głodową, wśród nich ojciec Kolbe zdjęli drewniaki i boso zostali zaprowadzeni do bloku 11, w piwnicy którego mieścił się bunkier głodowy – betonowej „klatki” o powierzchni ośmiu metrów kwadratowych. Zimna, szorstka, mokra posadzka, czarne ściany, światło słoneczne sączyło się przez potrójne załamanie. Przed wejściem więźniowie musieli rozebrać się do naga i tak zostali zamknięci. Drzwi do bunkra Niemcy otwierali już tylko po to, by wyciągnąć z niego zwłoki.

To nie był ani pierwszy, ani ostatni przypadek skazania więźniów na śmierć z głodu. Wcześniej z bunkra słychać było jęki i przekleństwa. Tym razem – modlitwę, odmawianą coraz ciszej i przez coraz mniejszą liczbę głosów. Ojciec Kolbe, chociaż już osłabiony, praktycznie „z jednym płucem”, ale przez lata zakonnego życia, przyzwyczajony do skromnych racji żywności, przeżył dwa tygodnie. 14 sierpnia został dobity zastrzykiem fenolu w serce.

Jeśli chodzi o  Zygmunta Pilawskiego, to po kilku miesiącach został schwytany przez Niemców, przywieziony do KL Auschwitz i wraz z sześcioma więźniami rozstrzelany pod ścianą straceń 31 lipca 1942 r.

Śledź nas na:

Czytaj:

Oglądaj:

Subskrybuj
Powiadom o

0 komentarzy
Wbudowane informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
reklama spot_img

Ostatnio dodane

Dzień Zwycięstwa – dzień klęski i lekcja dla Polski

8 maja 1945 Jeśli więc w rocznicę zakończenia II wojny światowej mamy wyciągać jakiekolwiek z niej wnioski, to tylko...

Przeczytaj jeszcze to!

0
Podziel się z nami swoją opiniąx