Gwarancje nietykalności, które przyznał sobie Władimir Putin, wywołały ogromne zainteresowanie światowych mediów. Spekulacje koncentrują się wokół końca prezydentury z powodu złego stanu zdrowia. Druga opcja jako przyczynę wymienia narastający strach przed rozliczeniem za 20 lat władzy.
„Daily Mail”, „El Mundo”, „New York Post” – światowe media kipią wprost od spekulacji na temat Władimira Putina. Czy to prawda, że prezydent zamierza skrócić swoją kadencję z powodu złego stanu zdrowia lub na prośbę rodziny i najbliższych współpracowników? Tak brzmiało pytanie korespondenta agencji Bloomberg zadane w ostatnich dniach rzecznikowi prasowemu Kremla.
Faktycznie od trzech tygodni łamy światowych, a szczególnie zachodnich mediów zajmowały informacje o Putinie. Falę zainteresowania sprowokowali brytyjscy dziennikarze, którzy zdiagnozowali u niego chorobę Parkinsona. U podstaw hipotezy o złym stanie zdrowia prezydenta Rosji stała analiza publicznych wystąpień, gestów i sposobu poruszania dokonana przez ekspertów medycznych. Jak wiadomo, choroba Parkinsona wywołuje o osób cierpiących specyficzne objawy dostrzegalne dla otoczenia. W dużym skrócie jest to schorzenie neurologiczne, które degraduje ludzki organizm, uniemożliwiając w zaawansowanym stadium samodzielne funkcjonowanie umysłowe i fizyczne. Chorzy na zespół Parkinsona wymagają stałej opieki medycznej i socjalnej.
Wystąpienie takiego zespołu u 68-letniego Putina nie byłoby niczym nadzwyczajnym, ponieważ schorzenie dotyka zazwyczaj osoby w zaawansowanym wieku. Dodać należy koniecznie, że w coraz większej skali. Na przykład w Niemczech oficjalnie na zespół cierpi 150 tys. pacjentów. Nieoficjalne szacunki mówią, że choroba w różnych stadiach może dotykać 300–400 tys. osób. Dla porównania liczba polskich chorych to 80 tys., ale każdego roku tragiczną diagnozę słyszy 8 tys. nowych pacjentów. Zespół Parkinsona ma nieuleczalny przebieg. Chorobę można farmakologicznie opóźnić, ale nie całkowicie wyleczyć. Co prawda francuscy naukowcy informują o przełomie, ale od pozytywnych wyników eksperymentów z makakami do skutecznej terapii dla człowieka droga jeszcze daleka.
W każdym razie chory musi prędzej czy później zrezygnować z wszelkiej aktywności, w tym zawodowej. Co innego jednak osoba prywatna cierpiąca na zespół Parkinsona, a co innego prezydent upadającego i z tego powodu agresywnego mocarstwa. Nawet bez lidera cierpiącego na nieuleczalną chorobę Rosja ukradła Krym Ukrainie, wmieszała się militarnie w bliskowschodnie konflikty, a przede wszystkim wypowiedziała zachodnim demokracjom hybrydową wojnę. Dlatego trudno sobie wyobrazić, że Putin cierpiąc na straszną chorobę wstukuje drżącą ręką kod uruchamiający rosyjską triadę atomową, choć bardziej niepokoją możliwości intelektualne człowieka cierpiącego na zespół Parkinsona podczas dowolnego kryzysu, na przykład epidemii czy eskalacji sytuacji międzynarodowej. Z punktu widzenia globalnego bezpieczeństwa medialne zainteresowanie stanem zdrowia światowych przywódców jest usprawiedliwione. Tym bardziej, jeśli dotyczą spraw Kremla, który ma zwyczaj ukrywania każdej informacji. W każdym razie, gdy Putin rozpoczynał urzędowanie, Rosjanie wiedzieli o nim mało, ale cieszyli się z jednego powodu. „Nareszcie mamy sprawnego fizycznie i poczytalnego prezydenta!”. To fakt, w porównaniu z Leonidem Breżniewem czy Borysem Jelcynem Putin był okazem zdrowia pod każdym względem. No cóż, dwie dekady temu miał 48 lat, tymczasem jego poprzednik przeżył pięć zawałów serca i miał skłonność do nadużywania alkoholu.
