Niedziela, 16 lipca 1933 r.
Najpopularniejsza audycja radiowa przedwojennej Polski, słuchana przez sześć milionów ludzi, wcale nie powstała w Warszawie. Powstała we Lwowie. Do łez bawiła słuchaczy, do wściekłości doprowadzała polityków. A raz udało się jej nawet wywołać „skandal dyplomatyczny” z przyszłą królową i krową w roli głównej.
Przed wybuchem II wojny światowej Lwów był miastem nie tylko polskim, ale i bardzo się liczącym. To nie była jakaś mieścina. To było duże miasto z własnym, prestiżowym uniwersytetem, prężny ośrodek kultury, liczący się nie mniej niż Kraków. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, że mogłoby znaleźć się poza granicami Polski. Lwów słynął w całej Europie ze szkoły matematycznej, a w całej Polsce m.in. z audycji radiowych. Jedną z najpopularniejszych przed II wojną światową była Wesoła Lwowska Fala.
Jak to się zaczęło
Bazą dla późniejszej audycji były amatorskie teatrzyki akademickie we Lwowie:„Wesoły Ul” oraz „Nasze Oczko” (1928–1930), który działał początkowo w celu finansowego zasilenia kas Bratniej Pomocy, wspomagającej materialnie studentów. Wystawiana przez formację w Sali Kasyna i Koła Literacko=Artystycznego rewia Randka pod Wiedeńską cieszyła się ogromną popularnością i rozsławiło teatrzyk
Bazą stały się też dwa teatrzyki założone przez żydowską młodzież akademicką: „Złoty Pieprzyk” i „Różowy Monokl”, w których wystawiano programy Emanuela Schlechtera, bardzo popularnego autira wielu piosenkarskich przebojów, z piosenkami skomponowanymi przez Alfreda Schütza (óźniejszego twórcę słynnych „Czerwonych maków pod Monte Cassono”).
Bezpośrednimi pierwowzorami radiowymi były kolejno: próbne audycje rozrywkowe emitowane na falach Polskiego Radia Lwów w 1931 i do lipca 1932, potem program nadany pod koniec lata 1932 z restauracji „Pohulanka”, a następnie wyemitowana premierowo 23 października 1932 audycja pt. „Wesoła Niedziela”, która jako całopopołudniowe pasmo pojawiała się co trzy tygodnie.
Najlepsza w Polsce
– Dyrektor radiostacji lwowskiej, bardzo wyrozumiały i taki sam zapaleniec jak my wszyscy, złapał się za głowę i popatrzył na mnie jak na człowieka niezupełnie normalnego… Kochany, niezapomniany przyjaciel, pełen entuzjazmu kierownik i natchniony poeta – Juliusz Petry. Patrząc w jego oczy widziałem w nich aprobatę szalonego pomysłu i zachwyt. Przystąpiłem do wykonania szaleństwa. Uruchomiłem całą armię tanich wykonawców (honorarium wykonawcze wynosiło dosłownie 5 złotych za audycję – o honorarium autorskim na razie nie było mowy!) Budżet? Śmieszna sumka, na którą mogła raz na miesiąc zdobyć się o własnych siłach radiostacja lwowska. Ale od czego emeryci teatralni, przymierający głodem? Od czego zapaleni amatorzy z mojego zespołu studenckiego? Od czego panienki lwowskie, palące się do mikrofonu? Nastąpiła mobilizacja zespołu, potem atak na niedzielny program warszawski, a potem – wystrzał niedzielny ze wszystkich baterii humoru na przestrzeni 12 godzin. Proszę pomyśleć: 12 godzin – sama lekkość, wesołość, humor, piosenka. W ruch poszły płyty (tylko pogodne), w ruch wciągnięto wszystkie możliwe lokalne talenty i pióra. Ponieważ budżet autorski na razie nie istniał, większość tekstów musiałem pisać sam… – opowiadał po latach o początkach „Wesołej Lwowskiej Fali” jej pomysłodawca i twórca, Wiktor Budzyński, z wykształcenia prawnik, z zamiłowania radiowiec i scenarzysta, o którym mówiono, że jest „opętany radiem”, o pierwszej audycji „Wesołej Lwowskiej Niedzieli”.
