Nadzwyczaj silne opady wywołały powódź w rosyjskiej stolicy. Z powodu zalanych ulic w dwunastomilionowej metropolii utworzyły się gigantyczne korki. Kryzysu komunikacyjnego nie rozładowało metro, ponieważ szereg stacji podziemnej kolei trzeba było również zamknąć z powodu zalania.
Jak poinformowały rosyjskie agencje, niezwykle silne deszcze zatopiły Moskwę. Największemu zniszczeniu uległy dzielnice ciągnące się wzdłuż Warszawskoje Szosse, czyli Trasy Warszawskiej. Poziom wody był tak wysoki, że nie tylko zatopił, ale zniósł z prądem dziesiątki zaparkowanych samochodów.
Agencja Newsru zwraca przy tej okazji uwagę na język kremlowskiej propagandy, który celowo minimalizuje skalę katastrof. I tak komunikaty władz mówią o „huku” rozlegającym się w bloku mieszkalnym zamiast o „wybuchu” gazu lub o „zapaleniu” w miejsce „pożaru”.
Jeśli chodzi o najnowszą powódź, władze poinformowały o „licznych podtopieniach”. Jak jednak oceniają użytkownicy sieci społecznościowych, trudno tak nazwać katastrofę, jeśli poziom wody na ulicach osiągnął 1–1,5 metra zalewając samochody po dachy. Dlatego mieszkańcy rosyjskiej stolicy twierdzą, że Szosy Warszawskiej zamieniła się w morze.
Dowodem są nagrania telefonami wrzucone do sieci. Pokazują skalę zniszczeń na niższych kondygnacjach galerii handlowych, na parkingach i osiedlach mieszkaniowych.
Tymczasem stołeczny urząd miasta bagatelizuje problem. – Lokalne podtopienie na Trasie Warszawskiej wywołała drewniana listwa, która zatamowała odpływ wody do miejskiej kanalizacji – powiedział agencji RIA „Nowosti” zastępca burmistrza Moskwy Piotr Biriukow.
Mimo uspokajających wypowiedzi moskiewska straż pożarna miała pracowitą noc. Ewakuowała między innymi kierowców, którzy utknęli na dachach zalanych samochodów. Musiała także ratować przed utopieniem pasażerów metra, odciętych przez wodę na schodach kilku stacji.