Donald Tusk pogroził prokuratorem I prezes Sądu Najwyższego, czyli jednej z ostatnich instytucji, jakich jeszcze nie przejęła “koalicja 13 grudnia”. Eksperci mówią o łamaniu konstytucji. Tusk nie ma sobie nic do zarzucenia. W końcu obiecał stosować prawo, jak on je rozumie i słowa dotrzymuje.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: premier Jarosław Kaczyński/Beata Szydło/Mateusz Morawiecki ogłasza, że wobec I Prezesa Sądu Najwyższego zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w związku z decyzją dotyczącą funkcjonowania tego sądu. Można iść o zakład, że natychmiast opozycja zagrzmiałaby o łamaniu konstytucji, a z interwencją ruszyłaby Komisja Europejska i wszelkie unijne Trybunały. Żaden z ww. polityków takiego działania nie podjął. Podjął je Donald Tusk.
Będzie skierowane zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, nie pierwsze, w odniesieniu do pani Manowskiej, która dzisiaj przejęła kontrolę nad Izbą Pracy w SN – oświadczył premier. O co chodzi? Sąd Najwyższy poinformował, że od wtorku – do czasu wyznaczenia przez prezydenta sędziego SN wykonującego obowiązki prezesa Izby Pracy tego sądu – pracami tej Izby kieruje I prezes SN Małgorzata Manowska. To się nie podoba “części sędziów”, zdaniem których pusty wakat powinien objąć nie I prezes SN, ale… najstarszy stażem sędzia (sic!). Coś jak funkcję marszałka-seniora na pierwszym posiedzeniu nowego sejmu, którą obejmuje tradycyjnie najstarszy poseł.
Sprawa jest jasna. Będzie skierowanie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa – nie pierwsze – w odniesieniu do pani Manowskiej, kiedyś wiceministerki u Zbigniewa Ziobry, jeszcze w latach 2005-2007, oddanej sercem PiS, która dziś przejęła kontrolę nad Izbą Pracy w SN – zagrzmiał Tusk. I sprawa jest jasna, bowiem Ustawa o Sądzie Najwyższym szczegółowo reguluje takie sytuacje, co wyjaśniała sama prezes Manowska. – Ustawa o Sądzie Najwyższym wskazuje w art. 14, że I prezes Sądu Najwyższego kieruje Sądem Najwyższym, reguluje również szczegółowo sytuację, kiedy kończy kadencję prezes Izby i nie został wybrany następny prezes. W takim wypadku izbą kieruje osoba wskazana przez pana prezydenta. 28 sierpnia wystąpiłam do pana prezydenta z uprzejmą prośbą o wskazanie takiej osoby, do czego oczywiście potrzebna jest kontrasygnata pana premiera. Mamy ten okres tzw. bezkrólewia między końcem kadencji pana prezesa Prusinowskiego [prezesa Izby Pracy, którego kadencja się skończyła – przyp. red.], a wskazaniem jakiejś osoby, jakiegoś sędziego przez pana prezydenta. Powstaje pytanie, kto wówczas organizuje pracę izby. Ja czerpię swoje uprawnienie z tego artykułu 14, tym bardziej, że I prezes Sądu Najwyższego jest osobą, którą powołuje prezydent RP. Natomiast część sędziów uważa, że sięgnie prawą ręką przez lewe uch di ustawy o ustroju sądów powszechnych gdzie jest zapis, że w przypadku braku prezesa kierują sądem wiceprezesi. W Sądzie Najwyższym nie ma wiceprezesów i nie może być tak, żeby I prezesem Sądu Najwyższego zarządzał przewodniczący izby, który nie ma namaszczenia pana prezydenta, a nie na odwrót. – wytłumaczyła. Samą zapowiedź skierowania wobec niej zawiadomienia do prokuratury ocenia krótko: – Ja patrzę na to, jak na szantaż rodem z czasów czarnej komuny, czerwonej komuny. (…) Jeśli realizacja przepisów ustawy jest przestępstwem, trudno, jestem na to przygotowana. Nie jest to pierwsze ani ostatnie postępowanie karne, którym mi grożono. Udźwignę to.
Wygląda jednak na to, że I prezes uległa szantażowi albo nie chciała zaogniać konfliktu wokół Sądu Najwyższego, gdyż kilka godzin później na stronie SN zamieszczono komunikat informujący, że do wykonywania czynności związanych z organizacją i kierowaniem Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych prezes Manowska upoważniła sędziego Miąsika. Czyli spełniła żądanie “części sędziów”. Ma on wykonywać te czynności do czasu wyznaczenia przez prezydenta sędziego pełniącego obowiązki prezesa Izbą Pracy. Natomiast pytanie, czy ingerując w prace Sądu Najwyższego i grożąc prezes tego sądu postępowaniem karnym, Tusk łamie konstytucję i uderza w niezawisłość sądów, którą przez 8 lat obecna koalicja rządząca “wycierała sobie gęby”, pozostaje otwarte. Wątpliwości co do tego nie ma np. konstytucjonalistka prof. Anna Łabno, która wypowiadając się dla portalu wpolityce, stwierdziła że: Władza wykonawcza nie jest uprawniona do tego typu wypowiedzi, do ocen, a już tym bardziej gróźb (…). To jest fundamentalna zasada demokracji. (…) To sądy są powołane do przywracania stanu zgodności z prawem. Przywołała art.10 Konstytucji, mówiący o trójpodziale władzy w Polsce. – Wypowiedź szefa rządu jest absolutnie niedopuszczalna. Art. 10 ust. 1 Konstytucji RP to jedna z podstawowych zasad ustroju Rzeczpospolitej i wyraźnie stanowi, że opiera się on na podziale ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Zgodnie z wszelkimi komentarzami do konstytucji i całym orzecznictwem TK od początku obowiązywania obecnej konstytucji nie ma żadnej wątpliwości, że chodzi przede wszystkim o istnienie i utrzymanie rozdziału władz. Wypowiedź premiera tę zasadę absolutnie łamie. – zaznaczyła. Dodała, że “nie przypomina sobie”, żeby po 1989 roku którykolwiek premier groził prezesowi Sądu Najwyższego, a w takich kategoriach należy wypowiedź Tuska rozpatrywać. To prawda. Żaden nie groził. Ale też żaden nie zapowiedział tego, co Tusk, że jego ekipa będzie stosować prawo tak, jak ona je rozumie. I zawsze znajdzie “eksperta”, który to “rozumowanie” potwierdzi. Witajcie w “uśmiechniętej Polsce”.