À propos Breżniewa. Krążył o nim dowcip, że z racji chorób i podeszłego wieku stoi na czele ZSRS nawet tego nie podejrzewając. Dziś sowiecki problem wydaje się dotykać USA. Amerykańscy satyrycy żartują z Joego Bidena: kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że kandydował w wyborach. Dowcipy mało wyszukane, ale mówiąc poważnie media również zarzucały demokratycznemu politykowi, że ukrywa początki choroby Parkinsona. Ma przecież 78 lat.
Natomiast jeśli chodzi o Putina, odpowiedź jego rzecznika na pytanie Bloomberga nic nie wyjaśnia. Dmitrij Pieskow nazwał spekulacje o chorobie bzdurami i potwierdził, że zdrowie prezydenta jest znakomite. Temat można by zamknąć od strony medycznej, gdyby nie równoczesne manewry polityczne Kremla, które nasiliły rozważania o rychłej rezygnacji Putina z pełnionego stanowiska.
W ostatnich tygodniach przyznał sobie uprawnienia, które szokują samych Rosjan, nie wspominając o komentatorach znających standardy tamtejszych elit. Po pierwsze, ustawa uchwalona przez Dumę nadała Putinowi dożywotni immunitet chroniący nie tylko przed pociągnięciem do odpowiedzialności za czyny popełnione w czasie dwudziestoletniej prezydentury, ale także po rezygnacji ze stanowiska. Co ciekawe, takim przywilejem ustawowym Putin cieszy się już od 2011 r., jednak obecna nowelizacja zwiększyła jeszcze zakres ochrony prawnej. O ile dotychczas byłego prezydenta można było ścigać wnioskiem prokuratora generalnego na przykład za korupcję lub zlecenie morderstwa, obecnie odpowiedzialność karną ograniczono do zdrady państwa. Jednak wniosek musi przegłosować Duma, zaopiniować Sądy Najwyższy i Konstytucyjny, a zatwierdzić również bezwzględną większością głosów izba wyższa parlamentu – Rada Federacji. W obecnej praktyce ustrojowej to po prostu niewykonalne.
Po drugie, Putin jako były prezydent otrzymał dożywotni mandat senatora Rady Federacji, sama izba wyższa jest natomiast tak skonstruowana, że to Putin decyduje o jej składzie.
Wreszcie na mocy referendum konstytucyjnego, a raczej farsy, która miała miejsce wiosną tego roku, do ustawy zasadniczej wprowadzono poprawkę. Na jej mocy dotychczasowe kadencje prezydenckie Putina uległy „wyzerowaniu” i można je liczyć od nowa, jeśli prezydent zechce się ubiegać o reelekcję. Choć, podobnie jak referendum, także wybory prezydenckie są w Rosji farsą, to równie fasadowa konstytucja mówi, że głowie państwa wolno sprawować urząd przez dwie sześcioletnie kadencje. Dlatego Władimir Putin, o ile zechce, będzie prezydentem do 2036 r. Obecna kadencja liczy się do 2024 r. i wtedy zacznie obowiązywać nowelizacja konstytucji.
Podsumowując, jeżeli Władimir Putin powie „dość”, w ramach operacji „Następca” może przekazać Kreml wskazanemu i kontrolowanemu przez siebie politykowi, ale ma przed sobą otwarte drzwi sprawowania osobistej władzy jeszcze 16 lat.
Problem jest jednak bardzo poważny. Pytanie brzmi: czy tak postępuje przywódca pewny swojej władzy, a co więcej akceptacji społecznej obecnie i w przyszłości? A jeśli nie, jakie są źródła lęków Putina?
