Mówiąc o “kundlizmie” Bronisław Komorowski chciał zabłysnąć intelektualnie i pokazać siebie jako polityka wielkiego formatu. Tymczasem po jego prezydenturze została tylko rada udzielona Obamie, żeby pilnował żony i okrzyk “chodź szogunie”, jaki ówczesny prezydent RP wydał z siebie stojąc na krześle w japońskim parlamencie.
Wynik wyborów prezydenckich w USA doprowadził do rozpaczy środowiska liberalno-lewicowe, zwłaszcza, że Kamala Harris była typowana na zwyciężczynię tych wyborów, a szalę zwycięstwa na jej stronę miała przechylić jej najważniejsza (i w zasadzie jedyna) obietnica wyborcza – aborcja dla każdego. Wieczorem 5 listopada czarne chmury zebrały się nie tylko nad głową red. Wrony z TVN i nie tylko jego czekał zimny prysznic. W Polsce wyborami w USA podniecali się wszyscy politycy, a po ogłoszeniu ich wyniku radość PiS była równie wielka jak rozpacz KO. PiS dały wyraz tej radości skandując w Sjemie “Donald Trump”, co bardzo oburzyło Donalda “für Deutschland” Tuska, mówiącego o błogosławieństwie jakim dla całej Europy były rządy CDU. O komentarz pokusił się Bronisław Komorowski i jak to mu się często zdarzyło – stracił okazję, żeby milczeć.
Komorowski przywołał słynne zdjęcie Andrzeja Dudy przy biurku prezydenta USA. Stwierdził, że Duda “kucał” przy biurku Trumpa i że posłowie PiS skandując w Sejmie “Donald Trump” uprawiają “kundlizm”, wyraźnie utożsamiając to z brakiem godności i służalczością. No i biedny Bronisław Komorowski pomylił pojęcia i pokazał, jak wielka jest jego niewiedza.
Termin “kundlizm” wymyślił jeszcze przed wojną Karol Irzykowski, który nazwał tak polskie życie kulturalne – jego zdaniem pomieszane i nierasowe. Znacznie bardziej upowszechnił to pojęcie po wojnie Melchior Wańkowicz, z tym, że i on, co innego miał na myśli. Melchior Wańkowicz, autor słynnych “Szkiców spod Monte Cassino”, wydał “Kundlizm” w Rzymie w 1947 r. jako zbiór felietonów. Książka wzbudziła olbrzymie kontrowersje, do tego stopnia, że kilka emigracyjnych czasopism zerwało z pisarzem współpracę. Cóż, Wańkowicz pokazał, że nie wszyscy emigranci byli kryształowi, a kundlizmem nazwał przeciwieństwo narodowej godności i szlachetności Polaków. “Kundlizm” to była krytyka Polaków próbujących na cudzej krzywdzie zbudować własne szczęście.
Jeśli więc już mowa o kundlizmie, to raczej ugrupowanie bliskie sercu Komorowskiego, które go wyniosło na najważniejszy urząd w Polsce, go uprawia. A jeśli nawet przyjąć, że Bronisław Komorowski nadał temu pojęciu nowe znaczenie, to trudno o większą służalczość niż Donald Tusk ubierający w marynarkę kompletnie pijanego Junckera. I to Donalda Tuska niemieckie media nazwały “łatwym w hodowli”. I to Donald Tusk zapewniał gorliwie, że osobiście dopilnuje, żeby nikt piachu w trybu współpracy z Władimirem Władimirowiczem Putinem nie sypał. Ciekawe, czy były prezydent pamięta jeszcze tamte kadry – krygującego się Tuska i cynicznie, zimno uśmiechniętego Putina? No i czy pan Komorowski pamięta jeszcze własne wystąpienia? Co lepsze dla Polski – Duda przy biurku Trumpa, utrzymujący dobre, przyjacielskie relacje z prezydentem USA czy Bronisław Komorowski radzący prezydentowi USA pilnowanie żony, żeby mu rogów nie przyprawiła i opowiadający o różnicy pomiędzy bigosem a bigosowaniem? Bronisław Komorowski chciał zabłysnąć, a tymczasem znowu wlazł na krzesło w japońskim parlamencie i zawołał “chodź szogunie!”.