27 kwietnia 1960 r.
Dantejskie sceny rozgrywały się na Placu Teatralnym, gdzie obrońcy dosłownie obejmowali krzyż; puszczali go dopiero odrywani od niego siłą i bici po palcach tak mocno, że same się rozginały. Milicjanci szczuli ludzi psami, atakowali pałkami, rzucali w tłum petardy. Dopiero po 23:00 ZOMO ostatecznie opanowało Nową Hutę.
Nowa Huta wzniesiona dosłownie na rogatkach królewskiego Krakowa miała być pierwszym w Polsce całkowicie socjalistycznym miastem. Kalką stalinowskich miast – przemysłowych molochów wznoszonych gdzieś w stepach Azji i obdarzanych imionami zarówno samego Stalina jak i innych przywódców rewolucji komunistycznej. Nawet człon jej nazwy – „Nowa” wskazywać miał na zupełnie innych charakter tego tworu. Miał stanowić on przeciwwagę dla „skostniałego”, „zacofanego”, inteligenckiego Krakowa. I wszystko by pewnie się udało, gdyby nie jeden „drobiazg” – w Nowej Hucie mieli zamieszkać Polacy, których w żaden sposób i żadną miarą nie dało się przerobić na ludzi radzieckich.
Złamana obietnica
Jeszcze przed „odwilżą” 1956r. mieszkańcy Nowej Huty wysłali do władz dwie petycje w sprawie zgody na budowę kościoła (z odpowiednio 7 i 12 tysiącami podpisów). Bez efektu. Wkrótce potem do władzy doszedł Władysław Gomułka. Spotkał się z delegacją (przyszłych) nowohuckich parafian i zapewnił ich, że dla partii budowa kościoła nie stanowi problemu. Utworzono Komitet Budowy Kościoła, a parafianie rozpoczęli zbieranie składek. Wkrótce zebrali na ten cel aż dwa miliony złotych. Władze wyznaczyły nawet lokalizację przyszłego kościoła. Miał stanąć u zbiegu ówczesnych ulic Marksa i Majakowskiego, na Placu Teatralnym. W miejscu budowy rozpoczęto już pierwsze wykopy, a 17 marca 1957r. ówczesny krakowski sufragan abp Eugeniusz Baziak poświęcił drewniany krzyż, wskazujący miejsce przyszłej świątyni. W 1957r. prymas Polski Stefan Wyszyński zainicjował Wielką Nowennę, poprzedzającą Milenium, odprawianą przez 9 lat do roku 1966 r. Siłą rzeczy zwrócił uwagę polskiego społeczeństwa na ten jubileusz i zaakcentował chrześcijańskie korzenie państwa polskiego. Wywołało to wściekłość ludowej władzy, której działanie było wybitnie nie na rękę. Komuniści odpowiedzieli organizowaniem obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego. Komunistyczne świętowanie miało trwać od 1960 do 1966r, i obejmować wielki projekt edukacyjny „Tysiąca szkół na 1000-lecie”. Projekt rzucił Gomułka w 1958r., a władze z zacięciem przystąpiły do jego realizacji (Nawiasem mówiąc, szkoły tysiąclecia często były tak zlokalizowane, by w wypadku inwazji wojsk Układu Warszawskiego na państwa zachodniej Europy mogły być używane jako szpitale polowe, a w ich wznoszenie były zaangażowane całe lokalne społeczności same zbierające na ten cel fundusze i pracujące na budowach). Jedna z takich właśnie szkół miała powstać w Nowej Hucie. Dokładnie w miejscu planowanego kościoła i zamiast niego.
Krzyż nam zabierają!
10 czerwca 1959 r. cofnięto pozwolenie na budowę świątyni. Wkrótce oskarżono Komitet Budowy o zagarnięcie gruntów, a pieniądze ze składek skonfiskowano. Skonfiskowano także zakupione już materiały budowlane. Dyrekcja Budowy Osiedli Robotniczych zadecydowała zaś o budowie na terenie przeznaczonym pod kościół szkoły i skierowała pismo w tej sprawie do Kurii. 19 kwietnia 1960 r. proboszcz parafii w Bieńczycach ks. Mieczysław Satora otrzymał pismo z żądaniem usunięcia krzyża. Istnieje wersja, że o piśmie tym nie wiedział podobno Komitet Wojewódzki PZPR ani Komenda Wojewódzka MO. Pochodziło ono od nowohuckich PZPR-owskich aparatczyków, którzy mieli zamiar „uczcić” w ten sposób zapowiedzianą na maj w Nowej Hucie wizytę samego Gomułki. Zaskakująca jest w tym krótkowzroczność i zwykła głupota autorów tego pisma, którzy spodziewali się, że władze kościelne, które nie dały się złamać Bierutowi i całemu NKWD, ulegną przed paroma miejskimi komunistami oraz przekonanie, że ludzie zrezygnują z kościoła, o który tak uparcie walczyli..
