Skala zachodniej bezradności wobec hybrydowej agresji Rosji przeraża. GRU od lat prowadzi operację „Wysadzić Europę w Powietrze”. W świetle bułgarskich i czeskich dowodów nie chodzi o przenośnię, tylko dosłowną interpretację, której dopełnia seria tajemniczych zgonów.
– Dobrze, że nie zarzucają nam jeszcze zabójstwa arcyksięcia Ferdynanda, choć wszystko zmierza w tym kierunku – ironizował minister spraw zagranicznych Rosji. W ten sposób Siergiej Ławrow skomentował oskarżenia o mordercze sabotaże płynące z Pragi i Sofii. Szefa wsparła uczynnie rzeczniczka MSZ. – Takim tonem to możecie sobie rozmawiać w NATO, ale nie z Rosją – oświadczyła Maria Zacharowa na wieść o masowej wysyłce do domu rosyjskich dyplomatów z Bułgarii i Czech. Natomiast ekspert w dziedzinie rosyjskich służb specjalnych Mark Galeotti nie pozostawił złudzeń. – Myślenie, że Zachód ucywilizuje Rosję, nie było koszmarnym błędem. Było koszmarną głupotą – ocenił Brytyjczyk w świetle ujawnionych ostatnio faktów.
Co łączy dwukrotną próbę zabójstwa bułgarskiego przedsiębiorcy Emiliana Gebrewa z dwoma eksplozjami w czeskich składach uzbrojenia oraz z identycznymi wypadkami w Bułgarii? To Ukraina, a dokładniej wojna z Rosją, która pochłania tysiące ton amunicji. Wydarzenia, o których mowa, rozgrywały się na przestrzeni kilku lat, tym niemniej według scenariusza sensacyjnego filmu. W 2014 r. Rosja ukradła Ukrainie Krym, a następnie rozpętała bratobójczą wojnę we wschodniej części kraju. Tymczasem obalony w wyniku Rewolucji Godności promoskiewski prezydent Wiktor Janukowycz doprowadził ukraińską armię do stanu zapaści. Nie było kim i czym odpierać rosyjskiej agresji. Natomiast tzw. separatyści donbascy, czyli najemnicy Putina mieli w bród nowoczesnej broni, a przede wszystkim amunicji.
Kijów na gwałt zaczął kupować w Europie co się dało. Najbliższe geograficznie fabryki produkujące pociski jeszcze na sowieckiej licencji znajdują się w Bułgarii. Potężnymi składami amunicji tego typu dysponują Czechy. Ukraina zawarła więc kontrakt z bułgarskim eksporterem broni – firmą EMCO, której właścicielem jest Emilian Gebrew. Przez sześć lat przedsiębiorca milczał na ten temat jak zaklęty. Na pytania mediów nie odpowiadał. Dopiero w ubiegłym tygodniu, rozmawiając z dziennikarzem „The New York Timesa” przyznał, że doszło do transakcji z upoważnionymi kontrahentami ukraińskimi. Żeby ukryć fakt przed ukraińskimi i bułgarskimi agentami Moskwy, Gebrew zamaskował transporty, wskazując jako odbiorcę armię Tajlandii. Posunął się do sfałszowania specyfikacji, a nawet oznakowania kontenerów z amunicją. Nie pomogło; rosyjscy agenci zinfiltrowali umowę, a zadanie sparaliżowania dostaw otrzymał wywiad wojskowy GRU. Nici wzajemnych powiązań, a przede wszystkim rosyjskiego sabotażu ujawniło wspólne śledztwo międzynarodowej grupy analitycznej Bellingcat oraz niemieckiego „Der Spiegla” i czeskiego tygodnika „Respekt”.
Pierwszym założeniem, które przyjęło GRU, było wykupienie zapasów amunicji, które firma Gebrewa przesyłała z bułgarskich fabryk do czeskich arsenałów. Oficerowie rosyjskiego wywiadu pod przykryciem reprezentantów komercyjnej firmy usiłowali przebić cenowo Kijów. Gdy właściciel odmówił, bowiem obowiązywał go ukraiński kontrakt, Moskwa spuściła ze smyczy kilerów. Podczas jednej z rund negocjacji rzekomi pośrednicy otruli Gebrewa, jego syna oraz menedżera EMCO środkiem o działaniu uderzająco podobnym do nowiczoka. Zbrojeniowy magnat przeżył zamach, który miał miejsce w połowie 2014 r., zaś dostaw nie udało się zerwać. Jednak na początku października w Pradze pojawili się dwaj urzędnicy ministerstwa obrony Tadżykistanu. Jak udało się ustalić, przylecieli z Duszanbe i legitymowali służbowymi paszportami na nazwiska Tabarow i Popa. Wystąpili do czeskiego przedsiębiorstwa zarządzającego magazynami amunicji o lustrację warunków przechowywania, a więc stanu pocisków przed ewentualnym zawarciem kontraktu. Wskazali dwa składy, w tym Vrbetice. Jak można się domyślić, w obu magazynach oprócz czeskiej była przechowywana amunicja z Bułgarii przeznaczona dla Ukrainy.
