Czwartek, 12 sierpnia 1943 r.
To był skok godny filmu i sensacyjnego i komediowego – w samym sercu okupowanej przez Niemców Warszawy, w samym środku niemieckiego terroru, polski ruch oporu ukradł Niemcom 100 milionów złotych w tzw. „młynarkach”. A Niemcy nigdy nie domyślili się, kto to zrobił.
Sprawa nie była prosta, więc trwającą 2,5 minuty akcję przygotowywano 14 miesięcy. Zaczęło się od tego, co wiadomo od zawsze – do prowadzenia wojny potrzebne są pieniądze, a tych polskiemu ruchowi oporu zaczęło brakować – przedwojenne środki się skończyły, dostawy od aliantów i rządu na uchodźctwie docierały skąpo i rzadko. W ten sposób wiosną 1942 roku pojawił się pomysł zdobycia w walce dużej sumy pieniędzy w celu zasilenia nimi kasy KG AK. Zakładał on przechwycenie transportującej pieniądze ciężarówki Banku Emisyjnego mieszczącego się przy ulicy Bielańskiej w Warszawie. Początkowo plan zdobycia pieniędzy powierzono do realizacji Oddziałowi Specjalnemu KG AK „Osa”, przemianowanemu wkrótce na „Kosę”. Oddział poczynił pewne przygotowania, ale w wyniku słynnej wsypy na ślubie w czerwcu 1943 roku został rozbity i praktycznie przestał istnieć. Z pięćdziesięciu pięciu członków „Kosy”, którzy przez blisko rok prowadzili przygotowania do „Akcji Góral”, na wolności pozostało jedynie trzynastu. Wśród aresztowanych nie było dowódcy warszawskiego zespołu „Kosy”, ppor. „Jurka” Jerzego Kleczkowskiego, co pozwalało kontynuować przygotowania. Znamienne jest, że żaden z aresztowanych nie zdradził planów oddziału. Niemcy niczego się nie domyślali.
Przygotowania
Dla wykonania zadania niezbędne było zdobycie dokładnych informacji o dacie wyjazdu ciężarówki. W tym celu wciągnięto do współpracy urzędników banku: Ferdynanda Żyłę – „Michała I” i Jana Wołoszyna – „Michała II”. Trudnością było ustalenie trasy przejazdu z Bielańskiej na Dworzec Wschodni, bo Niemcy, wobec nasilającej się walki zbrojnej w stolicy, bardzo dbali o tajemnicę, na szczęście nie obejmowała ona „Michała II”, który dowiadywał się o terminie co najmniej dzień wcześniej. W związku z tym, że Niemcy uznali Dworzec Zachodni za zbyt odległy od banku i niebezpieczny, liczba wariantów trasy zmalała do dwóch: przejazd ulicami Senatorską i Miodową do Krakowskiego Przedmieścia i Placu Zamkowego, potem przez Nowy Zjazd na most Kierbedzia, albo ulicą Senatorską proso na Plac Zamkowy i dalej jak w pierwszym wariancie. Należało więc urządzić zasadzkę w dwóch miejscach, albo wyeliminować jedno z nich. Poradzono sobie z tym fingując roboty drogowe na Miodowej. W ten sposób Niemcom pozostała tylko ta druga trasa. Dowódca Kedywu, płk „Nil”, wyznaczył do wykonania zadania resztki „Kosy” wzmocnionej żołnierzami oddziału „Pola” (ze składu oddziału wydzielonego Kedywu „Motor”), dowodzonego przez por. Romana Kiźnego „Polę”. Akcją dowodzić miał jednak „Jurek”.
Do akcji „Motor” przystąpił w sile 43 żołnierzy i 2 łączniczek . Pierwsza próba miała miejsce 5 sierpnia, ale skończyła się niepowodzeniem. Na szczęście Niemcy nie zorientowali się, o co chodziło. Dokonano też zamiany dowódcy – dowodził miał „Pola”, a „Jurek” został jego zastępcą.
Tuż przed akcją
11 sierpnia „Michał II” powiadomił, że następnego dnia ma odejść do Krakowa następny duży transport pieniędzy. Cały oddział „Poli” postawiono w stan gotowości, a on sam 12 sierpnia o godz. 8 objechał samochodem miejsce akcji i trasy odskoku.
O godz. 9 telefon z banku zapowiedział, że transport odejdzie po godz. 10.
Pozycje obsadzono o 9.45, po ponownej zakonspirowanej informacji. Główny element akcji, czyli atak na transport i zdobycie pieniędzy, miał nastąpić przy Senatorskiej, między Miodową a Placem Zamkowym.
Na wąskiej, brukowanej „kocimi łbami” jezdni, stał zaparkowany duży, odkryty samochód ciężarowy, tzw. „kitajec”. Na przednich błotnikach siedzieli dowodzący, „Pola” i „Jurek”, a na skrzyni uzbrojeni w steny „Jawor”, „Doman” i „Andrzej”.
Naprzeciw (Senatorska 3), na schodkach sklepu elektrotechnicznego, siedzieli „Strażak”, „Andrzejek” i „Sacharyniarz”, a nieco dalej, w sklepie warzywnym, „Lotnik”, „Balon” i „Nowicjusz” (cała szóstka z „Kosy”, ich zadaniem było opanowanie ciężarówki z pieniędzmi).
W korytarzu domu Senatorska 7 znajdowała się grupa, która miała zaatakować eskortę w samochodzie osobowym. Byli to pchor. „Biały”, „Podkowa”, „Zając” i „Jim”. Druga część tej grupy („Tadeusz”, „Szyb” i „Czarny”) siedziała w kawiarence kilka domów dalej.
