INFORMUJEMY, NIE KOMENTUJEMY

© 2020-2021 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Centralna Agencja Informacyjna

15:17 | sobota | 14.09.2024

© 2020-2023 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Bestialstwo Niemców wobec Warszawy

Czas czytania: 10 min.

Kartka z kalendarza polskiego

14 września

Historia Niemcom nie przebaczy

-To nic, że dzisiaj zrujnują Warszawę, zrujnowali kiedyś Warszawę inni. Ona się odbuduje, ale to, że metodami takimi rujnuje się, tego historia Niemcom nie...

Koniecznie przeczytaj

1 sierpnia 1944

Prawie 200 tys. mieszkańców Warszawy zamordowali Niemcy w czasie Powstania Warszawskiego. Nie tylko w czasie walk. Zamordowali ich w czasie egzekucji rozstrzeliwując z karabinów maszynowych, wrzucając do ich kryjówek granaty albo paląc żywcem. Bez względu na wiek i płeć. Od noworodków po starców. Sprawcy nigdy nie ponieśli kary.

- reklama -

Powstanie Warszawskie to także ludność cywilna. W akcie zemsty za jego wybuch, Niemcy zamordowali blisko 200 tys. mieszkańców Warszawy. Pół miliona warszawiaków zostało wypędzonych z domów, 150 tys. z nich Niemcy wywieźli na roboty przymusowe, ok. 60 tys. osób, w tym co najmniej 17 882 kobiety i dzieci – Niemcy wysłali do obozów koncentracyjnych. Około 300 tys. – 350 tys. osób niezdolnych do pracy – kobiety w ciąży, matki z dziećmi do lat piętnastu, mężczyzn powyżej sześćdziesiątego roku życia, kobiety powyżej pięćdziesiątego roku życia, osoby ranne, chore lub ułomne – rozwieźli po całym Niemcy bestialsko mordowali mieszkańców stolicy od pierwszych godzin Powstania. Pierwsze dni Powstania to była hekatomba ludności cywilnej. Piątego dnia tych mordów, dowodzący akcją pacyfikacji Warszawy gen Erich von dem Bach rozkazał wstrzymanie mordowania kobiet i dzieci, utrzymując jednak w mocy rozkaz likwidacji wszystkich polskich mężczyzn. Uczynił to ze względów czysto praktycznych – zajęci gwałceniem i mordowaniem niemieccy bandyci nie mieli czasu na walkę z powstańcami, a im bardziej rabowali, gwałcili i mordowali, tym bardziej wzmagał się opór Polaków, nie mających już nic do stracenia. Jednakże do końca Powstania trwało mordowanie ludności cywilnej.

We wspomnieniach cywilów śmierć była obecna nawet bardziej niż w tych powstańczych, może dlatego, że byli wobec niej całkowicie bezbronni i zdani na łaskę niemieckich bestii i pomagających im Ukraińców z SS-Galizien, dziś bohaterów Ukrainy, wspieranej przez Polskę bez żadnych pytań i oczekiwań.