Rzekomi Tadżycy otrzymali zgodę na wizytację obiektów, której dokonali w dniach 13-17 października 2014 r. Magazyn w Vrbeticach eksplodował 16 października, kolejny wyleciał w powietrze dopiero w grudniu. W pierwszym incydencie zginęło dwóch czeskich pracowników, w tym kierownik magazynu. Feralnego dnia sprawdzali kontenery z pociskami do moździerzy, a to bardzo niestabilny rodzaj amunicji. Nie pozostał po nich żaden ślad. Co interesujące, inni pracownicy, którzy zdążyli uciec, zeznali, że obie ofiary zginęły w wybuchu o ograniczonej sile, który zainicjował pożar i właściwą eksplozję tysięcy ton amunicji, czyli całego magazynu.
Gdy w grudniu podobny los stał się udziałem kolejnego arsenału, czeskie władze brały pod uwagę wątek dywersji. Nie miały dowodów, poza osobą Emiliana Gebrewa i jego firmy EMCO, która łączyła oba incydenty. W tym samym czasie bułgarskie służby bezowocnie traciły czas na rozwikłanie próby zabójstwa magnata zbrojeniowego. Pomógł dopiero słynny atak chemiczny w Salisbury. W 2018 r. agenci GRU dokonali zamachu nowiczkiem na byłego, własnego oficera Siergieja Skripala. Brytyjski kontrwywiad MI5 przy współpracy wydziału antyterrorystycznego Scotland Yardu szybko ustalił, że za próbą morderstwa stało dwóch oficerów rosyjskiego wywiadu wojskowego, zidentyfikowanych jako Anatolij Czepiga i Aleksander Myszkin.
Zdjęcia „turystów z Salisbury”, jak nazwała morderców zachodnia prasa, uruchomiły reakcję łańcuchową. Wszystkie europejskie służby specjalne zaczęły przeszukiwać dane, w nadziei na odpowiedź, czy kilerzy nie stoją za innymi niewyjaśnionymi zajściami. Ślad, który pozostawili Czepiga i Myszkin, okazał się strzałem w dziesiątkę. Pozwolił zidentyfikować innych bandziorów Kremla grasujących na terenie całej Europy. W ten sposób namierzono komando dywersantów i zabójców, znane dziś jako jednostka krypt. 29155, które stoi za zdecydowaną większością zamachów w Europie. Od próby puczu w Czarnogórze, przez próbę buntu Katalonii, po wybuchy w arsenałach. Czeskie służby zidentyfikowały „turystów z Salisbury” jako panów Popę i Tabarowa z ministerstwa obrony Tadżykistanu. Z kolei bułgarska prokuratura rozpoznała w Czepiedze i Myszkinie pośredników, którzy pragnąc odkupić amunicję EMCO otruli Gebrewa. Ponadto wymiana informacji pomiędzy Pragą i Sofią ujawniła schemat działania kremlowskich sabotażystów, a trzeba przyznać, że materiał poglądowy był obszerny. W ostatnich sześciu latach bułgarskie fabryki zbrojeniowe i arsenały eksplodowały dziesięciokrotnie. Przynajmniej w sześciu przypadkach scenariusz wydarzeń był identyczny z incydentem w czeskim składzie w Vrbeticach. Najpierw obiekt wizytowała grupa „przedstawicieli handlowych”. Po kilku tygodniach lub miesiącach w fabryce lub magazynie następował niewielki wybuch, który inicjował pożar. Wymogi bezpieczeństwa w podobnych obiektach przewidują na wypadek zagrożenia natychmiastową ewakuację personelu, do czasu przybycia służb ratowniczych. Jednak zanim odpowiednie jednostki dojeżdżały na miejsce, rozlegała się kolejna detonacja, tym razem niszcząca newralgiczny wydział fabryki lub skład amunicji. Była inicjowana zdalnie, nawet z zagranicy.
