Ksiądz Franciszek Blachnicki został otruty. Zmarł po spotkaniu ze zdemaskowanymi agentami bezpieki. Agentka, z którą wtedy się spotkał, zrobiła nie tak dawno karierę jako współpracowniczka Rafała Trzaskowskiego, a jej organizacja była hojnie dotowana przez miasto, zaś oficer prowadzący agentów, występował jako ekspert w TVN.
Winą księdza Franciszka Blachnickiego było to, że znalazł sposób na wyrwanie komunistom młodzieży. Komunistyczni ideologowie, nasłani do Polski w 1944 roku, nie byli idiotami i wiedzieli, że bez przejęcia młodzieży, nie przekształcą kraju w kalkę sowieckiej republiki. Po wojnie więc stworzyli szereg organizacji młodzieżowych, od przynależności do których uzależnione było np. przyjęcie na studia. Jednocześnie dosłownie fizycznie rozprawiali się z wszystkimi patriotycznymi organizacjami młodzieżowymi. Po prawie 10 latach „już byli w ogródku”, kiedy pojawił się ks. Blachnicki. W 1954 roku odbyły się pierwsze, zamknięte rekolekcje Oazy Dzieci Bożych. Dokładnie w tym samym roku Jacek Kuroń zaczął zakładać drużyny wolterowskie. Młodzież dostała wybór. Dziesięć lat później, w 1963 roku ruch oazowy rozwijał się już bardzo prężnie. Do Krościenka, gdzie odbywały się 15-dniowe rekolekcje dla młodzieży, ściągały tłumy. Metoda połączenia górskich wędrówek i rekolekcji okazała się genialnym pomysłem. Oazy powstawały w całej Polsce. Bezpieka była wściekła. Ksiądz był śledzony na każdym kroku, często zupełnie jawnie. Zachowała się anegdota, jak to w czasie mszy świętej zwrócił wprost do obecnego w kościele ubeka proponując mu, żeby zaczął robić notatki, po czym został przez drugiego agenta poproszony o odprowadzenie do samochodu, zanim obecni w kościele górale „zabiją” obu funkcjonariuszy.
Niemcy
Stan wojenny zastał księdza Blachnickiego w Rzymie. Do Polski wracać nie mógł – był poszukiwany listem gończym. Wyjechał do Niemiec i w 1982 r. zamieszkał w ośrodku polskim „Marianum” w Carlsbergu w RFN. Założył tam Międzynarodowe Centrum Ewangelizacji Światło–Życie, którego częścią była także drukarnia i wydawnictwo „Maksimilaneum”. Ksiądz Blachnicki chciał, aby Carlsberg stał się punktem promieniującym nowymi ideami nie tylko na Polskę, ale także na całą Europę Wschodnią. W tym celu powołał Chrześcijańską Służbę Wyzwolenia Narodów (ChSWN), która organizowała sympozja, seminaria, spotkania przedstawicieli różnych narodów oraz szczególnie znane Marsze Wyzwolenia Narodów. Bezpieka jednak czuwała. Zwłaszcza, że czuła na plechach wściekły oddech Moskwy.
W 1984 roku w Carlsbergu pojawili się Jolanta i Andrzej Gontarczykowie. Jak wspominała w PL1.TV współpracowniczka ks. Blachnickiego, Gizela Skop, uśmiechnięci wysiedli z samochodu, a Jolanta Gontarczyk oznajmiła, że teraz oni tu będą działać. No i działali. Rzecz w tym, że oboje od lat 70. byli agentami bezpieki, a do RFN zostali wysłani specjalnie w celu inwigilacji ks. Blachnickiego i rozbicia jego dzieł. Jolanta Gontarczyk w katach bezpieki figurowała jako TW Panna, jej mąż – jako TW Yon. Z kraju nadzorował ich doświadczony funkcjonariusz, major, a później pułkownik Aleksander Makowski, naczelnik Wydziału XI (zwalczanie dywersji ideologicznej) w I Departamencie MSW. Gontarczykowie byli dla bezpieki tak ważni, że spotkania z oficerami łącznikowymi odbywali poza granicami RFN, przeważnie w Austrii lub Jugosławii. Szybko zdobyli zaufanie księdza, który powierzył im kierowanie drukarnią oraz wydawnictwem. W 1985 r. Jolanta Gontarczyk została prezesem ChSWN i jedną z najważniejszych osób w Carlsbergu. Andrzej kierował drukarnią.
