Polska jest krajem, w którym łapie się płotki, podczas kiedy grube ryby pływają dalej spokojnie. Krajem, w którym raz na dekadę łapie się dla pokazu „szpiega” trzeciego garnituru, tak by prawdziwe agentury mogły dalej działać spokojnie.
Polska jest od roku krajem frontowym, a od pół roku zapleczem logistycznym dla broniącej się Ukrainy. Wydawałoby się, że 38-milionowy kraj powinien mieć kompetencje w zwalczaniu obcej propagandy i dywersji – żyjemy przecież w czasach wojny – ale okazuje się, że nie, Polska nie ma takich kompetencji. Widać to na każdym kroku. Najnowszym przykładem jest śnięcie ryb w Odrze, które jest wykorzystywane przez siły wewnętrzne i zewnętrzne do atakowania rządu PiS, ba!, wręcz do prób obalenia rządu. Nie wiem, z czego to wynika, może ze zbyt wysokich słupków rtęci, ale w sierpniu każdego roku rząd PiS porusza się jak mucha w smole. Rok temu w sierpniu służby premiera Morawieckiego nie robiły nic wobec zmasowanego migracyjnego ataku na granicę RP ze strony Białorusi, ataku prowadzonego pod nadzorem służb Łukaszenki i Putina. Dopiero 2 września rząd wprowadził stan nadzwyczajny na trzykilometrowym pasie przygranicznym. Rok później, 9 sierpnia 2022 r., na stronie rządowej pojawił się triumfalny tekst twierdzący, że „operacja destabilizującą granicę Polski z Białorusią jest prowadzona metodami typowymi dla agresji hybrydowej i służby od początku oceniały, że działania te są zagrożeniem dla państwa”.
To nieprawda i naginanie rzeczywistości. Skoro służby „od początku oceniały”, że działania Łukaszenki i Putina „są zagrożeniem dla państwa”, to dlaczego przez długie tygodnie nie robiono nic? Rząd bał się krytyki „Gazety Wyborczej” i TVN?
Teraz mamy sierpień 2022 r. i nowy festiwal niemocy państwa. Tydzień po dymisji szefa Agencji Wywiadu, po skandalu z zakupem nieprzydatnych do użytku respiratorów za pośrednictwem mętnego handlarza bronią, premier Morawiecki musiał przyznać w mediach: „O skażeniu Odry dowiedziałem się za późno”. To publiczne wyznanie, że polskie państwo funkcjonuje wciąż teoretycznie, według ludowego przysłowia klasyka opozycji Bartłomieja Sienkiewicza („ch.., dupa i kamieni kupa”). A miało być inaczej, miała być dobra zmiana. Festiwal nieporadności rządu i podległych służb źle wróży dla przyszłości polskiego państwa. (…)
Polska jest krajem, w którym łapie się płotki, podczas kiedy grube ryby pływają dalej spokojnie. Krajem, w którym raz na dekadę łapie się dla pokazu „szpiega” trzeciego garnituru, tak by prawdziwe agentury mogły dalej działać spokojnie. Widać przecież, że prawdziwymi aferami nikt nie chce się zajmować. (…)
To dosyć skandaliczne, że nikt na poziomie polskiego państwa nie zajmuje się odnalezieniem/odzyskaniem ukradzionych pieniędzy Amber Gold, tak jakby setki, a nawet tysiące, ofiar tej piramidy było obywatelami drugiej kategorii. Pewne elementy wskazują na to, że palce w przekręcie Amber Gold mógł maczać sponsor prezydenta Zełenskiego, złodziej, oligarcha Ihor Kołomojski, którego mętną sylwetkę i działania w Polsce opisałem niedawno (…)
W trakcie pisania tego tekstu natrafiłem na komentarz opublikowany 14 sierpnia na Twitterze przez użytkownika ZNUżony (@Leszek553211865):
„Tak sobie myślę, obserwując to, co dzieje się wokół Odry i zespołu portowego Szczecin-Świnoujście, perturbacje związane z czołgami i szykany ze strony władz UE to, czy my przypadkiem nie jesteśmy ofiarą wojny hybrydowej ze strony Niemiec? Czy w rządzie tego nikt nie analizuje?”.
Muszę jednak zasmucić tego komentatora, wygląda na to, że rzeczywiście nikt w rządzie tego nie analizuje. Rozgrywająca się na naszych oczach historia „zatrucia Odry”, którą Niemcy i rozhisteryzowana totalna opozycja używają do destabilizacji rządu PiS, jest tego dobitnym przykładem. Premier Morawiecki już musiał przyznać, że został poinformowany „za późno”. Z kolei wiceszef MSWiA Maciej Wąsik zrzucił winę na innych, przyznając, że „gdzieś było zaniedbanie służb podległych rządowi”, dodając: „w sprawie zatrucia Odry byliśmy uspokajani i ta skala była w pewien sposób niedoszacowana przez urzędników, którzy stracili stanowiska”. Ta kolejna już z rzędu wtopa nie powinna kończyć się dymisją kolejnych podwładnych, tylko dymisją zwierzchników. Kraj frontowy po prostu nie może sobie pozwolić na niekompetencję i fuszerkę na szczytach władzy, ponieważ zagraża to bezpieczeństwu państwa. Komendant Główny Policji gen. insp. Jarosław Szymczyk potwierdził bezradność służb, wyznaczając nagrodę w wysokości 1 mln zł za wskazanie osoby odpowiedzialnej za zanieczyszczenie rzeki Odra lub posiadającej istotne informacje mogące doprowadzić do ustalenia sprawców. Co to oznacza w praktyce? To, że rząd frontowej Polski nic nie wie. Sprawa jest poważna, bo co będzie, jeżeli ktoś skazi wodociągi w Warszawie bronią chemiczną lub biologiczną? Rząd stanie w świetle kamer i znowu bezradnie rozłoży ręce? W taki sposób nie można kierować 38-milionowym państwem w stanie wojny.
Redaktor „Gazety Wyborczej” Paweł Wroński już poczuł krew i pisze na łamach gazety: „Premier Mateusz Morawiecki nad zatrutą Odrą walczy o życie swoje i całej formacji. Po raz kolejny okazało się bowiem, że podstawowym problemem obecnej władzy jest brak kompetencji do jej sprawowania”. Jeden z użytkowników Twittera skomentował opłakany stan polskich służb: „Nie da się ukryć. Gdyby nie NATO bylibyśmy w całkiem czarnej d… A tak jeszcze nam nogi wystają”.
Dodajmy, że ktoś mądry w kancelarii premiera chyba już się zorientował, że finansowanie służb specjalnych, które nie przynoszą większego wkładu do wzmacniania bezpieczeństwa kraju, jest po prostu wyrzucaniem pieniędzy przez okno. W budżecie na rok 2022 wydatki na ABW zostały zmniejszone o 8,1 proc., a wydatki na Agencję Wywiadu o 10,4 proc. Dymisja na początku sierpnia szefa Agencji Wywiadu Piotra Krawczyka potwierdza tylko słuszność tych cięć. Ale to wciąż razem 900 milionów zł rocznie. Skoro służby mało co wiedzą i trzeba wyznaczać nagrody dla obywateli za informacje, które służby powinny były zdobywać, to faktycznie lepiej ograniczać marnowanie publicznych pieniędzy, zmniejszać dalej budżety tych teoretycznych służb i przeznaczać pieniądze na zdobywanie informacji bezpośrednio od obywateli, bez kosztownego i nieudolnego pośrednika.
Cała analiza Stanislasa Balceraca tylko w najnowszym numerze “Warszawskiej Gazety”. Już w sprzedaży!