Cały teren był obstawiony patrolami osłony. Jej dowódca, pchor. Sławomir Bitner „Maciek” miał stanowisko pod Kolumną Zygmunta.
W akcji uczestniczył także cichociemny, wówczas por. (później kapitan) Bronisław Grun.
Dwie i pół minuty
Oczekiwane samochody przybyły na miejsce akcji o 10.17. Miały zapewne jechać Miodową do Krakowskiego Przedmieścia, bo zatrzymały się na skrzyżowaniu, lecz – widząc barierki oznaczające roboty drogowe – skręciły w Senatorską. Jadący jako pierwszy samochód ciężarowy ZOM zwolnił, by minąć tarasującego przejazd „kitajca”, a wówczas na jezdnię wytoczył się dwukołowy wózek z pustymi skrzynkami, tarasując całkowicie przejazd (wózkiem kierował pchor. Zbigniew Skoworotko „Jarko”).
Samochód ZOM gwałtownie zahamował znajdując się na równi ze skrzynią „kitajca”. W tym momencie por. „Pola” dał strzałem w dach szoferki sygnał do ataku, a „steniści” skutecznie ostrzelali znajdujących się w ciężarówce niemieckich policjantów. W chwilę później wskoczyli tam bojowcy z grupy rewindykacyjnej i wyrzucili na bruk zabitych i rannych Niemców (tylko jeden z nich zdołał oddać niecelną serię z peemu).
W ten sam sposób wybito załogę osłony w samochodzie osobowym. W czasie ataku ranny w pachwinę został „Balon”.
Cała akcja trwała – od strzału „Poli” do odjazdu samochodu ZOM z pieniędzmi – 2,5 minuty. Straty po stronie polskiej to ranny (oprócz „Balona”) w udo „Doman”; poległo też trzech pracowników Banku Emisyjnego, zaś czterech innych odniosło rany.
Straty strony niemieckiej to sześciu ludzi eskorty, dwóch policjantów zastrzelonych na Senatorskiej i oficer Wehrmachtu, który pojawił się przypadkowo w miejscu akcji.
Sukces i begonie z 1 mln USD
Z miejsca akcji jej uczestnicy odjechali samochodem z sumą ponad 106 mln złotych, co w przeliczeniu według ówczesnego czarnorynkowego kursu wynosiło ponad milion USD. Samochód z pieniędzmi, w eskorcie dwóch własnych ciężarówek, żołnierze „Kosy” uprowadzili do zakonspirowanego punktu w małym domku ogrodnika przy ulicy Sowińskiego 47 na Woli, gdzie czekał „Bratek”. Tam worki z pieniędzmi ukryto w specjalnie wykopanym rowie w szklarni i zasypano ziemią, w której „Bratek” nasadził flance begonii. 14 sierpnia przewieziono „skrzynki z warzywami” i „kosze z pomidorami” do „meliny nr 2” na Śliskiej.
„Świadek” i niemiecki „foch”
Niemcy już kilka minut po akcji zamknęli cały teren kordonem policji, zaczęli też przesłuchiwać pracowników banku. W związku z tym jednak, że niemiecki komisarz Banku Emisyjnego podlegał bezpośrednio generalnemu gubernatorowi, śledztwo przejęło Gestapo z Krakowa. Warszawski oddział policji bezpieczeństwa, znacznie lepiej znający miejscowe warunki, „strzelił focha”, stracił zainteresowanie w wykryciu sprawców i odzyskaniu pieniędzy i niespecjalnie palił się, żeby pomagać kolegom z Krakowa. Niemcy uznali napad za zwykły rabunek i plakatowali miasto obietnicą nagrody w wysokości 5 mln zł za pomoc w wykryciu sprawców. Ruch oporu na plakatach dopisał obietnicę 10 mln zł za wskazanie następnego transportu i zorganizował akcję wysyłania setek anonimów od świadków, podających fałszywe i sprzeczne wersje wydarzeń. Niemcy nie zorientowali się, że to kpina i je sprawdzali, co gmatwało i przedłużało śledztwo. Szczytem drwiny z Niemców był list od świadka, który proponował spotkanie, w czasie którego obiecywał zdać dokładną relację z zajścia. Kiedy Niemcy przybyli pod wskazany adres, zobaczyli… kolumnę Zygmunta. I chociaż Niemcy nałożyli na Warszawę kolejną kontrybucję, nie wywarli swojej tradycyjnej zemsty w postaci ulicznych egzekucji czy łapanek. Po prostu nie wpadli na to, że za napadem stoi ruch oporu.
Puszczenie w obieg zdobytych na Senatorskiej pieniędzy nie było trudne, bo komórka konspiracyjna w banku od dawna prowadziła w skarbcu akcję podmiany pieniędzy, dzięki czemu w zdobytym transporcie znajdowały się banknoty z różnych emisji, a więc nie można było wskazać serii tych, które w całości znalazły się w rękach AK. Niestety, akcja nauczyła Niemców ostrożności – obstawiali trasy kolejnych transportów bankowych pieniędzy patrolami żandarmerii. Wszystkie konwoje były ponadto osłaniane przez wozy pancerne, a nawet czołgi. Powtórka nie była więc możliwa. Ale sama akcja stała się legendarną i uchodzi za jedną z najlepiej przeprowadzonych akcji podziemia w okupowanej Polsce, a nawet za jedną z najlepiej przeprowadzonych akcji zbrojnych ruch oporu w całej okupowanej Europie.