13 kwietnia 1943
W czasie II wojny światowej, Warszawa była dla Niemców najniebezpieczniejszym z okupowanych przez nich miast Europy. Każdy Polak mógł wtedy zginąć z ręki Niemca każdego dnia. Ale polska zemsta mogła dosięgnąć każdego Niemca nazbyt gorliwie wysługującego się Hitlerowi. Jak Hugo Dietza prześladującego Polaków w Otwocku i Warszawie.
W czasie II wojny światowej Niemcy musieli sobie poradzić z koniecznością zastąpienia wcielonych do armii robotników czy rolników. Sprawę rozwiązali prosto – Niemców zastąpili więźniowie obozów koncentracyjnych i robotnicy przymusowi. Dla niemieckiej gospodarki rozwiązanie było genialne – niewolnikom nie trzeba było płacić ani zapewniać godziwych warunków bytowych czy żywieniowych. Jeśli ktoś umierał, był zastępowany przez innego niewolnika. I wojnę można było prowadzić. Ani jedna z tych osób nie pracowała dla Tysiącletniej Rzeszy dobrowolnie, co nie znaczy, że Niemcy nie próbowali pozyskać niewolników “po dobroci”. W Generalnym Gubernatorstwie przeprowadzali akcje propagandowe o dobrodziejstwie pracy w niemieckich gospodarstwach rolnych. Dostawy niewolników zapewniały Arbeitsamty. Nad warszawskim widniał napis “Jedź z nami do Niemiec”, przerobiony przez Mały Sabotaż na “Jedźcie sami do Niemiec”. Propaganda nie działała. Odsetek chętnych był żaden, więc Niemcy regularnie sporządzali listy osób kierowanych na roboty przymusowe lub “zwyczajnie” – organizowali łapanki uliczne. Kto nie dysponował zaświadczeniem o pracy w miejscu o strategicznym znaczeniu dla Niemców, trafiał prosto na roboty. “Pozyskiwaniem” niewolników tymi metodami zajmowały się właśnie Aberitsamty. Nic dziwnego, że ich funkcjonariusze trafiali na listy podziemia. I byli likwidowani. Tak było w przypadku szefa niemieckiego Arbeitsamtu w Otwocku, Hugo Dietza, odpowiedzialnego za wysłanie na roboty co kilkuset mieszkańców Otwocka, uczestnika likwidacji otwockiego getta.
Co prawda po rozpoczęciu niemieckiej okupacji burmistrzem Otwocka pozostał Jan Gadomski, ale rządził funkcjonariusz niemieckiej policji kryminalnej SS-Sturmscharführer Walter Schlicht. Z kolei na czele Arbeitsamtu stanął członek NSDAP Hugo Dietz. Obaj wzbudzali wśród mieszkańców miasta i okolic przerażenie – gorliwi naziści, byli bezwzględni i przerażająco skuteczni. Tylko w lutym 1940 roku wysłali na roboty do Niemiec 160 mieszkańców Otwocka i okolic, a potem nasilali represje. Dietz szczególnie lubił dręczyć Żydów, np. każąc pracować ortodoksyjnym Żydom w szabat. Szybko wzbogacił się na rabowaniu Polaków i Żydów. Szybko awansował – został przeniesiony do Arbeitsamtu w Warszawie przy ul. Kredytowej 1. Otrzymał stanowisko kierownika referatu “D”. Podziemie miało już dowody jego zbrodniczej działalności. “Odznacza się specjalną nienawiścią do Polaków i sadyzmem. Brał udział w likwidacji getta otwockiego” – pisano w raporcie Delegatury Rządu z 13 marca 1943 r. zawierającym wyrok śmierci wydany na Dietza przed podziemny sąd.
Miesiąc później 13 kwietnia 1943 r. ok. godz. 8 Hugo Dietz został zastrzelony w Warszawie przy ul. Rysiej podczas akcji likwidacyjnej przeprowadzonej przez wydzielony oddział “Kosa” Kedywu Okręgu Warszawskiego AK. Dowódcą akcji był Eugeniusz Domański “Miś”. Rok później 1 kwietnia 1944 r. por. Józef Czuma “Skryty” dowodził kolejną akcją w Otwocku. Akowcy weszli do budynku przy Matejki zajętego przez Arbeitsamt i zniszczyli kartoteki z danymi osób przeznaczonymi do wysłania na roboty przymusowe. Dwa dni później, na jednej z ulic Otwocka kierownik Arbeitsamtu, Ziegler rozpoznał dwóch uczestników tej akcji. Obaj zostali zastrzeleni w czasie pościgu. Udało się jednak wykraść ich zwłoki wykradziono z kostnicy i pochować potajemnie cmentarzu w Aleksandrowie w asyście żołnierzy AK zanim Niemcy zorientowali się, kogo zabili.
Skala niewolnictwa była w Niemczech ogromna. Pod koniec lata 1944 roku według niemieckich dokumentów na terenie III Rzeszy znajdowało się 7,6 miliona zagranicznych robotników przymusowych oraz jeńców wojennych. Do roku 1944 udział pracowników przymusowych wynosił około jednej czwartej całej siły roboczej w Niemczech, a większość niemieckich fabryk wykorzystywała niewolniczą pracę więźniów. Po wojnie największe odszkodowania za prześladowania i pracę przymusową Niemcy wypłacili sobie samym. Wyjąwszy Związek Radziecki największy odsetek robotników przymusowych stanowili Polacy. Po wojnie dostali za to marne grosze albo nic. Niemcy nie poczuwają się dziś do winy i nie zamierzają płacić.