Monika Kicman podczas wojny wraz z mężem zaangażowała się w działania konspiracji. Wraz z malutkim synkiem Maciejem przeżyła Rzeź Woli. Po latach swoje wspomnienia z tamtego czasu zawarła w książce „Pokonać strach. Niemieckie zbrodnie w relacji naocznego świadka” (Wydawnictwo AA  2018). O rzezi Woli pisała w niej tak: Maciulek tulił się do mnie. W jego drobnym, drżącym ciałku czerpałam siłę do życia. Tak bardzo pragnęłam go ocalić. (…) Stłoczeni staliśmy już dłuższą chwilę. Przed nami na rozstawionych szeroko nogach stał Ukrainiec z gotowym do strzału automatem. Przewiercał nas złym wzrokiem. Nie wiedziałam, co robić, patrzeć na tę okrutną maskę z ironicznym grymasem, czy zamknąć oczy. Chciałam się modlić, ale zapomniałam pacierza, tylko „Zdrowaś Mario” i „Jezus, Mario” plątały mi się myśli i słowa, a Maciulek: „Mamuśku, co teraz będzie, co z nami będzie?” i tak w kółko (…) Pognali nas w kierunku Woli przez Skierniewicką. Szliśmy środkiem jezdni, a wszystkie domy po obu stronach ulicy płonęły żywym ogniem. Z otworów okiennych wyskakiwały języki ognia, liżąc zewnętrzne ściany domów. Duszno było i strasznie. Szliśmy, przyginając się coraz do ziemi, bo cały czas rozrywały się pociski, gdzieś bardzo blisko. Mimo porażenia strachem i kompletnego otępienia na widok naszej kochanej, latami przemierzanej ulicy Wolskiej, przejęła mnie zgroza. Jak żywe pochodnie płonęły domy po obu stronach ulicy. Swąd spalenizny połączony z odorem rozkładających się ciał pobudzał do torsji. Duchota straszna. Dochodziliśmy do kościoła św. Wojciecha, naprzeciw dymiło gryzącym dymem usypisko zwęglonych ciał. Przy dwóch wejściach na ogrodzony teren kościoła stali esesmani. Kolejno selekcjonowali wchodzących, oddzielając mężczyzn. Brutalnie odrywali mężów od żon, popychając do drugiej bramki. Rozległ się spazmatyczny płacz dziecka. To od małej dziewczynki odrywali ojca, popychając małą do furty kobiet. Zaraz samotne kobiety wzięły ją między siebie. W pobliżu figury Matki Bożej, na całym trawniku, obok świątyni, kazali tej ogromnej gromadzie ludzi uklęknąć, z rękami złożonymi na głowach. Przed nami wystawiono karabin maszynowy, przy którym stał rozwrzeszczany watażka (…). Maciuś wśród łez powtarzał „Mamuńku, co teraz będzie”, mdlały mu rączki, więc kazałam mu mocniej oprzeć się o mnie. Babcia Kasia odmawiała półgłosem różaniec. Ja nie spuszczałam z oczu żołdaka przy karabinie maszynowym, śledziłam z napięciem każdy ruch, oczekując ze skurczonym sercem. W tym przerażeniu straciłam zupełnie poczucie czasu. Przemawiałam czule i spokojnie do Maciusia: „Nic się nie bój, zamknij oczka i mów paciorek, tatuś ma jeszcze gorzej”. Mój własny głos wydał mi się obcy. Wtem niespodzianie zjawił się drugi Niemiec i gardłowym głosem kazał Ukraińcowi zabrać karabin, a sam ochrypłym aufstehen poderwał nas i wskazał kierunek do głównych, otwartych szeroko drzwi kościoła, ponaglając wrzaskiem los i schnell. Jeszcze nie dowierzałam, wzięłam babcię Kasię pod rękę, mały trzymał się mego płaszcza, bo przez ramię przerzuciłam walizkę związaną paskiem z małym tobołkiem. Ludzie parli całą siłą, jakby w obawie, że Niemcy się rozmyślą. Szliśmy prawie na końcu, po prostu opadłam z sił. Wchodząc po stopniach, spojrzałam w lewo, przy pierwszych drzwiach piętrzyła się we wgłębieniu sterta ciał ludzkich. Do dziś pamiętam niektóre, wysuwające się głowy, twarze i małe, w lakierkach i pomarańczowych skarpetkach, nóżki dziecka”.