Epidemiczne komplikacje
„Putin ma wprost neurotyczną tendencję do potwierdzania swojej władzy. Maniakalnie powraca do przeszłości, gdy cała Rosja wiązała ogromne nadzieje z młodym i energicznym następcą chorego Borysa Jelcyna”. Taką refleksją podzielił się z BBC specjalista marketingu politycznego Gleb Pawłowski. Jako przykład podał sesje zdjęciowe, podczas których prezydent udowadnia sobie i Rosjanom tężyznę fizyczną. Nurkował w Morzu Czarnym, poszukując antycznych amfor. W deltoplanie towarzyszył nad Syberią kluczom dzikich gęsi. Dał też światu powód do chichotu, jeżdżąc wierzchem z gołym torsem. Jednak komentator polityczny Fiodor Kraszeninnikow twierdzi, że Putin dokonuje prawnej ekwilibrystyki nie tylko w trosce o siebie i własne bezpieczeństwo. Doskonale zdaje sobie sprawę z niewydolności systemu politycznego, który stworzył. Za symbole krachu można uznać dwa niedawne wydarzenia.
W rosyjskim module „Zwiezda” Międzynarodowej Stacji Kosmicznej nastąpił wyciek powietrza. Gdy zlokalizowano miejsce uszkodzenia, załoga próbowała zatkać dziurę taśmą typu scotch, a następnie przykleić gumowo-aluminiową nakładkę. Oba podejścia zakończyły się niepowodzeniem. Rosyjscy kosmonauci krążą nad Ziemią w dziurawym statku.
Regres technologiczny, który dokonał się w epoce Putina, bodaj najdobitniej ukazuje upadającą mocarstwowość Rosji i zacofanie wobec reszty świata. Już nie tylko w porównaniu z USA i UE, ale także z Chinami. Natomiast geopolityczne konsekwencje można zaobserwować na Kaukazie, który Rosja uważa za klucz do utrzymania wpływów w całej strefie posowieckiej. Tymczasem, jak udowodniła wojna o Górski Karabach, Rosję wypiera z regionu Turcja. Nic dziwnego, że podsumowując tegoroczny bilans Putina w relacjach międzynarodowych, radio Swoboda mówi o oblężonej Rosji, gdyż Kreml nie jest zdolny do walki na kilku frontach.
Moskwa straciła Ukrainę, traci Kaukaz, a pod najwierniejszym sojusznikiem Kremla Aleksandrem Łukaszenką chwieje się białoruski tron. Posowiecką Azję Środkową już dawno wykupiły Chiny i tylko gra pozorów każe Pekinowi udawać, że Rosja liczy się w regionalnym status quo.
To tyle, jeśli chodzi o tzw. bliską zagranicę, bo w stosunkach z daleką jest jeszcze gorzej. Zachód nie zamierza rezygnować z sankcji wprowadzonych po rosyjskiej napaści na Ukrainę i atakach na instytucje demokratyczne USA i UE. NATO wzmacnia wschodnią flankę, tymczasem gospodarcze retorsje duszą rosyjską gospodarkę. Kreml nie ma pieniędzy, potencjału ekonomicznego ani technologii na militarną i polityczną odpowiedź.
Jednak gwoździem do trumny mocarstwowych planów Putina są amerykańskie sankcje wobec gazociągu Nord Stream 2 i jego odpowiednika na południu – „Tureckiego Strumienia”. Prezydent Donald Trump pogrzebał ostatecznie koncepcję energetycznego mocarstwa swojego rosyjskiego kolegi.
