Bodaj najważniejszym wątkiem dyskusji wokół dokumentu Sylwestra Latkowskiego jest zdolność państwa do ochrony obywateli. W przypadku afery pedofilskiej problem jest alarmowy. Chodzi przecież o bezpieczeństwo dzieci. Tymczasem zadziwiającą nieudolnością wykazała się policja.
Mało który z dokumentów śledczych poruszył tyle wątków, co film Sylwestra Latkowskiego „Nic się nie stało”. To nie tylko pedofilia, ale i uprzywilejowana pozycja wybranych środowisk, a więc i kwestia równości wobec prawa oraz sprawiedliwości społecznej.
Jednym z problemów, które jaskrawo pokazał dokument, jest skuteczność państwa. Zdolność aparatu władzy do ochrony naszego bezpieczeństwa. Przy tym prokuratura nie jest jedynym urzędem, co do którego reżyser filmu miał największe zastrzeżenia.
W równym stopniu, co wymiar sprawiedliwości, w rozwikłaniu prawdy o pedofilii, nie popisała się policja. Latkowski, zarówno w filmie, jak i popremierowej dyskusji, przytacza zbyt wiele przykładów, aby uwierzyć w zwykłą nieudolność organów bezpieczeństwa publicznego.
O tym, że to coś więcej niż nieszczęśliwy zbieg okoliczności lub bałagan czy brak kompetencji przekonuje chronologia. W 2005 r. warszawska policja powierza rozwikłanie skandalu pedofilskiego dworcowemu komisariatowi.
Nie do wiary, że w obyczajową aferę angażującą głośne nazwiska deleguje się załogę utrzymującą porządek na Dworcu Centralnym. Chodzi przecież o funkcjonariuszy mających do czynienia z rzezimieszkami, a więc złodziejami, sprawcami rozbojów, a nawet morderstw.
Ale nie z celebrytami, biznesmenami, a więc ludźmi z rozległymi sieciami kontaktów. I niemających doświadczenia z tak podłym rodzajem przestępczości, jak pedofilia, który ze względu na odbiór społeczny ma strukturę przypominającą mafię.
Dziesięć lat później w Trójmieście wybucha identyczna afera, która wymaga finezyjnego wręcz śledztwa. Nie ze względu na środowiska, które dotknęła plaga pedofilii, tylko na możliwości mataczenia, wpływania na świadków, czyli zacierania śladów zbrodni.
Co więcej, w przypadku sopockiego klubu, nie chodzi tylko o „Warszawkę”, która zdaniem Latkowskiego była głównym odbiorcą nadmorskich uciech. W aferze 2005 i 2015 r. rolę imperium zła odgrywa hermetyczny układ działający, jak mówi reżyser, w myśl zasady „ręka rękę myje”.
Nazwy „Warszawka” czy „Układ Sopocki” nie mają takiego znaczenia, co porównanie do obyczajów sycylijskich. Zasadnicze pytanie brzmi, jakie były związki policji z obiema nieformalnymi strukturami?