- reklama -

ks. Bernard Filipiuk, ocalony z egzekucji na Górczewskiej, gdzie Niemcy rozstrzelali 12 tys. ludzi: „Taką jedną egzekucję sam widziałem z okna szpitala dnia 4 sierpnia, kiedy to Niemcy zdobywszy dom naprzeciwko posesji szpitala położonej wszystkich jego mieszkańców na chodniku przed domem rozstrzelali, przypuszczalnie w liczbie 60 – 100 osób. Widziałem również z okna szpitala, jak Niemcy jedną kobietę z dzieckiem, która widocznie ze strachu wybiegła z bramy płonącego domu na ulicę Płocką (w sąsiedztwie szpitala), złapali i wraz z dzieckiem wrzucili przez okno do płonącego domu. (…) Stałem na tym podwórku może 15–20 minut i widziałem dokładnie, jak przede mną rozstrzeliwano każdą dwunastkę ludzi, strzelając w plecy. Widziałem też, że po salwie gestapowiec dobijał jeszcze rannych z rewolweru, celując w głowę. Trupami było już założone jakieś 3/4 tego podwórka, niektóre z nich bliżej płonących domów paliły się. W tym oczekiwaniu na swoją bezpośrednią śmierć ks. Żychoń, misjonarz z Krakowa, który jako chory był w Szpitalu Wolskim, udzielił wszystkim generalnego rozgrzeszenia, a ja jemu; po czym na wezwanie jednego chorego odmówiliśmy głośno po raz ostatni „Ojcze nasz”. Przy ostatnich słowach „Ojcze nasz” gestapowiec krzyknął: naprzód! Jedna chwilka, a usłyszałem po niemiecku „ognia”. Padła salwa, a ja przewróciłem się razem z ks. Żychoniem, który mnie słabego po operacji trzymał cały czas pod rękę – on minie też za sobą pociągnął. Od razu zorientowałem się, że żyję i nie jestem ranny, ale zacząłem udawać trupa, wiedząc, że gestapowiec dobija żyjących. Gdy do mnie podszedł, kopnął mnie w kolana, zaklął i strzelił do głowy z rewolweru – kula przeszła koło ucha. Byłem więc uratowany. (…)W mojej dwunastce razem ze mną była kobieta. Na ręku trzymała dziecko małe, które mogło mieć rok. Z tym dzieckiem została rozstrzelana. Prosiła gestapowca, aby najpierw zabił dziecko, a potem ją. Uśmiechnął się tylko i nic nie odrzekł. Dziecko to długi czas po rozstrzelaniu kwiliło i płakało, słyszałem to, a jego kwilenie krew mi w żyłach mroziło. Niewątpliwie słyszeli to oprawcy hitlerowscy. (…)  Muszę dodać, że żaden z rozstrzeliwanych Polaków o nic nie prosił – prócz tej kobiety z dzieckiem – gestapowców, nie żebrał litości i darowania życia. Z całym spokojem i pogardą dla śmierci i oprawców, zdeterminowani, pełni świadomego bohaterstwa i doniosłości ich ofiary krwawej, szli odważnie na śmierć z myślą, a nawet z okrzykiem – jak moja dwunastka – iż za Polskę swe życie oddają. To doprowadzało do szaleństwa gestapowców. Według mego najgłębszego przeświadczenia za zbrodnię niemiecką nad chorymi w Szpitalu Wolskim odpowiadają nie tylko dowódcy, którzy takie rozkazy wydali, ale też każdy poszczególny Niemiec – wykonawca tych rozkazów, bo prócz wykonania rozkazów i poza nimi dopuszczali się na swoją rękę, każdy indywidualnie, poszczególnych zbrodni. Powyższe zeznanie złożyłem świadom wszystkich wyżej podanych faktów i okoliczności i gotów jestem, jeśli zajdzie tego potrzeba, potwierdzić moje zeznanie przysięgą”.

To tylko dwa zeznania ocalonych. I wcale nie najbardziej drastyczne. Są i dużo gorsze – o zbiorowych gwałtach na kobietach, często młodziutkich sanitariuszkach, nastoletnich, wręcz dziewczynkach. O paleniu żywcem starców, rannych i malutkich dzieci. O torturowanych przed śmiercią księżach i lekarzach, nad którymi Niemcy znęcali się szczególnie okrutnie. Setki, tysiące ofiar tych zbrodni na zawsze pozostanie anonimowe.

Anonimowy Warszawiak – ofiara niemieckiego ostrzału
Warszawiacy zamordowani przez Niemców w egzekucji przy ul. Marszałkowskiej 11

