Przez największe miasta Niemiec przechodzi fala ulicznych protestów. Obywatele demonstrują z powodu lęku przed korona-dyktaturą. Mówiąc wprost, obawiają się, że spowodowane epidemią ograniczenie wolności jednostki pozostanie na długo, służąc celom politycznym.
– Takich demonstracji nie było w Niemczech od połowy marca. Stuttgart-5 tys. osób; Monachium-3 tys.; Berlin-1,2 tys. Ludzie wyszli na ulice pomimo sanitarnych obaw przed zarażeniem podczas zgromadzeń publicznych – informuje francuski „Le Temps”.
To nie byli ekstremiści, fanatycy, ani szaleńcy. W tłumie widziano rodziny z dziećmi, osoby starsze i przedsiębiorców. Wszyscy protestowali przeciwko korona-dyktaturze, czyli kontynuowaniu izolacji.
To prawda, że z różnych powodów. Na hasłach widniało żądanie otworzenia parków i ogrodów oraz uruchomienia szkół. Osobną grupą szli zwolennicy teorii spiskowych. Protestują przeciwko spodziewanemu obowiązkowi szczepień i Billowi Gatesowi, jako twórcy zabójczego wirusa. Wspólnym mianownikiem jednoczącym wszystkich demonstrantów była jednak obawa przed utratą wolności obywatelskich.
Jak tłumaczy psycholog Uniwersytetu Technicznego w Dortmund Dierk Borstel: – Wybuch ulicznej aktywności sprowokował wymiar sprawiedliwości. Sąd Konstytucyjny orzekł, że zakaz wieców i demonstracji jest sprzeczny z ustawą zasadniczą Niemiec.
Paradoksalnie, ale nasilenie protestów przeciwko epidemicznym ograniczeniom następuje więc, gdy władze znoszą stopniowo najbardziej dokuczliwe zakazy. Borstel podkreśla jednak, że sedno leży w obawach społecznych. Demonstracje zyskały ogromne poparcie wśród Niemców wcale nie dlatego, że stały się medialną sensacją.
Jak wnioskuje „Le Temps”, RFN weszła w fazę obywatelskiego ożywienia z powodu obaw przed stałym ograniczeniem konstytucyjnych praw na tle epidemii. Jednak demonstranci wierzą najwyraźniej, że bezpieczeństwo sanitarne to tylko pretekst, za którym kryją się niejasne cele polityczne.
Taką opinię wyraża Borstel, który mówi dziennikowi, że obecna aktywność przypomina sytuację z 2015 r. Wtedy na ulice wyprowadzili ludzi przeciwnicy otwarcia Niemiec na imigrantów. Wówczas byli nazywani populistami, dziś zasiadają w Bundestagu, zagrażając koalicji CDU/CSU/SPD odebraniem władzy.
Dlatego politycy głównego nurtu już wyrażają obawy. – Choć sporo Niemców nadal ich popiera, to gwałtownie rośnie zapotrzebowanie na normalność.