TW Panna i TW Yon
Jak wspominała Gizela Skop, z Niemiec i Francji zaczęły napływać ostrzeżenia przed Gontarczykami. W kraju sprawdzał ich Andrzej Wirga z Solidarności Walczącej. Organizacja zdołała przeniknąć do archiwum Służby Bezpieczeństwa w Łodzi i ustaliła, że małżeństwo od dawna współpracuje z SB. Także współpracownicy księdza, osoby działające w ww. organizacjach czy pracownicy drukarni, zaczęli zauważać, że „coś tu nie gra” – zamiast jednoczyć, Gontarczykowie skłócali ludzi, sabotowali działania drukarni itp. Według Gizeli Skop przed Gontarczykami próbowała ostrzec księdza Blachnickiego nawet… matka Andrzeja Gontarczyka, która przyjechała do Niemiec odwiedzić syna i synową. W odwecie Gontarczyk miał ciężko pobić matkę, twierdząc potem, że spadła ze schodów.
Pod koniec 1986 roku większość współpracowników ks. Blachnickiego nie miała już żadnych wątpliwości co do prawdziwej roli Gontarczyków, ale kapłan, mając świadomość licznych kłamstw na jego temat, uważał, że każdy może zostać niesłusznie oczerniony i póki nie ma dowodów, człowiek jest niewinny. Niestety, nie tym razem.
O prawdziwej roli Gontarczyków ks. Blachnicki dowiedział się w lutym 1987 r.
Poinformował go Andrzej Wirga. Ale nie tylko on. W końcu stycznia 1987 r. centrala w Warszawie postanowiła ostrzec agentów o grożącym im niebezpieczeństwie, pozostawiając im wolną rękę w podejmowaniu dalszych działań. Gontarczykowie wcześniej niż ksiądz wiedzieli, że zostali zdemaskowani.
Pewność
26 lutego wieczorem ks. Blachnicki zdradził najbliższym współpracownikom, że Gontarczykowie robili w Carlsbergu krecią robotę i to właśnie oni odpowiadają za doprowadzenie drukarni i wydawnictwa do finansowej ruiny. Był bardzo wstrząśnięty, wręcz załamany ich podłością. Zapowiedział, że następnego dnia przeprowadzi z nimi decydującą rozmowę.
27 lutego przed południem doszło do rozmowy ks. Blachnickiego z Gontarczykami, po czym wzburzony ksiądz wrócił do siebie. Nikomu nie zdradził przebiegu rozmowy. Nie odbył już żadnych spotkań. Po obiedzie wezwał do siebie Gizelę Skop i drugą współpracowniczkę. Czuł się fatalnie. Ksiądz dusił się, czemu towarzyszyły objawy silnego kaszlu i zasłabnięcie. Wezwano jego lekarza. Próbował księdza ratować, ale wobec tego, że zaczęła się już agonia, zastosowane środki, m.in. zastrzyk w serce, nie poskutkowały i ks. Franciszek zmarł. Miał 67 lat.
Andrzej Grajewski, dziennikarz, który zajmował się tematem inwigilacji ks. Blachnickiego przez Gontarczyków stwierdził, że – Niemiecki lekarz, który został wezwany do ks. Blachnickiego stwierdził jego zgon w sposób naturalny i nie było sekcji zwłok. Był przy śmierci pewien objaw, który przy tej chorobie nie powinien występować. Tym objawem była piana wydobywająca się z usta. Było jej dość dużo i wydzielała się również po śmierci. To nie jest objaw typowy dla zatoru płuc.
Rzecz w tym, że taka piana na ustach połączeniu z silnym bólem to objaw charakterystyczny przy podaniu trucizny. Niestety, w momencie śmierci kapłana, nie oskarżono nikogo o jego otrucie, więc nie było podstaw do przeprowadzenia sekcji zwłok.
Ucieczka
Gontarczykowie zagrożeni zdemaskowaniem przez niemiecki wywiad dosłownie uciekli z Niemiec jak stali. Bezpieka przerzuciła ich do kraju i zapewniła mieszkanie. Podobno po powrocie do Polski się rozwiedli. Andrzej Gontarczyk prawdopodobnie zamieszkał w Łodzi.
Jolanta Gontarczyk po 1989 r. zaangażowała się w działalność proaborcyjną i feministyczną. W 1998 r. została radną sejmiku woj. mazowieckiego z listy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a po 2001 r., za rządów Leszka Millera, powołano ją na zastępcę dyrektora Departamentu Administracji Publicznej, jednej z najważniejszych struktur MSWiA. Gdy IPN rozpoczął swoje śledztwo, zwolniono ją z ministerstwa. Zmieniła nazwisko i jako Jolanta Lange, pojawiła się jako prezes Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego Pro Humanum.
W sierpniu 2019 roku, podczas Warszawskich Dni Różnorodności obok niej wystąpił prezydent stolicy Rafał Trzaskowski.