Wróćmy jednak do pisma żądającego usunięcia krzyża. O jego treści ks. Satora poinformował naturalnie swego zwierzchnika. W odpowiedzi z 22 kwietnia 1960r. ówczesny biskup archidiecezji krakowskiej Karol Wojtyła napisał, że krzyż stał się obiektem kultu i jego usunięcie byłoby złamaniem prawa kanonicznego, obrażającym uczucia wiernych. Komunistyczne władze dostały czytelny sygnał – Kościół krzyża z Nowej Huty nie usunie. Wobec tego na konferencjach w Komitecie Miejskim PZPR i w Dzielnicowej Radzie Narodowej postanowiono pozbyć się krzyża siłą.
Kiedy rankiem 27 kwietnia 1960r. na Placu Teatralnym, pojawili się robotnicy z kilofami i łopatami, nikt nie zwrócił na nich szczególnej uwagi – w końcu był to teren budowy. Ale robotnicy zaczęli wykopywać krzyż. Natychmiast zbiegli się ludzie, przeważnie kobiety – wracające z porannych zakupów, niektóre z odprowadzanymi do szkół dziećmi. – Krzyż, krzyż wykopują! – niosło się po ulicach. Tłum gęstniał z każdą chwilą i już po kwadransie liczył ponad kilkaset osób. Robotnicy nie reagowali ani na ludzi, ani na okrzyki – Wynoście się! Być może dlatego, że jak wspominał miejscowy proboszcz, również przybyły na miejsce, czuć było od nich alkohol. Wulgarnie odpowiadali coraz bardziej zdeterminowanemu tłumowi a w końcu odsuwając kobiety zarzucili liny na ramiona krzyża, i przewrócili go. Tego było za wiele. W stronę robotników poleciały grudy ziemi i kamienie. W ciągu kilku minut rozjuszony tłum przepędził ich, a sam na powrót ustawił krzyż na miejscu. Ktoś przyniósł kwiaty, ktoś zapalił znicze. Na miejsce osób, które musiały iść do pracy, przychodziły inne. Kompletnie zaskoczone były zarówno władze centralne, jak i Milicja Obywatelska. Przybyli na miejsce funkcjonariusze nie interweniowali. I może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby lokalni komuniści, czy to poinstruowani z Warszawy, czy z własnej inicjatywy, nie postanowili za wszelką cenę utrzymać swą decyzję i krzyż usunąć.
Za wiarę! Za ojczyznę!
Około południa na Placu Teatralnym pojawili się urzędnicy Dzielnicowej Rady Narodowej, wzywający mieszkańców do rozejścia się. Tłum wulgarnymi słowami oraz ręcznie poradził im, żeby „sobie poszli”. Podobnej „rady” udzielił też paru ubeckim tajniakom, którzy naturalnie także zjawili się pod krzyżem. Władze postanowiły działać. W całej Nowej Hucie wyłączono telefony – zupełnie bez sensu, bowiem poczta pantoflowa działała bez zarzutu i ok. godz. 14-tej, gdy pracę kończyli robotnicy z pierwszej zmiany w hucie im. Lenina, pod krzyż przybyły nie tylko dwa plutony ZOMO, ale i kolejne setki osób. Wkrótce zomowcy pałkami zaatakowali tłum wciąż otaczający krzyż. Wściekli ludzie odpowiedzieli kamieniami, cegłami i gołymi pięściami. Doszło do regularnej walki, w której z tłumu były wyciągane poszczególne osoby i bite przez zomowców i milicjantów w stojących nieopodal samochodach. O nie też zaczęła