Niedawną wizytą w Kijowie minister spraw zagranicznych RP Zbigniew Rau udowodnił, że polska dyplomacja pełni w stosunku do Ukrainy rolę służebnego pieska. Wystarczy, że pan zagwiżdże, a piesek szybko i posłusznie przybiega.
8 kwietnia minister spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej Zbigniew Rau złożył pilną, nadzwyczajną wizytę w Kijowie. Po co tam błyskawicznie poleciał niczym do piekarni po gorące bułki? „Wizyta związana jest z zagrożeniem pokoju u granic Ukrainy” – podało na Twitterze nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Chodzi rzecz jasna o doniesienia na temat koncentracji wojsk rosyjskich przy granicy z Ukrainą, m.in. w okolicach Donbasu i Ługańska, gdzie prorosyjscy separatyści utworzyli swoje enklawy. Na ile są to rzeczywiste przygotowania do agresji, a na ile kolejne „prężenie muskułów”, gra nerwów i prowokacji – trudno orzec. Niemniej minister Rau i polska dyplomacja po raz kolejny okazali się niezwykle wyrywni we wspieraniu Ukrainy. Znowu wyrwali się przed szereg, jakby zapominając, że kiedy już przychodzi do poważnych rozmów o rozwiązaniu konfliktu na pograniczu rosyjsko-ukraińskim, nikt nas do nich nie zaprasza, bo Ukrainę satysfakcjonuje tzw. format normandzki (czyli negocjacje przy udziale Niemiec i Francji).
Po co Rau w trybie pilnym i pośpiesznym pojechał na Ukrainę? Sam minister tłumaczył tak:
– Celem mojej wizyty było potwierdzenie naszej polityki, że Ukraina nie jest osamotniona w obronie suwerenności, integralności terytorialnej i nienaruszalności granic i Ukraina ma prawo się bronić. Niepodległa i bezpieczna Ukraina jest niezbywalną częścią Europy.
Publicysta „Warszawskiej Gazety” Marcin Hałaś napisał przy tej okazji na Twitterze:
„Czy może minister Zbigniew Rau jak już pojechał do Kijowa, to przy okazji zapyta o odblokowanie ekshumacji wołyńskich (i nie tylko wołyńskich)?”. To pytanie należy zapewne traktować jako retoryczne, bo Rau drażliwych kwestii na pewno nie poruszył.
Tymczasem są sprawy, których pozytywnego załatwienia od Ukrainy bezskutecznie oczekujemy. O ile symboliczna kwestia odsłonięcia posągów lwów na Cmentarzu Orląt Lwowskich pozostaje w gestii władz samorządowych obwodu lwowskiego, o tyle merytoryczna decyzja o przywróceniu zgody na prowadzenie przez polski Instytut Pamięci Narodowej ekshumacji na terenie Ukrainy pozostaje w gestii władz centralnych tego państwa i zależy od jednej decyzji ukraińskiego rządu!
Prowadzenie polityki zagranicznej powinno opierać się na zasadzie coś za coś – dla naszej korzyści. Polska swojego konkretnego „coś” (czyli wsparcia finansowego i politycznego) dla Ukrainy absolutnie nie uzależnia od otrzymania czegokolwiek dla Polski. Najlepszym dowodem jest fakt, iż minister Rau w trybie pilnym pojechał do Kijowa na zaproszenie ministra spraw zagranicznych Ukrainy Dmytra Kułeby, mimo że rząd Ukrainy od prawie dwóch lat zwodzi i mami Polskę obietnicami odblokowania ekshumacji wołyńskich. Ukraina okazała się partnerem niesolidnym, a nasza dyplomacja nie próbuje podjąć żadnych prób nacisku dla uzyskania pożądanych celów.
Oczywiście można założyć, że dla obecnych strategów polskiej polityki zagranicznej „czymś” zyskiwanym przez nasz kraj na popieraniu Ukrainy jest… mityczne powstrzymywanie Rosji. Problem w tym, że polskie elity polityczne konieczność powstrzymywania Rosji poprzez bezwarunkowe wspieranie Ukrainy podniosły do rangi dogmatu. Odrzucają natomiast inne spojrzenia, sugerujące większą powściągliwość w opowiadaniu się po jednej ze stron konfliktu.
Na przykład publicysta i tłumacz dr Marcin Masny, autor m.in. książki „Wolni Polacy. Poradnik antysystemowca” napisał kilka dni temu:
„Obecna słaba, buforowa Ukraina jest dla interesów Polski całkiem dobrym rozwiązaniem. W najbliższych dniach obie strony ukraińskiej rozgrywki, w Moskwie i za Atlantykiem, mogą uznać, że jawna konfrontacja zbrojna ma dla nich sens. Polsce grozi wciągnięcie w konflikt bez żadnych gwarancji korzyści. Śledźmy donosy po rosyjsku i angielsku”.
Inna rzecz, że wspieranie przez polską dyplomację państwa, które oficjalnie gloryfikuje sprawców ludobójstwa Polaków dokonanego przez OUN/UPA i nie pozwala na godne pochowanie oraz upamiętnienie ofiar tego ludobójstwa wygląda na głęboką aberrację. Czy to rzeczywiście aberracja? A może świadoma decyzja: na ołtarzu wspierania Ukrainy i „powstrzymywania” Rosji polska dyplomacja złożyła ekshumacje wołyńskie i prawdę historyczną? Jest to jak najbardziej możliwe, skoro wcześniej na ołtarzu „partnerstwa z Litwą” w imię tego samego „powstrzymywania Rosji” polscy politycy złożyli prawa i interesy Polaków żyjących na Litwie?
Jakby nie było, minister Zbigniew Rau nie zaznaczy się w historii jako samodzielny podmiotowy dyplomata, rozumiejący, że polityka to gra „coś za coś”, w której wygrywa ten, kto zyska więcej. Zbigniew Rau zostanie w pamięci jako minister sprowadzający polską dyplomację do pozycji pieska gotowego biec i aportować na każde gwizdnięcie swego ukraińskiego odpowiednika.
Autor: Paweł Sonisz