Brytyjskie społeczeństwo zobaczyło czarno na białym, że państwo nie tylko nie ma zamiaru zapewniać bezpieczeństwa, lecz gotowe jest bezwzględnie pacyfikować własnych obywateli wyrażających sprzeciw wobec takiego stanu rzeczy.
Przypomnijmy, iż zaczęło się od ataku 17-letniego nożownika z tzw. tłem migracyjnym (jego rodzice pochodzą z Rwandy), Axela Muganwy Rudakubany, do którego doszło 29 lipca w Southport. Napastnik zaatakował grupę dzieci biorących udział w zajęciach tanecznych w jednej z tamtejszych szkół. W wyniku ataku zginęły trzy dziewczynki w wieku 6, 7 i 9 lat. Prócz tego rannych zostało ośmioro innych dzieci, z czego pięcioro znajduje się w stanie krytycznym, a także troje dorosłych usiłujących powstrzymać mordercę. Słowem, masakra. Tu uwaga na marginesie – tragedia ta w jaskrawy sposób zadaje kłam lewicowej narracji obarczającej winą za tego typu wydarzenia (np. strzelaniny w amerykańskich szkołach) zbyt szeroki dostęp do broni palnej. Otóż nie: jeżeli ktoś chce zabić, to zawsze znajdzie narzędzie – nóż, siekierę, albo wjedzie w grupę ludzi samochodem. Na miejscu zabrakło natomiast jakiegoś „dobrego człowieka z bronią”, który jednym strzałem zlikwidowałby agresora. Reakcją na masakrę był społeczny wybuch, bo tak należy określić skalę protestów. (…)
Na dzień dobry oliwy do ognia dolały media – i to bynajmniej nie „społecznościowe”, oskarżane o szerzenie fake newsów (choć te faktycznie się zdarzały, np. nieprawdą jest, jakoby morderca był muzułmaninem), lecz te jak najbardziej głównonurtowe, których relacje pisane pod dyktando „political correctness” zakłamywały rzeczywistość w iście komunistycznym stylu. Przykładowo, pierwsze doniesienia mówiły jedynie o „incydencie”, co jako żywo przypomina PRL-owską prasę piszącą o „wypadkach” w Radomiu czy Ursusie. Kiedy zaś na ulicę wyszli protestujący ludzie (przypominam – początkowo byli to po prostu przerażeni zbrodnią zwykli obywatele, a manifestacje miały pokojowy charakter), te same media z miejsca zaczęły twierdzić, iż protesty są dziełem „skrajnej prawicy” i „ekstremistów”, której to narracji trzymają się do tej pory. Ten rażący rozdźwięk pomiędzy rzeczywistością, a sposobem prezentowania jej przez media z pewnością przyczynił się do podgrzania atmosfery – bo trudno zachować spokój, gdy protestując przeciwko przemocy słyszy się i czyta o sobie, że jest się jakąś „prawicową ekstremą”. Powyższe oczywiście podziałało jak płachta na byka nie tylko na „normalnych” obywateli, lecz również na rzeczywistych radykałów – prawicowych i lewicowych – którzy szybko wyczuli okazję i dołączyli do protestów zaogniając sytuację.Kolejna przyczyna, to postawa brytyjskiej policji, od początku traktującej protestujących z nieproporcjonalną brutalnością. (…)
Cały tekst Piotra Lewandowskiego – tylko w najnowszym wydaniu “Warszawskiej Gazety”. I o wiele więcej!