się walka, bo ludzie próbowali wyciągać z nich zatrzymanych. Chaos powiększał się więc z każdą minutą. Kiedy milicjanci zabrali swoich „rannych” do Dzielnicowej Rady Narodowej, część obrońców krzyża ruszyła za nimi. Zamieszki zaczęły ogarniać coraz to nowe ulice, a milicjanci i zomowcy nie mogli poradzić sobie z sytuacją. W każdej chwili każdy mógł z goniącego mógł stać się uciekającym, czego doświadczył jeden z funkcjonariuszy, który dosłownie ścigany przez wściekły tłum został przezeń zabarykadował się w jednej z cukierni. Tymczasem na ulicach powstawały prawdziwe barykady. Po południu władze uznały, że lokalnymi siłami nie opanują sytuacji. Ściągnięto posiłki z Tarnowa i Oświęcimia. Przeciwko demonstrantom skierowano także oddziały KBW. Wszystkie te siły z trzech kierunków uderzyły na demonstrantów, atakując ich gazem łzawiącymi i rozpędzając przy pomocy armatek wodnych. Bez efektu. Rozproszony w jednym miejscu tłum, gromadził się za chwilę w innym. W ślad za okrzykami – “Za wiarę! Za ojczyznę!“, “Gestapo, won od krzyża!“, w stronę milicjantów i zomowców leciały kamienie, kawałki gruzu i grudy koksu. Kobiety z okien mieszkań ciskały w funkcjonariuszy butelkami, garnkami z wrzątkiem, nawet doniczkami czy fragmentami elewacji. Napełniano butelki benzyną i czym popadło, i ciskano je w hordy funkcjonariuszy, którym “wsparcia udzieliły”… psy (prawdziwe, czworonożne i agresywne). Przez kilka godzin trwały zacięte walki. Cały czas gromada ludzi, przeważnie kobiet otaczała krzyż.
Dantejskie sceny
O 19:50 pułkownik Żmudziński zarządził alarm dla wszystkich komend MO w Krakowie. Aby złamać opór protestujących, milicja rozpoczęła masowe łapanki, aresztując wszystkich znajdujących się w pobliżu miejsca zdarzeń. Milicjanci z psami przeszukiwali bramy, piwnice, strychy i klatki schodowe. Psów używano także do rozpędzania tłumu. Strzelano do uciekających manifestantów. Tłum nie ustępował. Ludzie przewrócili i podpalili milicyjny gazik; atakowano też strażaków, którzy próbowali gasić płonącą Radę Narodową. Bito milicjantów i rozpoznanych „tajniaków”. Ok. 21.00 sztab operacji milicyjnej zażądał wyłączenia prądu na linii tramwajowej pomiędzy Krakowem a Nową Hutą. Elektrownia wyłączyła zasilanie dla całej Nowej Huty. Na kwadrans całe miasto pogrążyło się w ciemnościach (z wyjątkiem Placu Teatralnego, gdzie wokół krzyża płonęło tysiące zniczy i budynkiem Dzielnicowej Rady Narodowej, przed którym płonął kiosk). Milicjantom skończyła się woda w armatkach i gaz łzawiący, więc próbowali się wycofać, co natychmiast wykorzystali demonstrujący obrzucając ich koksem i… butelkami z oranżadą. Tłumowi udało się wedrzeć do budynku Dzielnicowej Rady Narodowej, który w znacznej części został zdemolowany. Jeden z milicjantów został poparzony, gdy tuż obok niego wybuchła butelka z benzyną. Milicja zaczęła strzelać z broni ostrej. Kilku demonstrantów zostało rannych.
