Kartka z polskiego kalendarza: 1 maja
Piotr Szubarczyk
1 maja to bardzo intrygujący dzień w polskim kalendarzu. Niemal od początku powojennej, sowieckiej okupacji Polski (1944-1991) wmawiano nam, że to „międzynarodowe święto ludzi pracy” i że jest ono obchodzone na całym świecie. Było to oczywiście wierutne kłamstwo.
Dla podkreślenia, że to święto ludzi pracy, w państwach komunistycznych odbywały się tego dnia defilady wojskowe [!] (w Polsce po raz pierwszy w roku 1949) i tzw. „spontaniczne demonstracje”, czyli niekończące się, przymusowe przemarsze tłumów ludzi przed „trybunami honorowymi”, na których stała największa swołocz, jaka żyła wtedy w Polsce: funkowie partii komunistycznej (PPR, PZPR) i jej „bratnich” przybudówek, oficerowie wojska „ludowego”, milicji „obywatelskiej”, tajniacy.
Odmówienie udziału w „spontanicznej manifestacji” wymagało wielkiej odwagi cywilnej, wiązało się z represjami w pracy i wobec rodziny. Każdy kolejny 1 maja był dla jego uczestników wielkim stresem, bo wiązał się ze świadomością uczestniczenia w politycznym przedstawieniu, w dobrowolnym upokorzeniu samego siebie. W miejscach, gdzie zawiązywały się „spontaniczne demonstracje”, odbywały się niemal walki, polegające na tym, żeby nie dać sobie wcisnąć do ręki czerwonej szmaty na kiju (flaga „robotnicza”, czyli sowiecka), tylko nieść biało-czerwoną, skoro już muszę w tym uczestniczyć… Nieszczęśnicy z czerwonymi szmatami szli ze spuszczonymi głowami, wstydzili się przed znajomymi na chodnikach.
Był więc 1 maja dniem upodlenia naszej narodowej dumy. Tym bardziej, że już od roku 1946 komuniści zakazywali świętowania 3 Maja – rocznicy Konstytucji 3 Maja i święta Matki Boskiej Królowej Polski.
Nie brakowało jednak ludzi głupich i prymitywnych, którzy to „święto pracy” brali za dobra monetę. Można się było tego dnia nażreć kiełbasy z musztardą, napić się piwa i trochę mimo wszystko odpocząć, bo aż do lat 70. wszystkie soboty były pracujące i ludzie byli notorycznie przemęczeni pracą.
„Międzynarodowe święto pracy” wcale nie było międzynarodowym. Było przymusowe w państwach, gdzie panował reżim komunistyczny. Reszta świata nie uznawała takiego dziwacznego „święta”.
Wcześniej 1 maja był także przymusowy w niemieckim państwie czasów Hitlera i to już od roku 1933. To było najważniejsze święto hitlerowców, tzw. Narodowy Dzień Pracy, podczas którego odbywały się również „spontaniczne demonstracje” (przymusowe) i defilady wojskowe. Cała ideologia hitlerowska wyrastała z socjalizmu a NSDAP znaczyło Narodowo-Socjalistyczna Niemiecka Partia Robotników. Dziś różni oszuści na całym świecie próbują wmawiać ludziom, że partia hitlerowska to była „prawica”!
W Polsce 1 maja jako święto państwowe i dzień wolny od pracy obowiązuje od roku 1950. To jest relikt czasów komunistycznego zniewolenia i pohańbienia Polski. To najbardziej absurdalne „święto państwowe” w polskim kalendarzu. Właściwie nielegalne, bo nigdy prawnie po roku 1990 nie usankcjonowane i nie uzasadnione przez żaden organ państwa polskiego.
Jest natomiast ten dzień okazją do publicznej prezentacji wszelakiej posowieckiej i pokomunistycznej popłuczyny, z „chórami rewolucyjnymi” [!] na czele.
Postkomuniści narzekają, że ich „odzieramy” w naszych czasach ze „święta pracy”. Niejaki Strapko tak bredził na ten temat w komunistycznym periodyku „Krytyka Polityczna”: „Jak pogan wywłaszczono z symboliki zimowego przesilenia (dziś Boże Narodzenie), wiosennego zrównania (dziś Wielkanoc) czy karnawału Nocy Kupały (dziś św. Jana), tak ludzi pracy wywłaszcza się z jednego z nielicznych symboli, wokół których mogą organizować swój protest przeciw wyzyskowi, złym warunkom pracy, niskim płacom. Symboliczne wywłaszczanie przez przechwytywanie ma w Kościele długie tradycje. Dziś mamy dobrą okazję obserwować ten proces na żywo”.
Mamy więc w tym bełkocie i propagandę komunistyczną, i charakterystyczny dla bolszewików atak na Kościół katolicki. Z tego bełkotu wynika dodatkowo, że postsowieckie „święto” jest postępowe, bo pogańskie… Nie warto się zanurzać w ten bełkot, obcy polskiemu myśleniu i polskiej tradycji.
Pamiętamy, oczywiście, że 1 maja to także rocznica tzw. „wejścia” Polski do Unii Europejskiej. Czy to będzie data „wiekopomna”, czy raczej niezbyt chwalebna? – okaże się w następnych latach. Obecnie sytuacja jest taka, że po wyjściu Wielkiej Brytanii z tego towarzystwa, Unia stała się narzędziem politycznego nacisku na kraje członkowskie ze strony Niemiec – prowadzących własną, prorosyjską politykę, niezgodną z interesami całej Europy – oraz w mniejszym stopniu Francji. Pozostałe kraje traktowane są jako pożyteczny plankton do potakiwania tym „liderom”, notorycznie omijającym „prawo unijne”. Kraje próbujące zachować swą suwerenność w Unii są na różne sposoby szykanowane, także poprzez tzw. „zagłodzenie”, czego właśnie doświadcza dziś Polska.
Jak należy spędzać 1 maja? Na pewno nie na „manifestacjach” organizowanych przez podejrzane organizacje. Po śniadaniu należy porządnie się wysikać i wybrać się – korzystając z dnia wolnego od pracy – na długi spacer, najlepiej z rodziną… I trzymać się z daleka od podejrzanych „ludzi pracy”…