5 października 1939 r.
Było jeszcze ciemno, kiedy ćwiczebny poligon policji gdańskiej na Zaspie, Niemcy czwórkami przyprowadzili spętanych ludzi. Pocztowców polskich. Pozwolili im przyjąć komunię świętą. Potem padła salwa.
Przed świtem 1 września 1939 roku Niemcy nie tylko zbombardowali śpiący Wieluń i ostrzelali Westerplatte, ale także zaatakowali Urząd Pocztowy „Gdańsk 1”, potocznie nazwany Pocztą Polską. Około godziny 4:00, budynek w budynku odcięli prąd oraz możliwość wykonywania wszelkich połączeń telefonicznych. O 4.45 przystąpili do ataku.
W skład atakujących sił niemieckich wchodziły: specjalny oddział gdańskiej Policji Porządkowej (Schutzpolizei) oraz pododdziały SS Wachsturmbann „E” i SS-Heimwehr Danzig. Oddziały te dysponowały oprócz broni ręcznej trzema samochodami pancernymi ADGZ. Atakiem dowodził SS-Untersturmführer Alfred Heinrich, zaś odpowiedzialność operacyjną za akcje formacji paramilitarnych ponosił ówczesny szef gdańskiej policji SS-Oberführer Johannes Schäfer.
W budynku przebywało w tym momencie 43 pocztowców tegoż oddziału, 10 pocztowców delegowanych z Gdyni i z Bydgoszczy oraz jeden kolejarz polski z Gdańska. Dysponowali oni trzema lekkimi karabinami maszynowymi Browning wz. 1928, pistoletami i karabinami oraz pewną liczbą granatów ręcznych. Poza tym w budynku przebywali jeszcze dozorca domu, jego żona i ich 10-letnia wychowanica Erwina Barzychowska.
Plan ataku na polską placówkę pocztową Niemcy opracowali w lipcu 1939 roku. Zakładał on zakładał zdobycie budynku poprzez przebicie otworu w ścianie z sąsiadującego z nim Krajowego Urzędu Pracy. Równocześnie trzy grupy szturmowe miały związać siły obrońców i wedrzeć się do gmachu od frontu.
Z kolei według założeń Sztabu Głównego Wojska Polskiego pocztowcy mieli się utrzymać przez ok. 6 godzin, do czasu przybycia z odsieczą wydzielonych poddziałów Armii „Pomorze”. Pocztowcom, w przeciwieństwie do dowódcy załogi Westerplatte, nie przekazano informacji o wycofaniu Korpusu Interwencyjnego z Pomorza, ani nie odwołano polecenia obrony. W efekcie, gdy Niemcy zaatakowali, polscy pocztowcy zaciekle i początkowo skutecznie się bronili. Odparli zarówno atak frontalny jak i od strony Urzędu Pracy, gdzie Niemcy rzeczywiście wybili dziury w ścianach. Około godz. 11:00 niemieckie siły atakujące zostały wzmocnione dwoma lekkimi działami kalibru 75 mm. Pomimo tego drugi atak także zakończył się niepowodzeniem napastników.
Około godz. 15:00 niemiecki nowy dowódca ataku zarządził przerwę w szturmie i dał pocztowcom dwie godziny na kapitulację. Równocześnie została sprowadzona haubica kal. 105 mm, a saperzy wykonali podkop pod ścianą poczty, w którym założyli 600-kilogramowy ładunek wybuchowy. Po upływie ultimatum (o godz. 17:00) ładunek został odpalony burząc część ściany budynku, a oddziały niemieckie przy wsparciu już trzech dział ruszyły do szturmu zajmując część budynku pocztowego. W tym czasie obrona została ograniczona do piwnic, gdzie przed ostrzałem schronili się obrońcy.
Około godz. 18:00 pod pocztę sprowadzono motopompy, którymi do piwnic Niemcy wpompowali benzynę podpaloną następnie przy pomocy miotaczy ognia. W wyniku tych działań żywcem spłonęło prawdopodobnie pięciu pocztowców (m.in. Brunon Marszałkowski i Stanisław Rekowski).
O godz. 19:00 Obrońcy podjęli decyzję o kapitulacji. Jako pierwszy z płonącego budynku wyszedł dyrektor dr Jan Michoń. Mimo że niósł tylko białą flagę został przez napastników zastrzelony. Wychodzący za nim naczelnik poczty Józef Wąsik został żywcem spalony miotaczem płomieni.
Kaźń
Z budynku udało się uciec sześciu pocztowcom. Dwóch z nich: Franciszka Mionskowskiego oraz rannego Alfonsa Flisykowskiego, aresztowano już 2 września i osadzono z pozostałymi obrońcami; pozostała czwórka: (Andrzej Górski, Franciszek Mielewczyk, Władysław Milewczyk i Augustyn Młyński) zdołała uciec i przeżyć wojnę. Pozostali Obrońcy zostali aresztowani i umieszczeni najpierw w gmachu Prezydium Policji w Gdańsku (28 osób), a rannych i poparzonych (16 osób) umieszczono w szpitalu miejskim (sześć osób zmarło, w tym ciężko poparzona Erwinka). Już 8 września Niemcy postawili pocztowców przed parodią sądu. Wszystkich Niemcy skazali na śmierć za „partyzantkę”.
5 października, około godziny 4 nad ranem, na ćwiczebnym poligonie policji gdańskiej na Zaspie Niemcy wykonali swój wyrok. Pocztowcy zostali przez nich rozstrzelani na terenie starej strzelnicy przy lotnisku we Wrzeszczu i w tym samym miejscu pogrzebani. Według zachowanych świadectw na miejsce kaźni Niemcy przyprowadzili ich czwórkami, spętanych. Nad wykopanym przez więźniów Stutthofu grobem pozwolili im przyjąć komunię świętą, co było czymś wyjątkowym w historii niemieckich zbrodni w Polsce. Zazwyczaj Niemcy nie zaprzątali sobie głowy takimi „drobiazgami”. Być może chodziło tu (jeszcze) o pokazanie niemieckiej kultury nawet przy wykonywaniu wyroków śmierci. Dół, do którego wrzucili ciała pocztowców, Niemcy zasypali gaszonym wapnem i dokładnie pokryli murawą. Dziś wiadomo, że jednym z kierujących egzekucją był SS-Sturmbannführer Max Pauly, ówczesny komendant obozu koncentracyjnego Stutthof (w roku 1946 skazany został on przez Brytyjski Trybunał Wojskowy na karę śmierci przez powieszenie). Jednak odpowiedzialnych za mord sądowy Hansa Giesecke i Kurta Bode, którzy skazali pocztowców na śmierć, nigdy nie spotkała jakakolwiek kara. Zostali po wojnie zdenazyfikowani. Giesecke został dyrektorem Sądu Krajowego Hesji we Frankfurcie nad Menem, a Bode był sędzią, a potem wiceprezesem Wyższego Sądu Krajowego w Bremie. Zmarli w latach siedemdziesiątych jako cenieni prawnicy. Niemcy nigdy nie wypłaciły Polsce ani feniga odszkodowania za tę zbrodnię, a dziś uważają sprawę za zamkniętą.
niemieckie bandyctwo.
Tacy zawsze byli Niemce…
Zwierzęta, “świnie” cytat…
Obecnie niemiecka UE Niemiec
Jak neue
IV/V Rzesza niemiecka bis!
Odszkodowania!
Reparacje!
Ps.
“Niemcy i Rosja zawsze razem – przeciw Polsce”
SCat Mackiewicz