Bezkarni

- reklama -

Najwięksi niemieccy zbrodniarze nigdy nie ponieśli za to kary. Po 8 maja 1945 r. Oskar Dirlewanger ukrywał się przez blisko sześć tygodni. Ostatecznie został jednak aresztowany przez francuskie wojska okupacyjne i osadzony w więzieniu w Altshausen. Rozpoznany został zatłuczony przez polskich żołnierzy na służbie francuskiej, którzy byli strażnikami w tym więzieniu. Francuzi nie pozwolili otwierać trumny z jego ciałem, więc przez wiele lat nie było pewności, czy to był on, czy może uciekł. W 1960 roku dokonano ekshumacji, a badania przeprowadzone w Instytucie Medycyny Sądowej we Fryburgu Bryzgowijskim potwierdziły, że zwłoki są ciałem Dirlewangera. Ale już zastępca Dirlewangera i szef sztabu jednostki, Kurt Weiße, zaginął bez śladu. Inni “wylądowali” całkiem wygodnie – np. dziewiętnastu byłych dirlewangerowców znalazło się także w gronie założycieli STASI. W maju 2008 roku austriacki Czerwony Krzyż przekazał do Muzeum Powstania Warszawskiego kartotekę zawierającą około sto kart z nazwiskami i adresami byłych członków jednostki Dirlewangera. Wolontariusze muzeum zdołali ustalić, że niektóre spośród figurujących w kartotece osób nadal żyją. Nawet wtedy żaden z nich nie stanął przed żadnym sądem.

Dr Ludwig Hahn, komendant SD i policji bezpieczeństwa na dystrykt warszawski został w 1975 skazany przez sąd w Hamburgu na dożywotnie pozbawienie wolności, lecz akt oskarżenia nie obejmował przestępstw popełnionych przez niego podczas tłumienia powstania warszawskiego. Hahn wyszedł na wolność w 1983 i zmarł trzy lata później.

W 1980 sąd w Kolonii uznał SS-Obersturmführera Martina Patza, dowódcę 3. zapasowego batalionu grenadierów pancernych SS, winnym wymordowania 600 więźniów więzienia mokotowskiego oraz skazał go na 9 lat więzienia. Sądzony w tym samym procesie Karl Misling otrzymał wyrok 4 lat więzienia.  

Erich von dem Bach-Zelewski dowódca tzw. Korpsgruppe von dem Bachza tłumiącej Powstanie, za zbrodnie popełnione w Warszawie nie stanął nawet przed sądem. SS-O

S-Gruppenführer Heinz Reinefarth, który meldował Berlinowi, że nie ma dość amunicji by wykonać rozkaz zabicia każdego Polaka, w 1951 został wybrany burmistrzem miasta Westerland na wyspie Sylt, a następnie zasiadał w landtagu kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn. Swojej przeszłości nie ukrywał, ale jego niemieckim sąsiadom ona nie przeszkadzała. Kiedy tożsamość ich burmistrza, lata po jego śmierci, wyszła na jaw, “wyrazili ubolewanie”.

SS-Gruppenführer Heinz Reinefarth (pierwszy z lewej) oraz żołnierze 3 pułku Kozaków Jakuba Bondarenki

Zwykli „żołnierze”, wykonujący rozkazy spalenia żywcem kalek i dzieci, gwałcący kobiety przed ich zamordowaniem, podpalający i wysadzający domy, nie byli o to nawet pytani. W końcu, „tylko wykonywali rozkazy”. A niemieccy politycy raz w roku “wyrażają ubolewanie”. Młodym Niemcom o Powstaniu Warszawskim nie mówią, więc ci pozostają w przekonaniu, że jedynym zrywem było powstanie w getcie warszawskim, a poza tym Żydów zabijali “naziści”, wśród których byli Polacy.

Rynek Starego Miasta w Warszawie w styczniu 1945 r. Po stłumieniu Powstania i wywiezieniu mieszkańców, Niemcy obrabowali i niemal doszczętnie zniszczyli Warszawę.
Godzina W – co roku o godz. 17.00 tysiące warszawiaków oddaje hołd Powstaniu Warszawskiemu. Na zdjęciu – tłumy na Rondzie Dmowskiego

Śledź nas na:

Czytaj:

Oglądaj:

Subskrybuj
Powiadom o

0 komentarzy
Wbudowane informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
reklama spot_img

Ostatnio dodane

Czego szukali u Bąkiewicza

o przeszukaniu domu, braku zarzutów i działaniach wymierzonych w środowiska narodowe w rozmowie z red. Aldoną Zaorską mówi Robert...

Przeczytaj jeszcze to!

0
Podziel się z nami swoją opiniąx