Pacyfikacja
O 22.45 postawiono w stan gotowości jednostki milicyjne w 12 miastach wojewódzkich. Do Krakowa przyleciał specjalny samolot z przedstawicielami PZPR, wysłano też posiłki milicji z Katowic, Kielc, Tarnowa i Rzeszowa. Dantejskie sceny rozgrywały się na Placu Teatralnym, gdzie obrońcy dosłownie obejmowali krzyż; puszczali go dopiero odrywani od niego siłą i bici po palcach tak mocno, że same się rozginały. Milicjanci szczuli ludzi psami, atakowali pałkami, rzucali w tłum petardy. Dopiero po 23:00 ZOMO ostatecznie opanowało Nową Hutę. Pomimo tego, około północy pod krzyżem ponownie zebrał się tłum, liczący według niektórych relacji ok. 5 tysięcy ludzi. Tym razem jednak milicji szybko udało się go rozproszyć. Całą noc trwały aresztowania podejrzanych o udział w walkach. Milicja przeszukiwała mieszkania i legitymowała spóźnionych przechodniów. Znalezionych uczestników zajść, zabierano na komisariaty, gdzie przechodzili przez „ścieżki zdrowia”. Rano na opustoszałych ulicach unosił się zapach gazu łzawiącego, pod nogami zgrzytało szkło, a ulice nosiły ślady walk. Pod krzyżem znowu zaczęli gromadzić się ludzie ale natychmiast byli rozpędzani. Błyskawicznie również niwelowano ślady walk (w pierwszej kolejności ogrodzono plac z wciąż stojącym na nim krzyżem). Zarządzono blokadę informacyjną – Polacy mieli nie wiedzieć nic o bitwie o krzyż, chociaż oczywiście huczał o niej cały Kraków. Milicja i SB pilnie poszukiwały uczestników zamieszek, głównie przeglądając setki zrobionych w ich trakcie zdjęć. Później ludzie ci byli na różne sposoby szykanowani. Wiadomo, że spośród ponad 500 zatrzymanych demonstrantów 87 dostało wyroki do pięciu lat więzienia a 120 – kary grzywny. Do dziś największą tajemnicą pozostaje kwestia osób rannych na skutek użycia broni palnej. Z całą pewnością kilka osób zostało postrzelonych, ale nie ma śladów na ten temat. Prawdopodobnie dlatego, że lżej ranni w ogóle nie zgłaszali się do szpitali, bądź udzielający im pomocy lekarze nie widzieli powodu by wpisywać prawdę w karty choroby (albo w ogóle je wypełniać) ani by informować o tym władze. Możliwe jest, że dwie osoby zginęły lub zmarły na skutek odniesionych ran. Wskazuje na to relacja ks. Antoniego Pawlity (w 1960r. wikariusza w Bieńczycach, do której to parafii należała Nowa Huta), który po spacyfikowaniu obrońców krzyża, został wezwany przez milicję na Cmentarz Rakowicki, w celu pochowania dwóch osób, określonych jako “robotnicy z Nowej Huty”. W pogrzebie uczestniczyli tylko członkowie najbliższej rodziny. Przyglądali się im milicjanci. pilnujący, by żaden z żałobników nie rozmawiał z kapłanem. Czy faktycznie były to pogrzeby ofiar walki o krzyż, nie wiadomo.
Krzyż tak, kościół – nie
Krwawe starcia zakończyły się połowicznym sukcesem dla każdej z ich stron. Władze nie ośmieliły się co prawda ruszyć krzyża, ale też podtrzymały decyzję o zbudowaniu obok niego szkoły zamiast kościoła. Na świątynię wyznaczyły inną lokalizację – zaledwie 800 metrów dalej. Nie zapomniały jednak mieszkańcom Nowej Huty buntu i chociaż ostatecznie wydały zgodę na budowę kościoła, to blokowały ją na różne sposoby do tego stopnia, że rozpoczęta dopiero w 1967r. trwała aż dziesięć lat. Tym samym na Tysiąclecie Chrztu Polski Nowa Huta kościoła nie miała, miała za to szkołę. Nie przeszkodziło to oczywiście jej mieszkańcom w konsekwentnym wyznawaniu swojej wiary, w czym wspierał ich nieustannie biskup (a później arcybiskup i kardynał) Karol Wojtyła. Wreszcie 15 maja 1977r. w obecności tysięcy wiernych kardynał Karol Wojtyła poświęcił wyjątkową świątynię – Arkę Pana, zwieńczoną krzyżem, za który ludzie przelali krew. W ten sposób nie spełniły się zapowiedzi komunistów, że metropolita krakowski nigdy nie odprawi w Nowej Hucie Mszy świętej. Zresztą, gdyby przewidziały jego przyszłość, pewnie ugryzłyby się w język dziesięć razy. A tak – walkę o krzyż przegrały, mieszkańcy dwudziestu latach postawili na swoim a kościół Arka Pana stał się symbolem dzielnicy, do której Bóg miał nie mieć wstępu.
Źródła:
Jerzy Ridan: “Walka o krzyż w Nowej Hucie” w: Kwartalnik Historyczny Karta nr 21, Warszawa 1997, s. 119-141.
Mateusz Zimermann, “Pałką przez krzyż, czyli bitwa w Nowej Hucie”, www.wiadomosci.onet.pl