Władza rozwiązuje sobie ręce w zwalczaniu swych politycznych oponentów przy aplauzie zblatowanych z nią środowisk prawniczych i opiniotwórczych, roszczących sobie prawo do wskazywania nieubłaganym palcem, kto jest „wrogiem ludu”, a komu łaskawie przyznać koncesję na działalność publiczną jako „konstruktywnej opozycji”.
Wszystko będzie zgodnie z prawem, tak jak my je rozumiemy” (Donald Tusk); „Mamy sytuację, że przywracamy konstytucyjność i szukamy jakiejś podstawy prawnej, żeby to zrobić” (Adam Bodnar); „Trzeba wyrwać się z pułapki prawniczego formalizmu” (prof. Marek Safjan); „PiS używa konstytucji jako pułapki na demokratów” (prof. Wojciech Sadurski) czy „Konstytucja nie może być przeszkodą dla przywracania porządku konstytucyjnego wywróconego w wyniku niekonstytucyjnych działań PiS” (prof. Mirosław Wyrzykowski). Wszystko to przyczyniło się do powstania „zalegalizowanego bezprawia” – stanu, w którym prawo traktowane jest czysto instrumentalnie dla osiągnięcia doraźnych celów politycznych, na podstawie tworzonych ad hoc (a często post factum) „wykładni”, formułowanych zazwyczaj na bazie opinii osób bez żadnego instytucjonalnego umocowania, których jedyną legitymacją jest pozycja środowiskowa w prawniczym półświatku. Cechą wspólną tych poczynań jest podporządkowanie prawa woli politycznej rządzących i swobodne prawotwórstwo uprawiane pod pozorem „wykładni”. W doktrynie prawa określane jest to takimi pojęciami jak „woluntaryzm”, „decyzjonizm” czy „aktywizm sędziowski”. Ten toksyczny miks oznacza w praktyce zanegowanie praworządności i porządku konstytucyjnego, a z punktu widzenia obywateli – ustawiczną niepewność co do swych praw i pozycji względem władzy państwowej. Czym to skutkuje, widać chociażby po sprawie ks. Michała Olszewskiego. Instytucja aresztu tymczasowego, mającego w założeniu stanowić środek zapobiegawczy, chroniący m.in. przed mataczeniem i utrudnianiem postępowania przez podejrzanego, przekształciła się na naszych oczach w narzędzie szykan i represji – czyli formalnie nieistniejący w naszym porządku prawnym tzw. areszt wydobywczy, a nawet w coś w rodzaju „zastępczej” kary pozbawienia wolności. Ot, taka „bodnaryzacja” praw obywatelskich.
“Czym jest owa „demokracja walcząca”? Pojęcie to ukuł w 1937 r. przebywający na emigracji po ucieczce z hitlerowskich Niemiec żydowski prawnik Karl Loewenstein. Oznacza ono, iż państwo demokratyczne ma prawo się bronić przed „wrogami demokracji”, sięgając po niedemokratyczne metody, takie jak ograniczenie swobód i praw obywatelskich oraz stosując rozmaite restrykcje. Jeszcze dalej poszedł prof. Tomasz Koncewicz (co przypomniała Niezalezna.pl), który w 2019 r. na łamach „Archiwum Osiatyńskiego” (i to zapewne ten tekst zainspirował Donalda Tuska) nazwał wręcz demokrację walczącą „perłą w koronie systemu demokratycznego i ostatecznym wyrazem tolerancji”, postulując w tym kontekście „zakaz rejestracji partii, nakaz jej rozwiązania, zakaz startu w wyborach osób głoszących określone poglądy, czy przewodniczenia przez nie na wiecach etc”.. Krótko mówiąc: nie ma demokracji dla wrogów demokracji! Kto jest tym „wrogiem”?
Więcej – w najnowszym wydaniu “Warszawskiej Gazety” – wydanie papierowe już w kioskach, elektroniczne – dostępne na stronie www.pl1.tv.