Na naszych oczach, w grzmocie oklasków umiera wolność i suwerenność państw Europy. Niemcy w unijnym przebraniu biorą wszystkich „za pysk”. Prawo i gospodarka nie mają już znaczenia. Czy rząd znowu nas okłamał i będziemy własnym kosztem dogrzewać esesmanów na emeryturze?
Mamy to! Rada Europejska wydała rozporządzenie ws. redukcji zużycia gazu, przyjmując propozycje Komisji Europejskiej. Wynika z niego, że Unia Europejska jest już super-państwem przeznaczonym do realizacji interesów Niemiec, zaś państwa unijne muszą się dostosować do ich potrzeb.
„Państwa członkowskie, które dokładają wszelkich starań w celu rozwiązania problemu niedoboru gazu na swoim terytorium, powinny mieć prawo do pełnego korzystania z solidarności energetycznej swoich sąsiadów”, głosi „Rozporządzenie Rady Europejskiej w sprawie skoordynowanych środków zmniejszających zapotrzebowanie na gaz”, przyjęte – Uwaga! – już 26 lipca 2022 roku przez ministrów ds. energii na ich nadzwyczajnym zebraniu zwołanym w Brukseli. W dokumencie tym państwa członkowskie Unii zobowiązały się do redukcji zapotrzebowania na gaz o co najmniej 15 proc. Według autorów, Rozporządzenie „tworzy ulepszone ramy koordynacji krajowych środków ograniczania zapotrzebowania na gaz”.
Komisja Europejska rządzi
To nie koniec, bowiem wprowadza ono również możliwość ogłoszenia przez Komisję Europejską nowego unijnego stanu kryzysowego, a mianowicie „unijnego stanu alarmowego”, „który ma powodować ogólnounijne obowiązkowe zmniejszenie zapotrzebowania i ma na celu zapewnienie bezpieczeństwa”. Oznacza to, że Komisja Europejska może narzucić Polsce normy zużycia gazu i „rozdysponowania” zaoszczędzonego w ten sposób „błękitnego paliwa”.
„Wspólne i dobrze skoordynowane zmniejszenie zapotrzebowania może znacznie obniżyć ryzyko ograniczenia dostaw w sektorach, które mają kluczowe znaczenie dla unijnych łańcuchów dostaw i konkurencyjności UE w przypadku poważnych zakłóceń dostaw”, głosi dalej ów dokument już zupełnie jawnie traktując Unię jako integralną całość.
„Wielkość zmniejszenia zapotrzebowania można rozdzielić między wszystkie państwa członkowskie na podstawie porównania z ich średnim zużyciem gazu w ciągu ostatnich pięciu lat”, głosi dokument.
Tymczasem jest to kompletna bzdura, bowiem zapotrzebowanie na gaz w państwach unijnych jest różne i zależy od wielu czynników, chociażby takich jak posiadanie innych źródeł energii czy klimat – kraje takie jak Hiszpania, Portugalia czy Włochy z racji klimatu nie potrzebują gazu do ogrzewania domów czy miejsc użyteczności publicznej albo potrzebują go znacznie mniej niż państwa takie jak Polska czy Litwa. Problem gazowy mają natomiast Niemcy, na własne życzenie uzależnione od rosyjskiego gazu i domagające się od państw unijnych wyciągania z tego bagna. To o ratowanie niemieckiej gospodarki i zachowanie dominującej pozycji Niemiec w Europie chodzi w całym tym projekcie. Drugim czynnikiem jest stopnie wprowadzanie niemieckiego projektu centralizacji Europy pod przywództwem Niemiec, o którym jawnie mówi kanclerz Olaf Scholz.
Unijny zamordyzm
Dalej dokument mówi, że celem jego powstania jest „uniknięcie znaczących zakłóceń na rynku wewnętrznym, które mogą wystąpić w przypadku nieskoordynowanej reakcji państw członkowskich”. Innymi słowy – państwa Unii mają zachować dotychczasowy status i zadbać, aby Niemcom, które na razie są najbardziej zagrożone niedoborami gazu, nie stała się żadna krzywda, nawet kosztem sowich gospodarek i swoich obywateli. W tym miejscu warto dodać, że w tzw. drugą stronę to oczywiście nie działa.
W dodatku dokument zdaje się być przewidziany na znacznie dłuższy czas, aniżeli najbliższe tygodnie i miesiącem bowiem jest w pełni zgodny z pomysłami Komisji Europejskiej związanym z wpędzeniem państw unijnych w nędzę przy pomocy tzw. Zielonego Ładu. Nie ukrywa wcale, redukcja zużycia gazu jest jednym z elementów wprowadzania poronionego pomysłu Timmermansa. W dodatku Rozporządzenie zapowiada podjęcie działań przez Komisję Europejską „w drodze rozporządzenia o zasięgu ogólnym, mającego bezpośrednie i natychmiastowe zastosowanie”. Nie precyzuje jednak, jakie działania Komisja mogłaby podejmować.
Rozporządzenie przewidziało wszystko. „Właściwy organ każdego państwa członkowskiego monitoruje wdrażanie środków zmniejszających zapotrzebowanie na swoim terytorium. Co dwa miesiące, nie później niż do piętnastego dnia następnego miesiąca, państwa członkowskie składają Komisji sprawozdania na temat wprowadzonych środków zmniejszających zapotrzebowanie i osiągniętego zmniejszenia zapotrzebowania”, stwierdza. Innymi słowy – Komisja staje się „nadrządem” przed którym „spowiadać się” muszą państwa członkowskie. Co jeśli Komisja nie będzie zadowolona? Na początek – „wezwie na dywanik”, a państwo członkowskie będzie musiało przedłożyć jej plan określający „strategię i środki mające zapewnić skuteczne wywiązanie się z obowiązkowego zmniejszenia zapotrzebowania”. A jeśli plan się nie spodoba? Wtedy zapewne dojdzie do obcinania dotacji. I można się założyć, że nie będzie to dotyczyło Niemiec.
