Niemcy bawią się w wymierzanie sprawiedliwości swoim zbrodniarzom. Tak, by nie stała im się za duża krzywda.
Dobiegł końca proces byłego strażnika obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Josef Schütz stanął przed sądem w zeszłym roku. Obudzona po dziesięcioleciach niemiecka prokuratura zarzuciła mu doprowadzenie w latach 1942-1945 do śmierci 3500 więźniów obozu. Zarzuty objęły m.in. podżeganie do „rozstrzelania sowieckich jeńców wojennych” czy też mordowanie więźniów „za pomocą trującego gazu cyklonu B”. – Akceptował pan dehumanizację ofiar i pogodził się z nią – mówi prokurator Cyrill Klement odczytując akt oskarżenia na sali sądowej i żądając dla zbrodniarza kary… 5 lat pozbawienia wolności. Pięć lat za udział w zamordowaniu 3500 osób, która to zbrodnia nie uległa nigdy przedawnieniu! Obrona oczywiście domagała się uniewinnienia, a sam zainteresowany zaprzeczał wszystkim zarzutom.
Zbrodniarz
Schütz urodził się w rodzinie litewskich Niemców i jak sam podkreśla – wychowywał się na Litwie. Do wojska wstąpił w 1938 r. W czasie procesu twierdził, że nigdy nie był strażnikiem w obozie koncentracyjnym, a wojnę spędził pracując jako robotnik rolny w Pasewalku (Meklemburgia-Pomorze Przednie). Także po wojnie pracował, m.in. jako robotnik rolny i ślusarz. W czasie procesu podkreślał, że jego zmarła w 1986 r. żona zawsze uważała go za dobrego człowieka, jest dumny ze swoich dzieci i wnuków oraz osiągnięto wieku (101 lat). rzecz w tym, że prokuratura okazała przed sądem dokumentację z obozu, gdzie widnieją jego dokładne dane. Nie ma mowy o pomyłce. Oczywiście humanitaryzm sądu przedłużał postępowanie – rozprawy były kilkakrotnie odkładane ze względu na zły stan zdrowia oskarżonego. Jego ofiary w złym stanie zdrowia zwykle kończyły w komorach gazowych.
Piekło
Jak już pisaliśmy w artykule o rozpoczęciu procesu: „Obóz w miejscowości Sachsenhausen pod Berlinem Niemcy założyli już 1936 r. SS uważało go za obóz „wzorcowy” pod względem organizacyjnym.Już w 1938 r. w wydzielonych budynkach na terenie obozu został pomieszczony Inspektorat Obozów koncentracyjnych (Inspektion der Konzentrationslager), zarządzający wszystkimi niemieckimi obozami koncentracyjnymi, w tym również zlokalizowanymi w okupowanej Polsce. Szkoliło się tu wielu komendantów i wysokich funkcjonariuszy SS, którzy później obejmowali funkcje w innych obozach (w tym Rudolf Hoss, komendant obozu Auschwitz). W listopadzie 1939 r. do obozu zostali przywiezieni aresztowani podczas Sonderaktion Krakau profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego. Już 2 maja 1940 r. do tego obozu został wysłany pierwszy transport więźniów Pawiaka. Polacy byli liczną grupą narodowościową w obozie. Ich sytuacja była tym straszniejsza, że nie mieli szans na ucieczkę, inaczej niż w okupowanej Polsce, tu w razie ucieczki nie mogli liczyć na pomoc ludności cywilnej. Do obozu byli też przywożeni duchowni. Tu także został przywieziony i tu zamordowany Stefan Rowecki „Grot”, komendant główny Armii Krajowej. W tym obozie Niemcy przeprowadzili też „eksperymenty” z uśmiercaniem ludzi przy pomocy gazu – w 1941 r. zamordowali grupę jeńców sowieckich w specjalnie przystosowanych do tego celu ciężarówkach. W obozie Sachsenhausen Niemcy przeprowadzali zbrodnicze eksperymenty medyczne na więźniach, które często kończyły się śmiercią lub kalectwem. Więźniowie byli też wykorzystywani do pracy ponad siły w niemieckich przedsiębiorstwach. Masowo umierali z powodu chorób, głodu, wycieńczenia i pracy ponad siły. Obóz działał do samego końca wojny. Przeszło przez niego co najmniej 200 tys. więźniów. Dokładna liczba jego ofiar nie jest znana.
Wyrok
Proces załogi Sachsenhausen odbył się w 1947 r. a na ławie oskarżonych zasiedli m.in. komendant obozu i obozowy lekarz odpowiedzialny za przeprowadzanie eksperymentów medycznych. Wśród zaledwie 16 skazanych nie było ani jednego obozowego strażnika. Żaden z oprawców nie został też skazany na śmierć. Po wojnie niemiecki wymiar „sprawiedliwości” stał na stanowisku, że oskarżonym należało bezpośrednio udowodnić zamordowanie więźnia obozu koncentracyjnego, a sama służba w obozie nie czyniła za nic odpowiedzialnym, nawet za przyczynienie się do śmierci więźniów. Podejście to zmieniło się dopiero po postawieniu przed sądem innego niemieckiego zbrodniarza Iwana Demianiuka (1920-2012), kiedy Niemcy niemrawo wzięły się za ściganie stojących nad grobem zbrodniarzy i skazywanie ich na symboliczne kary. W ten sposób przed sąd trafił i Josef Schütz. Przed Sądem Okręgowym w Itzehoe toczy się jeszcze sprawa przeciwko byłej sekretarce z obozu koncentracyjnego Stutthof. Też raczej szczególnie surowa kara jej nie grozi. Josef Schütz został skazany na pięć lat więzienia.W więzieniu nie spędzi raczej ani jednej godziny. Jest chory. I to było na tyle, jeśli chodzi o niemiecki wymiar „sprawiedliwości”. Niemieckie kpiny z ofiar ich zbrodni trwają nadal. Bo ten wyrok jest właśnie taką kpiną.
Polska zabawa w sprawiedliwość Tow. W. Jaruzelski został
prezydentem w tzw. III RP .