W 2017 r. podczas wystąpienia inaugurującego prezydenturę Donald Trump zapowiedział, że zrobi wszystko, aby zakończyć polaryzującą amerykańskie społeczeństwo wojnę ideologiczną i rasową. Obecna fala rozruchów dowodzi, że Biały Dom nie mógł osiągnąć postawionego celu. Jak się okazuje, głównym problemem USA nie jest rasizm, ani bezrobocie tylko polityczna poprawność, która zabija wolność słowa i uniemożliwia zjednoczenie obywateli przeciwko bandytom.
– Amerykańską rzeź trzeba przerwać natychmiast i raz na zawsze – zadeklarował Donald Trump w swoim inauguracyjnym orędziu 20 stycznia 2017 r. Jak ocenia brytyjski „The Spectator”, prezydent USA mówił o rasowych i ideologicznych podziałach rozdzierających kraj.
Według tygodnika obecny wybuch przemocy nie jest dowodem nieudolności Trumpa, ani nieostatecznych wysiłków Białego Domu. Prezydent niejednokrotnie i stanowczo potępiał incydenty wywołane przez białych, prawicowych ekstremistów. Mimo takiej postawy Trumpa fala przemocy zalała obecnie ulice amerykańskich miast.
Oceniając skalę dzisiejszych wydarzeń, którą „The Spectator” nazywa najbardziej niszczycielską od czasów wojny secesyjnej XIX w., brytyjskie pismo wskazuje ich przyczynę. To narzucona poprawność polityczna.
To prawda, że katalizatorem są ekonomiczne i psychologiczne skutki pandemii, a zapalnikiem stała się śmierć George’a Floyda. Jednak narzucona przez lewicowy establishment narracja poprawności politycznej, ośmieliła tłum do grabieży, morderstw i podpaleń.
– Zdrowe społeczeństwo zjednoczyłoby się wokół Donalda Trumpa, aby wspólnie pokonać ulicznych bandytów – ocenia „The Spectator”. Dodaje: „niestety system immunologiczny Ameryki został poważnie osłabiony”.
Lata propagandy liberalnej zrobiły swoje: – Dziś mieszkańcy wielu regionów i miast USA, uwierzyli, że ich prezydent jest białym rasistą.
Z takim przygotowaniem ideologicznym wywołanie gwałtownej reakcji na zabójstwo czarnoskórego Amerykanina nie było żadnym problemem – ocenia brytyjski tygodnik.
– Od wielu lat medialny przekaz każe żyć białym Amerykanom w poczuciu społecznej winy przed czarnymi. To największa bariera, która uniemożliwia obywatelom wyrażenie oburzenia rozruchami dewastującymi ich kraj – piszą brytyjscy dziennikarze.
Piszą wprost: – Myślący Amerykanie, którzy w poczuciu obywatelskiej odpowiedzialności chcieliby się sprzeciwić fali zniszczenia, boją się, że media oskarżą ich rasizm.
Okazuje się, że w USA przypięcie takiej łatki jest podobne do wyroku publicznej kary śmierci.
– Z tego powodu nawet administracja Donalda Trumpa, obawiając się zarzutów odejścia od norm politycznej poprawności, z najwyższą niechęcią potępia czarną przemoc, która zalała amerykańskie ulice – podsumowuje „The Spectator”.
W równie wielkiej pułapce znalazły się jednak liberalne media, które lansują pozytywny wizerunek ulicznych bojówkarzy. Mają problem ze zmianą tonu relacji, na „wszystko zaszło zbyt daleko” i „sytuacja wychodzi spod kontroli”.
Dla zachowania politycznej poprawności, którą same narzuciły, muszą ubiegać się do podstępu, aby nie stracić twarzy i wpływu na rozwój wydarzeń. Dziś delegują na płonące ulice ciemnoskórych reporterów, aby ci „potępiali akty przemoc swoich współbraci”.