Na podstawie niezwykłej powtarzalności bułgarski kontrwywiad doszedł do wniosku, że rosyjscy dywersanci podkładali dwa ładunki wybuchowe. Pierwszy zmuszający pracowników do ewakuacji, drugi umieszczony tak, aby eksplozja zniszczyła całkowicie obiekt. Niezwykle humanitarne, można powiedzieć. Nie chodziło jednak o uniknięcie zbędnych strat ludzkich, tylko rozgłosu. Kilkadziesiąt lub kilkaset ofiar zaostrzyłoby środki bezpieczeństwa lub wymusiło śledztwa, które zdemaskowałoby sprawców z GRU. Tymczasem umiejętne pozorowanie katastrofy technologicznej umożliwiło kilkuletni sabotaż w fabrykach zbrojeniowych i magazynach Bułgarii i Czechach. A przecież od czasu rosyjskiej agresji kilka podobnych incydentów odnotowała Ukraina. Według BBC News, w latach 2014-2018 doszło do sześciu eksplozji ukraińskich arsenałów. We wrześniu 2017 r. miała miejsce gigantyczna eksplozja składu Kalinowka w obwodzie winnickim. W powietrze wyleciało 180 tys. ton pocisków czołgowych i rakietowych, głównie do systemów BM-21 Grad. To niezwykle skuteczna i tania broń, jednak Ukraina nie produkuje rakiet tego typu. W Kalinowce utraciła cały zapas jeszcze posowieckiej amunicji. W tym samym roku w składzie Bałakleja w obwodzie charkowskim eksplodowało 125 tys. ton pocisków kalibru 152 mm, pozbawiając Ukrainę amunicji artyleryjskiej. Seria wybuchów trwająca 48 godzin wymusiła ewakuację 35 tys. mieszkańców okolicznych miejscowości.
Oczywiście Czepiga z Myszkinem nie mogli być wszędzie, ale tajemnicą poliszynela jest obecność na Ukrainie siatek rosyjskich agentów. Zresztą nie chodzi jedynie o straty materialne i gotowość bojową sił zbrojnych ani tym bardziej o lukratywne kontrakty handlarzy bronią.
Jedną z konsekwencji zdemaskowania dywersji GRU jest konieczność wyjaśnienia tajemniczych zgonów, których fala przeszła przez Niemcy i Wielką Brytanię.
Śmierć w saunie
„Niemieckie władze oskarżone o ignorowanie tajemniczych śmierci polityków” – pod takim tytułem 25 kwietnia tego roku „The Sunday Times” przypomniał zgony wschodzących gwiazd CDU. 57-letni Andreas Schockenhoff był wysoko notowanym politykiem ugrupowania Angeli Merkel. W CDU odpowiadał za relacje niemiecko-rosyjskie. Tuż przed śmiercią otrzymał nominację na przewodniczącego komisji bezpieczeństwa Rady Europy. W grudniu 2014 r. został odnaleziony martwy we własnej saunie. Zgodnie z obdukcją lekarską powodem zgonu było zatrzymanie akcji serca. Już wówczas śmierć Schockenhoffa wywołała medialną burzę.
Epikryza patomorfologa była tak mglista, a niechęć Angeli Merkel do przedłużenia dochodzenia tak wielka, że do dziś rodzina i znajomi są przekonani o ingerencji Rosji. Deputowany Bundestagu z 22-letnim stażem przewodził bowiem grupie nieprzejednanych krytyków Putina. „Był jednym z najważniejszych działaczy CDU, którzy przekonywali partię, rząd i społeczeństwo do natychmiastowej zmiany niemieckiej polityki wobec Rosji” – twierdzi brytyjska gazeta. Jeszcze w 2012 r. wymusił na Merkel przyjęcie rezolucji uzależniającej rozwój dwustronnych stosunków handlowych od przestrzegania przez Kreml praw człowieka.
Przeciwieństwem Andreasa Schockenhoffa był jego partyjny kolega Philipp Missfelder. Zmarł nagle w lipcu 2015 r. Zawał serca jako powód śmierci byłby wiarygodny, gdyby nie fakt, że wschodząca gwiazda CDU, jak nazywały go media, był zdrowym, wysportowanym 35-latkiem. Znalazł się w centrum skandalu, ponieważ gdy Rosja anektowała ukraiński Krym, Missfelder bawił w Petersburgu. Wspólnie z Putinem obchodził urodziny byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera. W jakie układy z Kremlem uwikłał się młody polityk, do dziś nie wiadomo. Za to pewne jest, że szpital, w którym ratowano mu życie, odmówił żonie wydania dokumentacji medycznej. Dlatego adwokat wdowy powiedział „The Sunday Times”: – Jak na standardy niemieckie, to było absolutnie nienormalne i do dziś nie wiemy, co władze chciały przed nami ukryć. Na dodatek w 2017 r. los Philippa podzielił jego rodzony brat. Magnus był specjalistą IT i również zmarł na zawał serca.
„Obie śmierci są dla Niemiec bardzo typowe – komentuje gazeta, dodając – Berlin nigdy nie chciał psuć relacji z Moskwą”. Tym niemniej trop sercowych przypadłości prowadzi do Wielkiej Brytanii. BBC powraca do tematu 14 zagadkowych zgonów, które w latach 2008-2016 dotknęły rosyjskich emigrantów lub Brytyjczyków związanych w różny sposób z Rosją.
