Na łamach silnie związanego z PiS tygodnika „Sieci” Jan Rokita bez ogródek pisze o tym, po co Kaczyńskiemu Gowin. I czemu szef PiS znosi (zapewne do czasu) wszelkie wolty lidera Porozumienia. Wyjaśnienie tej zagadki okazuje się banalnie proste.
– W Zjednoczonej Prawicy i rządzie Jarosław Gowin potrzebny jest już tylko do jednej roli. Jako piorunochron, gdyby ziścił się – czego nie może całkiem wykluczyć – wniosek całej opozycji o konstruktywne wotum nieufności dla Mateusza Morawieckiego wraz z uzgodnionym kandydatem na nowego przejściowego premiera – pisze Rokita.
Zdaniem Rokity sam Gowin prowadzi podwójną grę, która jednak może zakończyć się dla niego polityczną katastrofą.
– Od ubiegłorocznego majowego „kryzysu kopertowego” wicepremier próbuje elastycznej i wyrafinowanej gry na dwie strony, trzymając się swej pozycji w rządzie i od czasu do czasu łagodząc napięcia z PiS, jednocześnie utrzymując część swoich ludzi po stronie antypisowskiej opozycji, a nawet pozwalając im od czasu do czasu na manifestacyjne przechodzenie na stronę opozycyjnego centrolewu ( jak poseł Andrzej Sośnierz czy wrocławski radny Sergiusz Kmiecik). Jest to jednak ekwilibrystyka polityczna, która – zważywszy ostrość i intensywność konfliktu międzypartyjnego w Polsce – wymaga talentu i cynizmu Talleyranda. Gowin co prawda pozuje trochę na takiego makiawelicznego gracza, ale prawdę mówiąc – musiałby się zdarzyć cud, aby owa gra w dzisiejszych polskich warunkach zakończyła się dlań sukcesem – zauważa dawny polityk.
– Gowin nie może bowiem liczyć na skuteczne przerzucenie się na stronę opozycji w ostatniej chwili, tuż przed następnymi wyborami. Wtedy bowiem obozowi liberalno-lewicowemu nie będzie już tak naprawdę potrzebny, może zatem dostać w najlepszym razie jakiś ochłap na wspólnej opozycyjnej liście, o ile w ogóle taka lista powstanie, co nadal jest nawet nie tyle wątpliwe, ile prawie niemożliwe. A przy braku takiej wspólnej listy może ze swoimi ludźmi zostać po prostu na lodzie. – dodaje.
Źródło: wPolityce.pl