Jest. Już jest. Dwieście trzydziesta czwarta odsłona przyczyn koronawirusa. Zatem – nie nietoperze w niedogotowanej zupce, niemyte owoce ani laboratorium. Aktualnie winien jest jenot azjatycki.
Nie trzeba było długo czekać, by po ujawnieniu tajnych amerykańskich raportów wskazujących na pochodzenie koronawirusa z laboratorium, położonego w Wuhan tuż obok słynnego mokrego targu, pojawiła się nowa wersja nt. pochodzenia Sars-Cov-2. Po nietoperzach i mrożonkach (wersja chińska), była ta o człowieku. Już w zeszłym roku chińscy naukowcy stwierdzili, że próbki pobrane z targu owoców morza w Wuhanie dowodzą, że żadne ze sprzedawanych tam zwierząt nie było zakażone SARS-CoV-2. Co prawda bite półtora roku obowiązywała wersja o zupce z nietoperza, ale co tam. Naukowcy stwierdzili więc, że źródłem koronawirusa byli… ludzie. Wersja upadła, bo „badacze” z Europy, Ameryki Północnej i Australii przeanalizowali tzw. surowe dane genetyczne z wymazów pobranych ze ścian i podłóg metalowych klatek i wózków używanych do transportu zwierząt na targu owoców morza w Wuhanie. Jak do nich dotarli?
Tajemniczy zbieg okoliczności
Okazało się, do założonej w 2008 roku, by zapewnić naukowcom otwarty dostęp do danych genomowych, międzynarodowej bazy wirusów grypy GISAID, trafiły wyniki badań wymazów próbek z ww. klatek (bez ich analizy). Jak trafiły? Ponoć w tajemniczy sposób, bo Chińczycy niechętnie dzielą się swoimi danymi. Tymi jednak jakoś się podzielili. W dodatku, jak podał portal wp.pl, były to te same dane, które posłużyły Chińczykom do ustalenia, że to nie zwierzęta były źródłem koronawirusa. No i dziwnym zbiegiem okoliczności, niespodziewanie, 4 marca, dane te zostały zauważone we wspomnianym systemie przez francuską biolog ewolucyjną Florence Débarre. Ta poinformowała o danych swoich kolegów. Ci rzucili się na wspomniane dane i czym prędzej je pobrali i poddali analizie. Ledwie je pobrali, a Chińczycy zorientowawszy się w swojej omyłce, dane usunęli. Było jednak za późno.
Pamięć absolutna
Jak podał portal wp.pl, międzynarodowy zespół naukowców w składzie: Michael Worobey, biolog ewolucyjny z Uniwersytetu w Arizonie; Kristian Andersen, wirusolog ze Scripps Research Institute w Kalifornii oraz Edward Holmes, biolog z Uniwersytetu w Sydney, rozpoczął odkrywcze badania nowych danych genetycznych. Ma już wnioski. Zespół zwrócił szczególną uwagę na jedną próbkę. Jak się okazało, próbka została pobrana z wózka połączonego z konkretnym stoiskiem na rynku w Wuhanie, który dr Holmes odwiedził w 2014 roku. To ważne, bo naukowiec zapamiętał, że na straganie tym stała klatka z jenotami azjatyckimi. Ba! Zapamiętał także, że na klatce z jenotami stała kolejna – z ptakami. Naukowiec doszedł do wniosku, że takie ustawienie sprzyjało przenoszeniu się nowych wirusów. Najwyraźniej nie tylko pamięta, jak stały klatki na poszczególnych straganach prawie 10 lat temu, ale jeszcze ma pewność, że to ustawienie w międzyczasie nie uległo zmianie.
Nowy winowajca dla frajerów
W dodatku badacze stwierdzili, że na wymazie pobranym z zapamiętanego straganu, znajduje się materiał genetyczny SARS-CoV-2 i jenota azjatyckiego. Wniosek – koronawirus nie pochodzi od nietoperza, tylko od jenota. W ten sposób nietoperze okazały się niewinne. Winne są nielegalnie sprzedawane w Wuhan jenoty. I pomyśleć, że trzeba było niedbalstwa Chińczyków, które nastąpiło po tym, jak wyciekł tajny raport o laboratoryjnym pochodzeniu koronawirusa i tajemniczego umieszczenia wyników badań wymazów z klatek na targowisku, by naukowcy mogli przeprowadzić własną analizę i dojść do ww. wniosków.
Jest w tym wszystkim tylko jedna zagadka. Kto w to w ogóle uwierzy?
Znajda się tacy co w to uwierzą. Uwierzyli w covid i szczepienia więc we wszystko uwierzą.