Organizacja Jolanty Lange otrzymywała gigantyczne pieniądze z warszawskiego ratusza. Pod koniec grudnia 2019 roku – prawie dwa miliony złotych publicznych pieniędzy przeznaczonych na „działalność na rzecz integracji cudzoziemców, upowszechniania i ochrony wolności i praw człowieka oraz swobód obywatelskich, a także działań wspomagających rozwój demokracji w latach 2019-2022”. Jak ustalił tygodnik Niedziela 12 grudnia 2019 r. według zarządzenia „NR 1843/2019 PREZYDENTA MIASTA STOŁECZNEGO WARSZAWY” została przyznana dotacja 1 850 000 złotych na Prowadzenie Centrum Wielokulturowego w Warszawie, którego głównym operatorem jest właśnie fundacja Jolanty Lange.
Pytany o tę sprawę, Trzaskowski odpowiedział reporterce TVP: – Ja nie jestem cenzorem, nie prześwietlam przeszłości wszystkich, którzy otrzymują wsparcie ratusza, zwłaszcza w procedurach konkursowych, na różne cele dotyczące działalności obywatelskiej. (…) Jeśli ludzie przez rząd PiS będą pozbawiani praw obywatelskich, to może pani zadawać tego typu pytania. Setki fundacji, przeróżnego rodzaju inicjatywy są wspierane przez Warszawę i bardzo dobrze, bo rząd wycofuje wsparcie dla wielu organizacji pozarządowych. Moim zadaniem nie jest prześwietlanie różnego rodzaju wydarzeń.
A powinno, bo może gdyby przyglądał się, komu lekka ręką rozdaje publiczne pieniądze, miasto nie wsparłoby finansowa pedofila – Roberta K., któremu na prowadzenie Wioski Żywej Archeologii Warszawa przekazała 400 tys. złotych.
Pytany o to, czy zna przeszłość Lange, odparł: – Gdybym chciał znać przeszłość wszystkich ludzi, którzy współpracują z miastem Warszawą, to niczym innym nie musiałbym się zajmować. Zajmuję się zarządzaniem miasta i nie aspiruję, jak PiS, do budowania inkwizycji. Jeżeli ktoś złamał prawo, powinien zostać osądzony. Jeżeli macie dowody, że dana osoba złamała prawo i powinna ponieść odpowiedzialność, to zupełnie inna kwestia. To dziwne, że telewizja publiczna zajmuje się prześwietlaniem życiorysów różnych ludzi. To wypowiedź sprzed paru lat, bo teraz Trzaskowski zamilkł i „zapadł się pod ziemię”.
Kto?
Pod koniec kwietnia 2020 r. katowicki IPN podjął umorzone w 2006 r. śledztwo sprawie śmierci założyciela ruchu oazowego. Kilka dni temu ujawnił, że wyniki śledztwa wskazują, że ks. Blachnicki został otruty. – Śmierć ks. Franciszka Blachnickiego, która miała miejsce 27 lutego 1987 r. nastąpiła na skutek zabójstwa, poprzez podanie śmiertelnych substancji toksycznych – ogłosił dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, prokurator Andrzej Pozorski. Nie podano, kto otruł księdza. Może, gdyby w dniu jego śmierci, zrobiono sekcję zwłok, udało by się ustalić, o której godzinie podano mu truciznę i w ten sposób dopasować sprawców do okoliczności morderstwa. Być może już nie żyją, być może żyją i mają się całkiem dobrze, chociaż na ich przyznanie się do winy, nie ma co liczyć. Teraz można mówić tylko o podejrzanych. Na razie wiadomo tylko, że agentka bezpieki, z którą w ostatnich godzinach przed śmiercią z powodu otrucia spotkał się ks. Blachnicki, bryluje na lewackich spędach, zaś płk Aleksander Makowski, brylował jako ekspert w TVN. Dziwnym trafem, stacja atakująca Jana Pawła II, w sprawie śmierci ks. Blachnickiego i związków swojego eksperta z inwigilowaniem kapłana, nabrała wody w usta.
Nie należy odpuścić tej sprawy tym bardziej że winowajczyni żyje i ma się dobrze. Oni w pospiechu opuścili Niemcy. Ktoś niewinny w takich sposób nie postępuje i nie zmienia nazwiska.
Jaką mamy sprawiedliwość.Za taką zbrodnie i również za inne tego typu,powinni być oskarżeni i osądzeni winowajcy.Najlepiej publicznie w biały dzień powiesić takie śmieci.Obecna np.przemoc wśród młodzieży, kończąca się niejednokrotnie tragedia,pytam się gdzie jest surowa kara,aby następny już nie dopuszczał się takich czynów.Takue oto mamy prawo i karę.Ale jak widać, rzeczywistości nie zmienimy,mordercy i łajdacy mają się znakomicie 😪😪😪