Ciosem łaski można nazwać cenowy krach na rynku ropy naftowej i gazu, który Rosji zadała pandemia koronawirusa. Budżet nie ma pieniędzy ani na kolejne awantury międzynarodowe, ani na sfinansowanie socjalnych obietnic, dzięki którym Rosjanie pozwalają Putinowi rządzić. Pandemia nie tylko przyspieszyła, ale także skumulowała wszelkie błędy dwóch dekad obecnego prezydenta, przekształcając je w systemowy kryzys niewydolności państwa. Obecna sytuacja wygląda następująco. Kreml okłamuje własnych obywateli, podając fałszywe dane o przebiegu epidemii. Oficjalne szacunki zakażeń i ofiar śmiertelnych są dziesięciokrotnie mniejsze od liczb przedstawianych przez niezależne centrum medycznego monitoringu. Doradca ekonomiczny Putina Aleksiej Kudrin mówi, że w wyniku pandemii rosyjski PKB zmniejszy się w 2020 r. o 4,5 proc. Tyle że na skutek zachodnich sankcji i krachu cen surowców energetycznych rosyjska gospodarka już skurczyła się o 8–9 proc. Faktyczna wartość siły nabywczej Rosjan spadła o 15 proc., co przełożyło się na rosnący kryzys konsumpcyjny. Efektem jest półtorakrotny wzrost liczby bankructw i malejące obroty rynku wewnętrznego. Tylko w branży budowlanej splajtowało w tym roku 200 dużych operatorów, tymczasem sytuacja w innych działach gospodarki, a szczególnie w handlu detalicznym i usługach wygląda podobnie. Wreszcie przyspiesza ujemny przyrost demograficzny, a 20 mln Rosjan żyje na granicy lub poniżej międzynarodowych standardów ubóstwa. Natomiast pomimo epidemii gotowość protestacyjna Rosjan utrzymuje się na niezmiennie wysokim poziomie. To nic, że większość z kilku tysięcy strajków i akcji protestacyjnych rocznie ma charakter lokalny, a ich podłożem są żądania ekonomiczne. Sytuacja w Rosji zaczyna przypominać Białoruś lat 2017–2019.
Przez dwa lata na ulice białoruskich miast wychodziły poszczególne grupy społeczne lub zawodowe. W końcu fala niezadowolenia nakryła cały kraj, a zapalnikiem buntu były wybory prezydenckie, których rezultaty dyktator sfałszował. W Rosji również protesty przechodzą od haseł ekonomicznych do politycznych. Przykładem jest Daleki Wschód. Od 132 dni nie ustają demonstracje w obronie aresztowanego gubernatora Kraju Chabarowskiego. Dwa lata temu biznesmen Siergiej Furgał pokonał w cuglach kandydata wyznaczonego przez Kreml. Jego pokazowy areszt to ostrzeżenie przed nadmierną inicjatywnością, płynące z Moskwy pod adresem elit regionalnych. Poparcie społeczne dla zatrzymanego zaskoczyło Kreml do tego stopnia, że do dziś nie umie rozwiązać kryzysu.
Dalekowschodni bunt nie jest odosobniony. W takim samym proteście stanął w ubiegłym roku syberyjski Jekaterynburg, a wcześniej Petersburg. Rodzinne miasto nienawidzi Putina. Mieszkańcy obu metropolii demonstrowali przeciwko korupcji lokalnych i centralnych władz.
Prawdziwym dzwonkiem alarmowym dla Putina jest jednak postawa struktur siłowych, na których w ogromnej mierze opiera władzę. Miejscowa policja i jednostki wojsk wewnętrznych odmówiły wykonania rozkazu siłowej pacyfikacji protestów w Chabarowsku i na Syberii. W obu przypadkach do walki z demonstracjami trzeba było rzucać formacje z innych regionów Rosji.
Rozkład dotyka także osławionej Federalnej Służby Bezpieczeństwa, a więc fundamentalnej struktury policji politycznej i głównego instrumentu represji. Coraz większa liczba funkcjonariuszy średniego i młodszego szczebla nie godzi się z takim zadaniem. Co gorsza, młodzi oficerowie wyrażają niezadowolenie, bo zgodnie z konstytucją mają chronić bezpieczeństwa obywateli, a nie skorumpowanej generalicji i oligarchów.