Dwunastogodzinny program był niesamowitym novum, zaskoczył inne rozgłośnie, które prawie od razu zapragnęły przyłączyć się do inicjatywy.
– Po pierwszej “Wesołej Niedzieli Lwowskiej” – zasypały nas listy, rozdzwoniły się telefony, ludziska spragnieni rozrywki i pogody błogosławili nas i prosili o jeszcze. Rozdzwoniły się także telefony służbowe z Warszawy, Krakowa, Katowic, Poznania; co się tam u was dzieje? Bunt? Sami gracie 12 godzin? Oszaleliście? A potem prośby: następną wesołą niedzielę bierze częściowo Kraków, a za nim zgłaszają się Katowice, które wezmą kilka godzin wieczorem… Warszawa zaniepokojona, że zostaje sama, zaczyna się serio interesować moim szaleństwem. Po kilku takich wyczerpujących nas zupełnie i gruntownie “wesołych niedzielach” otrzymuję w czerwcu 1933 r. zaproszenie do centrali celem omówienia stałej niedzielnej audycji ogólnopolskiej, która pójdzie zaraz po dzienniku wieczornym po 21.00 i będzie trwała od pół godziny do godziny jak wypadnie. Ustalam nazwę: “Wesoła Lwowska Fala”. Startujemy na całą Polskę 16 lipca 1933 roku. Naturalnie są już budżety, są przyzwoite honoraria aktorskie, jest budżet autorski i rosną w popularność zarysowane podczas naszych wesołych niedziel lokalnych – typy i wśród nich Szczepko-Tońko, Strono, Aprikosenkranc i Untenbaum.- opowiadał Wiktor Budzyński.
Szczepko alias Szczepcio to oczywiście Kazimierz Wajda, a Tońko to niezapomniany Henryk Vogelfänger. Do zespołu należeli także: Włada Majewska, Mira Grelichowska, Stanisław Wasiuczyński, Józef Wieszczek i Stanisław Czerny. Mistrzostwo „Wesołej Lwowskiej Fali” polegało na tym, że jako audycja satyryczna, była też poniekąd publicystyczną, celnie wyśmiewając absurdy ówczesnego życia we wciąż odbudowującym się kraju.
Radiowe szaleństwo
– Program każdej audycji ustalam oczywiście już w poniedziałek, ale niektóre dialogi (aktualne i polityczne) piszę dopiero w piątek – próba w niedzielę rano aż do wieczora. Czekam czasem w sobotę na aktualności z ostatniej chwili, które włączam do dialogu Aprikosenkranca i Untenbauma oraz do konferansjerki. Stwarza to żywość, świeżość, trzyma słuchacza w stałym napięciu. Ponoć w Polsce o tej porze (jak mnie zapewniano i zapewnia się po dziś dzień) odkładano nawet karty przy brydżu, przerywano seanse spirytystyczne, narzeczeni przestawali się całować, a dzieci odmawiały udania się na spoczynek – gdy szła moja audycja. Nie wiedziałem o tym wtedy i nie myślałem, byłem cały pochłonięty przez wiele, wiele lat tylko tworzeniem tego programu, który wypełniał mój dzień, mój wieczór, moją noc czasem do białego świtu, gdy kelner chrząkał delikatnie nad stolikiem kawiarni: “Zamykamy, panie redaktorze – musi pan iść pisać chyba do domu… – mówił Budzyński o pierwszych latach nadawania audycji. I nie przesadzał. Statystyki wykazywały, że to słuchowisko regularnie gromadziło przy radioodbiornikach blisko 6 milionów ludzi. Dziś nie tylko żadna audycja radiowa, ale nawet żadna transmisja telewizyjna żadnego meczu nie może nawet konkurować ze słuchalnością „Fali” (no może, gdyby Polacy zagrali w finałach Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej ale na to się nie zanosi).Popularność Szczepcia i Tońka była tak wielka, że przed wybuchem wojny nakręcono dwa filmy z nimi właśnie w rolach głównych.
