Z okazji Bożego Narodzenia Niemcy postanowili przypomnieć, kto rządzi w Unii i zabrali się za kontrolowanie wolności słowa. Oczywiście w ramach ochrony wolności słowa.
W ramach prezentu z okazji „świąt zimowych” (Unia Europejska nie świętuje Bożego Narodzenia, żeby nikt nie poczuł się dyskryminowany) Niemcy postanowiły przypomnieć, kto rządzi w Europie i co w Europie wolno.
Dwa dni przed Wigilią, Berlin skierował do Komisji Europejskiej, rządzonej przez jego człowieka – Ursulę von der Leyen, wniosek o objęcie ścisłą kontrolą należącego do Elona Muska Twittera. Niemcy mają bowiem duże obawy co do „przestrzegania wolności słowa” przez ten komunikator. Oczywiście nie mają ich np. przypadku Facebooka, kasującego niewygodne informacje o pandemii i blokującego użytkowników nie prezentujących wystarczająco lewackich poglądów.
Co ciekawe, z apelem formalnie zwrócił się Sven Giegold, sekretarz stanu w niemieckim ministerstwie gospodarki. To on napisał do Komisji Europejskiej, podkreślając obawy Niemców co do „zasad platformy Twittera oraz ich nagłych zmian i arbitralnego stosowania” od czasu przejęcia tego medium przez Elona Muska.
Według niego Unia Europejska powinna wykorzystać „wszystkie dostępne możliwości, aby chronić konkurencję oraz wolność słowa na platformach cyfrowych”. Oczywiście Giegold słowem się nie zająknął o wolności słowa, gdy Twitter kasował konto i blokował możliwość wypowiedzi Donaldowi Trumpowi. Wtedy było to działanie jak najbardziej słuszne.
Od kiedy Musk kupił Twittera, zapowiadając, że będzie on platformą wolnego słowa, lewactwo dostało istnego małpiego rozumu, za wszelką cenę dążąc do przejęcia kontroli nad – było nie było – prywatną własnością, w dodatku taką, w której nikt nie musi uczestniczyć ani nie musi z niej korzystać.
Przy okazji Giegold przypomniał, że Unia Europejska już zadbała o „wolność słowa”, tylko jego zdaniem – niewystarczająco. Chodzi o ustawę Digital Markets Act, która zacznie obowiązywać w maju 2023 r. Teoretycznie jej celem jest zapewnieie wyższego stopnia konkurencji na europejskich rynkach cyfrowych i zapobiec nadużywania swojej pozycji na rynku przez dużych graczy – tzw. „gatekeeperów”. Czyli takich gigantów, jak: Amazon, Apple, Google, Meta, czy Microsoft. Niemiecki minister wezwał Komisję Europejską do wdrożenia poprawek do ustawy, poprzez wciągnięcie na tę listę i Twittera. Biorąc jednak uwagę, po co chce to zrobić, można zakładać, że owa „konkurencyjność” jest tylko listkiem figowym, pod którym kryje się naga prawda – niemiecka chęć kontroli przepływu informacji czy chociażby dzielenia się przez ludzi komentarzami.
Cóż, w czym jak w czym, ale w propagandzie i kontroli Niemcy mają spore doświadczenie. W propagandę, zastraszanie i kontrolę to oni umieją. A Muska ostrzegają, że może być sobie najbogatszy, ale i tak oni będą kontrolować. A przy okazji nas wszystkich. Zupełnie jakby w XXI wieku spełniali wreszcie sen Hitlera.
Joseph Goebbels wiecznie żywy 😉
Goebbels’owskie metody w Bundeskalifat