Minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński poinformował, że w niedzielę 10 kwietnia o godzinie 8.41 na terenie Rzeczypospolitej Polskiej zawyją syreny alarmowe – dla upamiętnienia ofiar Tragedii Smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku.
Te syreny – w obliczu brudnej wojny rosyjskiej na Ukrainie – to także hołd dla jej bohaterskich obrońców, którzy bronią także naszej polskiej suwerenności. Wzmocnienie więzi z Ukraińcami, którym uświadamiamy, że nas też spotkała tragedia i upokorzenie, z tej samej ręki. Takich rzeczy żadnemu myślącemu Polakowi tłumaczyć nie trzeba.
Jednak dla tzw. Ruchu Samorządowego, antyrządowej quasi-partii, ten symboliczny gest stał się pretekstem do wściekłego zaatakowania rządu i kolejnej próby skłócenia Polaków między sobą oraz Polaków z Ukraińcami! Także do okazania jawnego nieposłuszeństwa rządowi Rzeczypospolitej!
Ale o co tym ludziom chodzi??? Okazuje się, że ich czułe serduszka nie mogą się zgodzić na syreny, które przebywającym w Polsce Ukraińcom mogą się źle kojarzyć! Mogą ich „traumatyzować”! Ja rozumiem, że ktoś, kto czyta o tym po raz pierwszy, może posądzić autora tego artykułu o nadmierne spożycie alkoholu w piątkowy wieczór i wypisywanie głupot, ale to niestety prawda! W Polsce trwa wielka akcja totalniaków, „samorządowców” i „autorytetów” przeciwko włączeniu syren 10 kwietnia o 8.41! Jest postanowienie rządu o takim geście, ale totalniacy nie muszą słuchać rządu! Nie muszą być solidarni z ogółem Polaków. Totalniacy mają swoje interesy w Polsce: obalenie legalnego rządu, podporządkowanie się Niemcom i zainkasowanie gotówki z „funduszu odbudowy”, umocnienie się w taki sposób, aby „władzy raz zdobytej nie oddać”! Mówią o tym wprost. Wykorzystują do tego każdą sytuację, dorabiając do niej najbardziej fantastyczne teorie, jak te o swej wrażliwości na syreny! Robią nam operację na otwartym mózgu!
„Wrażliwcy” płaczą…
„Zdecydowałam, że jutro nie zostaną uruchomione w Łodzi syreny alarmowe. W obliczu trwającej wojny w Ukrainie, nadużywanie tych sygnałów przez rząd i wojewodę to skrajna nieodpowiedzialność” – pisze na Twitterze łódzka totalniaczka Hanna Zdanowska, prezydentka miasta „po przejściach”.
„Rząd zlecił nam uruchomienie syren alarmowych, by uczcić ofiary katastrofy [!] smoleńskiej. Zdecydowanie odmawiamy! W Poznaniu przebywa kilkadziesiąt tysięcy straumatyzowanych uchodźców” – pisze poznański bufon, prezydent miasta Jacek Jaśkowski, niezależny od kogokolwiek wielkorządca Poznania, znany już wcześniej z „olewania” rządu polskiego i niestosowania się do polskiego prawa. Kiedyś próbował ingerować w regulaminy Wojska Polskiego, rościł sobie prawo do poprawienia tekstu Apelu poległych! Gdy oficer odpowiedzialny za apel na to się nie zgodził, wyrzucił Wojsko Polskie z uroczystości w Poznaniu! Ma więc doświadczenie w antypolskich akcjach o charakterze anarchistycznym, rozwalającym państwo od środka! Jaśkowski, dzięki swej „charyzmie”, wie też dobrze, co się stało 10 kwietnia 2010 roku. Pisze, że to była „katastrofa”…
Jacek Karnowski to prezydent Sopotu (mieścina nad morzem, przesadnie reklamowana, znana z krzywych chodników, fatalnych nawierzchni ulic i brudnej plaży…). Przedstawia się jako „miłośnik gór i żeglarstwa”. Jest chyba zbyt skromny. W rzeczywistości jest zdolnym miłośnikiem gierek politycznych. Wsławił się kiedyś pogróżką, że jeśli dojdzie do wyborów kopertowych, to on „wyłączy w mieście światło”! Anarchista i chyba także terrorysta? Nieusuwalny? Ejże… Teraz „zatroskany” Karnowski pisze: „Przebywają u nas tysiące uchodźców z Ukrainy, którzy ukrywali się przed bombami […]. Sygnał alarmu lotniczego jest dla nich wielka traumą”.
„W Sosnowcu syreny nie będą wyły… – cieszy się prezydent miasta Arkadiusz Chęciński. „To zbyt traumatyczne dla naszych gości z Ukrainy, ale też dla Polaków, żyjących w stresie od początku wojny”…
Wtóruje mu sąsiad zza miedzy, prezydent Dąbrowy Górniczej Marcin Bazylak.
Prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski informuje, że „zapewne nie wykona” polecenia wojewody… Dla wzmocnienia efektu, Bruski twierdzi, że „dzieci z Ukrainy na dźwięk dzwonka szkolnego chowają się pod ławki”! I teraz najważniejsze: Bruski bredzi o tym wszystkim na wspólnej konferencji prasowej z danzigerem Donaldem Tuskiem! Może Bruski wytłumaczy nam, co to za „samorządowiec” ten Tusk i jak się to ma do zadań Bruskiego, zapisanych w ustawach o samorządzie terytorialnym i samorządzie powiatowym?!
W chórze „wrażliwców” nie mogło oczywiście zabraknąć guru samorządowców – Rafała Trzaskowskiego. Skromnie przyznaje, że syreny w Warszawie „są w gestii wojewody”, więc on tylko grzecznie apeluje o ciszę. Trzeba przyznać, że Trzaskowski potrafił przynajmniej zachować umiar – w przeciwieństwie do innych, bardzo podnieconych „samorządowców”. Jeszcze trochę i zacznie punktować u normalnych Polaków. Pamiętamy, że z dezaprobatą przyjął niedawne, skandaliczne „orędzie” Grodzkiego do Ukraińców. Gdyby tak jeszcze, jako prezydent Warszawy, zaorał szambo między pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego przy Matejki a wjazdem do ambasady kanadyjskiej, to zyskałby dodatkowe punkty. Na razie to szambo – znieważające powagę państwa polskiego – bardzo mu szkodzi.
Autorytety przybywają z odsieczą
Jak zwykle w takich sytuacjach, totalniacko – „samorządową” akcję „precz syreny” (i precz pamięć o Smoleńsku…) wspomagają niezawodne „autorytety”. Niejaki Maciej Duszczyk, przedstawiony jako „wykładowca”, grzmi ex cathedra: „Ktoś, kto podejmuje takie decyzje, nie ma pojęcia, czym jest uchodźstwo wojenne”. Duszczyk ma pojęcie, choć nie jest żadnym psychologiem, tylko „politologiem”.
Jerzy Owsiak ps. „Jurek” to najwyższa instancja w takich sytuacjach. „Przerażające!” – pisze o planowanym włączeniu syren. Polaków przerażają Bucza, Krematorsk i podobne miejsca. Owsiaka przeraża co innego, bo jest „wrażliwszy”… Syreny o 8.41, które powinny nas połączyć, nazywa z góry „przerażającym doświadczeniem”! On – tak jak Jaśkowski – dobrze wie, że 10 kwietnia 2010 roku doszło do katastrofy lotniczej i nie ma co robić szumu wobec tej sprawy…
„Ruch Samorządowy”
to bardzo niebezpieczne zjawisko polityczne. Ci ludzie, pełniący ważne funkcje publiczne (prezydenci miast, burmistrzowie, wójtowie), mają duże ambicje. Tak naprawdę już od dawna nie są de facto samorządowcami. To ich nie interesuje, tym zajmują się ich urzędnicy (może to i dobrze…). Oni „kreują” politykę państwa! Oni są political maker! Samorząd im się, owszem, przydaje, bo można na koszt gminy pojechać na drugi koniec Polski i tam gardłować na wiecu politycznym… A skoro jest to przytulne gniazdko, to nie powinien dziwić ich naczelny postulat: zniesienia limitu dwóch kadencji dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Chcą rządzić dożywotnio! No, ale w Ameryce prezydent ma tylko dwie kadencje, panie i panowie…
Gotowi w każdej chwili do aktów nieposłuszeństwa. „Ulica i zagranica” nie wypaliły. Szukają więc każdej sytuacji, która pozwoliłaby im zaatakować legalne władze RP. W jednym ze swoich chorych „programów” opowiedzieli się za likwidacją stanowiska wojewody! To im przeszkadza w „samorządzeniu”. Państwo może mieć prawo co najwyżej do sprawdzenia przecinków w ich uchwałach. Sejm? Może jeszcze ustanawiać ustawy, pod warunkiem, że przedtem uzyska aprobatę „samorządowców”, a nie jakiegoś tam prezydenta.
Czy jest jakiś bat na to szkodliwe dla siły i powagi państwa towarzystwo? Jest. Premier rządu RP może każdego z fałszywych “samorządowców” ustawowo odwołać każdego dnia i ustanowić w mieście (gminie) komisarza rządowego. Stanie się tak, jeśli ich działalność będzie niezgodna z ustawami samorządowymi. A jest… Więc wcześniej czy później taka sytuacja nastąpi.