Oczywiście nie zawsze było łatwo i wesoło. Sanacyjne władze nie bardzo miały poczucie humoru a już szczególnie nie lubiły wyśmiewania. Stąd „Wesoła Lwowska Fala” miewała wcale niewesołe kłopoty z cenzurą (tak! istniała wówczas takowa chociaż nijak miała się do powojennego komunistycznego “knebla”) i obrażającymi się na „Falę” politykami i dygnitarzami. Prawie co poniedziałek ktoś dzwonił z pretensjami. Jedna sprawa zapadła w pamięć twórców „Fali” na zawsze.
Sprawa holenderskiej krowy
Zdarzyło się to z okazji wizyty popularnej w Polsce holenderskiej pary książęcej w Krynicy. Dokładnie w tym samym czasie „Wesoła Lwowska Fala” wyemitowała „reportaż” z zimowej Krynicy. Wykonawca roli reportera, opisywał jak bardzo wszystko zmieniło się na „holendersko” w tym uzdrowisku. Z przekonaniem opowiadał więc o wiatrakach i drewniakach. Jako, że „był na deptaku” relacjonował, że idą nim krowy holenderskie, które dają od razu czekoladę z mlekiem, nie tylko mleko. – I nagle ten wykonawca zaryczał jak krowa, zapytując miłą krówkę, jak się czuje? M u u u! Koniec. Kropka. – opowiadał Budzyński. Wszystko szło „na żywo” i nie zostało nagrane na płyty czy taśmy. Wykonawcy nie wiedzieli, że dokładnie tego dnia do Krynicy przybyła Krynicy, przybyła będąca w podróżny poślubnej… następczyni tronu Holandii wraz z księciem małżonkiem. “Skandal” zatrząsł Ministerstwem Spraw Zagranicznych i Polskim Radiem – tu księżna przybywa do Krynicy a Wesoła Lwowska Fala robi wywiad ze spacerującą po tym mieście… holenderską krową”.
– Nie widziałem nigdy przedtem zdjęć z Krynicy: Julianny na nartach. Pokazano mi te fotografie dopiero w Centrali warszawskiej, na wielkiej naradzie z udziałem przedstawiciela Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Daremnie tłumaczyłem, że przez słowo “krowa” nie rozumieliśmy żadnej postaci, szczególnie postaci gościa oficjalnego – nie wierzono mi. Zapewniałem, że wykonawca roli reportera ryknął sam (na żywo! Nie było płyt ani taśm!) bez mojego zezwolenia – nic nie pomogło. Poniosłem karę i dyrektor programowy warszawski także płacił przez kilka miesięcy haracz za ten “polityczny” wybryk “Fali”. Do dziś nie rozumiem, jak połączono sobie te dwie rzeczy? – opowiadał Budzyński. Jak widać wówczas politycy mieli nie mniejszą fantazję w interpretacjach satyry jak dziś.
Koniec
Na fali popularności Wesoła Fala podróżowała też ze swoimi występami po całej Polsce. Przez siedem lat popularność Fali nie spadła ani trochę. Kres jej istnieniu, tak jak istnieniu całej Polski i całego tamtego świata, położyła wojna. Kiedy we wrześniu 1939 r. do Lwowa wkroczyli sowieci i rozpoczęli okupację miasta, zespół Polskiego Radia opuścił Lwów i radiostacja zamilkła na zawsze.
Źródło:
Pogadanka Wiktora Budzyńskiego wygłoszona przez autora przed mikrofonami radia BBC w Londynie w 35 rocznicę powstania “Wesołej Lwowskiej Fali”,
www.lwow.com.pl/fala/budzynski.html