Władimir Putin przesłał Donaldowi Trumpowi rachunek na prawie 660 000 dolarów za rosyjską medyczna pomoc humanitarną dla zarażonych koronawirusem mieszkańców Nowego Jorku i stanu New Jersey.
Taką pomoc Putin obiecał 30 marca w rozmowie telefonicznej z amerykańskim prezydentem. Dwa dni później i wielkim biciem w propagandowy bęben na nowojorskim lotnisku JFK wylądował potężny transportowy Antonow, który przywiózł 60 ton medycznego sprzętu i materiałów sanitarnych. Skrzynie i pudła powędrowały do magazynu Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego (FEMA), a Donald Trump serdecznie podziękował za pomoc podkreślając „nie obchodzi mnie ani trochę rosyjska propaganda”, jeśli pomoc ratuje ludzkie życie.
Jednak wścibska sieć telewizyjna ABC zaczęła mieć podejrzenia, zwłaszcza że z Moskwy przyszedł rachunek na 659 283 dolary za połowę kosztów transportu. Telewizyjni reporterzy zwrócili się o bliższe informacje i FEMA odpowiedziała, że w „akcie dobrej woli” z Rosji przywieziono 4 tysiące masek M-95 z filtrami, 15 tysięcy respiratorów, 80 tysięcy opakowań antyseptycznego żelu do odkażania skóry, 30 tysięcy par rękawiczek chirurgicznych oraz 400 tysięcy fartuchów ochronnych.
Podana specyfikacja nie zadowoliła reporterów, gdyż maski M-95 to zakrywające całą głowę wojskowe maski dla ochrony przed chemiczną bronią masowego rażenia, natomiast w walce z koronawirusem medycy stosują maski N95 zakrywające tylko nos i usta. Przydatność masek była więc bardziej propagandowa niż rzeczywista. Podobnie z respiratorami, wszystkie były przewidziane do zasilania prądem o napięciu 220 woltów, podczas gdy sieć w USA ma napięcie 110 woltów. Niby darowanemu koniowi na zagląda się w zęby, ale też darczyńca na ogół nie przysyła rachunku za owies.