Lęki Putina
Co w takiej sytuacji pozostaje Putinowi, oprócz narastającego strachu przed buntem społecznym? Politolog i prawniczka konstytucjonalistka Jelena Łukianowa interpretuje rozszerzenie gwarancji nietykalności dla Putina jako sygnał rozpoczęcia operacji „Następca”. – Jeśli prezydent wzmacnia swój immunitet, to znaczy, że planuje rezygnację i to wcześniejszą niż wynikałoby z upływu kadencji głowy państwa – wnioskuje Łukianowa.
Przeciwnego zdania jest Fiodor Kraszeninnikow. Jego zdaniem Putin chce na dziesięciolecia zakonserwować system polityczny Rosji, bojąc się wszelkich zmian. – Prezydent w pełni powierza swój los elitom, które sam powołał do władzy. To wierni senatorowie, deputowani Dumy, wreszcie sędziowie będą decydowali o jego nietykalności – mówi komentator. Powinni więc za wszelką cenę stabilizować Rosję i stać murem za prezydentem, bez którego są nikim. Tym samym, jak wskazuje Kraszeninnikow, Putin daje sygnał. W zamian za lojalność wszyscy zostaniecie objęci podobnymi gwarancjami nietykalności na lata do przodu.
W kolejce czeka Dmitrij Miedwiediew, który pełnił rolę prezydenckiego sparring partnera w latach 2008–2012. Za nim ustawiają się premierzy, szefowie licznych resortów oraz biurokraci czerpiący zyski z synekur szefów państwowych koncernów. Następna jest plejada klakierów z fasadowych ugrupowań politycznych Kremla, na czele z partią władzy „Jedną Rosją”. Na nietykalność liczy rozbuchany aparat kłamliwej propagandy i agitacji. O swoje walczą tzw. siłowicy, czyli struktury siłowe.
Nadzwyczajny immunitet Putina wraz z możliwością sprawowania władzy do 2036 r. daje wszystkim nadzieję zakonserwowania systemu. Boją się nieuchronnych rozliczeń.
To kolejny paradoks, ale prawna ekwilibrystyka Putina jest najlepszym dowodem, że Rosja trzeszczy w szwach, a system władzy nie jest zdolny do dalszego samodzielnego bytu. Pierwsza próba swobodnej weryfikacji demokratycznymi procedurami wyborczymi zmiecie tak samego Putina, jak i rzeszę jego akolitów.
Kreml ma jeszcze mniej nadziei na to, że wdzięczność Rosjan uchroni elity przed rozliczeniem za zmarnowane 20 lat. Cywilizacyjny regres może odbić się fatalnie kolejną po sowieckiej fazą rozpadu państwa. Wręcz odwrotnie, przyznanie gwarancji prawnej bezkarności dowodzi, że Putin ma już nie tylko świadomość, lecz pewność, że Rosjanie mu nie darują. Od wybuchu pandemii wie, że takie kroki zostaną podjęte przy pierwszej nadarzającej się okazji. Tym bardziej, że jego odpowiedzialność nie sprowadza się jedynie do ogromnej liczby ofiar, ale cały czas pogarsza się sytuacja społeczna i ekonomiczna. Prezydent stojący na szczycie piramidy władzy pierwszy zostanie poddany osądowi opinii publicznej i w pełni realnym konsekwencjom prawnym.
Wyjścia są zatem dwa. Jeśli uda się kontrolowany tranzyt władzy, Putin nie będzie potrzebował immunitetu, bo znajdzie się pod ochroną lojalnego następcy. Jeśli natomiast Rosja, wzorem Białorusi, podniesie bunt, nie pomogą żadne immunitety i tytuł dożywotniego senatora.
Co zatem pozostaje 68-letniemu, od 20 lat niezmiennemu prezydentowi? Tylko iść w zaparte, to znaczy zwiększać represje i coraz bardziej się bać.
Tekst opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa”, autor Robert Cheda. Więcej analiz gospodarczo-politycznych w kolejnych wydaniach tygodnika „GF”.