– W związku z kryzysem ukraińskim znajdujemy się w bardzo trudnej sytuacji energetycznej. 50 proc. gazu ziemnego pozyskujemy z Rosji. Od dawna płyniemy kursem uzależnienia od Gazpromu, który sami obraliśmy – komentuje Deutsche Welle, na podstawie raportu: „Zależność od importu energii: ryzyka dla Niemiec i Europy”.
– Niemcy są w znacznym stopniu uzależnione od importu energii z Rosji. Dotyczy to przede wszystkim gazu ziemnego, ropy naftowej i węgla kamiennego. Wobec pogarszających się stosunków z Moskwą trzeba głośno ostrzec, że Kreml może wykorzystać dostawy, jako broń polityczną masowego rażenia – twierdzą autorzy analizy powstałej na zlecenie German Institute of Global and Area Studies (GIGA) – Instytutu Leibniza ds. Globalizacji i Studiów Regionalnych w Hamburgu.
Fatalne jest to, że w ostatniej dekadzie zależność Niemiec od importu energii z Rosji jeszcze bardziej wzrosła. Od 2012 r. tylko udział rosyjskiego gazu wzrósł z 40 do 55 procent, czyli o ponad jedną trzecią. Również w przypadku importu ropy naftowej zależność od Rosji wzrosła w tym samym okresie o 10 proc. (z 38 do 42 proc). Tymczasem, co drugie mieszkanie w Niemczech jest ogrzewane gazem.
Z wysokimi cenami gazu boryka się przede wszystkim przemysł, który w Niemczech jest największym odbiorcą gazu ziemnego (ok. 35 proc.). Dla szczególnie energochłonnych sektorów, takich jak przemysł aluminiowy, nawozów sztucznych czy ceramiczny, produkcja przestaje być opłacalna, gdy cena energii osiągnie pewien poziom.
W przypadku zamrożenia rosyjskich dostaw, Niemcy mają trzy możliwości: zakup większej ilości gazu ziemnego od innych krajów-dostawców, import większej ilości skroplonego gazu ziemnego (LNG) tankowcami lub wykorzystanie zmagazynowanych rezerw. Ze względu na obrany dawno priorytet strategicznej współpracy energetycznej z Rosją, Berlin nie może zrealizować żadnej z opcji ratunkowych.
Poziom napełnienia magazynów jest rekordowo niski. Niemcy mają czwarte, co do wielkości na świecie możliwości gromadzenia gazu ziemnego. Jednak zapełnienie zbiorników wynosi zaledwie 42 proc. i nigdy nie było tak niskie. Ponadto 10 proc. powierzchni magazynowych należy faktycznie do spółki zależnej Gazpromu. Są wykorzystane zaledwie w 17 proc.
Druga opcja jest również wątpliwa, ponieważ europejscy producenci: Norwegia, Holandia i Wielka Brytania, nie są w stanie zastąpić gazu z Rosji. Według Oslo, Norwegia produkuje tyle, ile może, a Holandia również nie może zwiększyć swoich dostaw. Wielka Brytania sama cierpi z powodu niedoboru gazu i rekordowych cen, które już doprowadziły do bankructwa całą serię mniejszych dostawców.
W ostatnich tygodniach z USA do Europy płynie coraz więcej tankowców z koncentratem LNG. Nie jest to wyjście dla Niemiec. W przeciwieństwie do krajów sąsiednich, takich jak Holandia lub Polska, Niemcy nie posiadają ani jednego morskiego terminalu LNG.
– Zamiast tego Niemcy mają wypełniony rosyjskim gazem Nord Stream-2, który czeka na pozwolenie użytkowania – komentuje Deutsche Welle.
Surowiec Gazpromu stanowi 50 proc. dostaw niezbędnych gospodarce, dlatego koncern energetyczny Uniper stawia sprawę jasno: – W najbliższych latach nie uda się wykluczyć Rosji jako głównego dostawcy. Tym bardziej że w ramach transformacji energetycznej nastąpi wyłączenie 3 wciąż czynnych elektrowni jądrowych oraz odchodzenie od produkcji energii z węgla. Aby zlikwidować powstałe w ten sposób luki energetyczne, gaz ziemny pozostaje dla Niemiec głównym kopalnym źródłem energii.
Sami na to ciężko pracowali – więc mają to, na co sobie zasłużyli. Nie będziemy nad nimi płakać. Głupcami byśmy byli pomagając im teraz w zaopatrzeniu w gaz. Świnią nam przez cały czas w euroburdelu – więc niech sami sobie radzą.