Ważna uwaga: Rosjanie mieszkający w Brytanii do sympatyków Kremla nie należeli. Korowód zgonów dotknął więc przede wszystkim osoby stykające się z zajadłym krytykiem Putina, oligarchą Borysem Bieriezowskim i byłym oficerem FSB Aleksandrem Litwinienką. Obaj także nie żyją. Podobnie jak radiolog Mattchew Puncher, który wykrył ślady polonu w organizmie Litwinienki. Pojechał w ramach pomocy prawnej do Moskwy. Wrócił z tak ciężką depresją, że natychmiast wyskoczył z okna. Rodzina podejrzewa, że został naszpikowany nieznaną substancją chemiczną.
Samobójstwami zakończyli życie brytyjscy wspólnicy Bieriezowskiego. W grudniu 2014 r. rzucił się z okna deweloper i inwestor Scott Young. Był ostatnim z czwórki londyńskich przedsiębiorców, którzy prowadzili interesy z oligarchą. Trzej pierwsi popełnili samobójstwa kolejno w roku 2011, 2012 i 2013. Sam Boris Bieriezowski zmarł na zawał serca w wannie. Dokładnie tak samo jak politycy niemieckiej CDU. Lecz tragiczne w skutkach kardiologiczne zapaści dotknęły nie tylko ich. Tak samo skończył rosyjski biznesmen Aleksander Pierepilicznyj, który otrzymał w Brytanii azyl polityczny. Opowiedział chyba zbyt dużo o kremlowskiej korupcji, dlatego w jego organizmie znaleziono rzadką truciznę ze stepów Azji. Zabija, wstrzymując akcję serca.
Oczywiście fatalna seria nie przeszła bez echa. O przeprowadzenie ekshumacji i powtórnych badań toksykologicznych apelowała CIA. Bezskutecznie. A przecież od lat europejskie media pytają o serię morderstw na zlecenie, których ofiarami padają czeczeńscy przeciwnicy reżimu Putina.
Włochy, Hiszpania, Francja i Niemcy borykają się z rosyjskojęzyczną mafią, która ze względu na tych samych kremlowskich udziałowców wykonuje rozkazy FSB i GRU. Po dekadzie zbrodni, które obecnie wychodzą na jaw, pytań jest coraz więcej. Lecz mimo mylnych tropów, dyplomatycznej ironii i jawnych gróźb politycznych, wszystkie tropy prowadzą do Moskwy. Przy tym rzecz nie w kolejnych wydaleniach rosyjskich dyplomatów, w ujawnianiu dowodów i schematów zbrodni. Chodzi o to, jak przerwać bezkarne pasmo, czyli zmusić putinowski syndykat zbrodni do zaprzestania działalności?
Niestety Unia Europejska jest w tej kwestii podzielona. Tyle, że w centrum nie stoją bardziej lub mniej skuteczne metody, tylko hipokryzja. Państwa członkowskie dzielą się na blok oportunistów, przedkładających handlowe zyski, i obóz wartości, dla których powstała Zjednoczona Europa. Natomiast eksperci podpowiadają, że Putin rozumie tylko politykę siły. Rosja się wali i jako środek utrzymania na powierzchni pozostaje jej tylko agresja. Dlatego warto słuchać rady tych, którzy chcą przyspieszyć upadek kremlowskiego reżimu. Coraz głośniej rozlega się wołanie o cios łaski, którym będzie odłączenie Moskwy od systemu międzynarodowej bankowości SWIFT. W innym przypadku cywilizowany świat stanie przed następującymi alternatywami: albo należy zbudować wokół Rosji kordon sanitarny, którego elementem będzie polityka – zero wiz – albo wzorem północnokoreańskim przy każdym Rosjaninie, czy to dyplomata, turysta czy biznesmen, trzeba postawić agenta służb specjalnych patrzącego bez przerwy na ręce. Jednak bez względu na wybór metody Zachód musi przede wszystkim skończyć z oportunizmem dyktowanym przez boga mamony. Może warto posłuchać rady Marka Galeottiego, który mówi: – To, co mnie poraża, to hipokryzja zachodnich polityków wobec Rosji. Wszyscy dostrzegają problem i nikt z nim nic nie robi. Tymczasem najważniejszym zadaniem jest zminimalizowanie szkód wywoływanych bezkarnie przez Putina.
Tekst pochodzi z tygodnika „Gazeta Finansowa”, autor: Robert Cheda. Więcej analiz polityczno-gospodarczych na łamach cotygodniowych wydań „GF”.