W d….pie z prawem unijnym
Autorzy Rozporządzenia jako jego podstawę prawną podają art. 122 ust. 1 TFUE. Mówi on, że „w przypadku gdy Państwo Członkowskie ma trudności lub jest istotnie zagrożone poważnymi trudnościami z racji klęsk żywiołowych lub nadzwyczajnych okoliczności pozostających poza jego kontrolą, Rada, na wniosek Komisji, może przyznać danemu Państwu Członkowskiemu, pod pewnymi warunkami, pomoc finansową Unii. Przewodniczący Rady informuje Parlament Europejski o podjętej decyzji”.
Tyle tylko, że ten przepis nie znajduje zastosowania do obecnej sytuacji Niemiec.
Po pierwsze – Niemcy same i na własne życzenie wpakowały się w gazowe kłopoty budując Nord Stream. Ponieważ przy tej okazji pogwałciły prawo unijne, przekonywały, że Nord Stream to projekt „biznesowy”. Kiedy „projekt biznesowy” wpędził je w kłopoty, okazał się nagle „okolicznością poza kontrolą” Niemiec, a zatem już objętą unijnymi traktatami. Jako to w Niemczech – wszystko zależy od okoliczności. Tymczasem biznes to biznes i to że Niemcy się na nim sparzyły, nie powinno mieć znaczenia dla Unii. Jest inaczej, bo na unijnym Folwarku Zwierzęcym są zwierzęta równe i równiejsze.
Problem w tym, że zastosowanie art. 122 ust. 1 TFUE odbiera państwom członkowskim prawo veta. Tymczasem europoseł PiS Witold Waszczykowski zwraca uwagę, że cała podstawa prawna Rozporządzenia jest niewłaściwa. „Ta podstawa prawna jest niewłaściwa, bo ws. wyboru źródeł energii, co jest traktatowo wyłączną kompetencją Państw Członkowskich, obowiązuje tryb głosowania jednomyślnego, czyli z prawem weta, zgodnie z art. 194 TFUE”, napisał europoseł Waszczykowski. Oczywiście, twórcy Rozporządzenia nie są idiotami i świetnie o tym wiedzą. Zastosowali jednak przepis, który wyłącza jakikolwiek sprzeciw. W dodatku „większość” państw członkowskich, z Prezydencją Czeską UE na czele, tej podstawy prawnej nie zakwestionowała i na nią przystała.
Ani guzika…
Zastosowanie powyższego mechanizmu jest bardzo niepokojące i można je w zasadzie uznać za trening. Komisja Europejska właśnie pożarła unijną „rękę” i kwestią czasu pozostaje, kiedy pożre resztę. Warto dodać, że już 16 lipca Komisja Europejska wydała komunikat na temat działań, „które państwa członkowskie powinny podjąć natychmiast i wspólnie, w duchu solidarności i z korzyścią dla wszystkich, aby znacznie zmniejszyć ryzyko braku równowagi między podażą a popytem następnej zimy i później, a tym samym zwiększyć naszą odporność i ograniczyć wpływ na ceny”. Zapowiadał on „wdrożenie środków oszczędności gazu we wszystkich sektorach i zastosowanie inteligentnych kryteriów ustalania priorytetów określonych w załączonym dokumencie”. I proponował „oszczędności” w każdym sektorze, nawet w gospodarstwach domowych, w wyniku których zapowiedział Europejczykom siedzenie w niedogrzanych mieszkaniach. Wygląda to tak, jakby Komisja szykowała przekształcenie Europy w Koreę Północną – tam akurat większość budynków jak rok długi jest nieogrzewana, więc normą jest siedzenie przez dzieciaki w przedszkolach w kurtkach. Oczywiście nie dotyczy to potomstwa partyjnych elit i można śmiało zakładać, że eurokraci nie będą siedzieli w niedogrzanych biurach.
Z przykrością warto też odnotować, że kiedy pojawiły się niemieckie postulaty dzielenia się gazem, Jarosław Kaczyński „walną pięścią” i wyśmiał niemieckie żądania. Tuż przed przyjęciem redukcji zużycia gazu o 15 proc., minister klimatu i środowiska Anna Moskwa zapewniała, że Polski ona nie dotknie. Tyle, że wtedy była mowa o większości kwalifikowanej. Przyjęcie redukcji, nawet przy sprzeciwie Polski, oznacza, że Polska musi się do tych rozwiązań zastosować, Po 26 lipca, minister Moskwa oświadczyła, że po pierwsze sprawa nie jest jeszcze przesądzona, a po drugie – nawet, jak będzie przesądzona, to Polska i tak się nie zastosuje do obowiązkowej redukcji. Wątpliwości wokół ogłoszonego już komunikatu zagranicznych mediów, w tym portalu EUbusiness o tym, że „państwa członkowskie osiągnęły we wtorek polityczne porozumienie co do dobrowolnej redukcji tej zimy popytu na gaz o 15 procent”, nie wyjaśniła.
Znając jednak dotychczasowe reakcje Polski na brukselskie zarządzenia, można spodziewać się, że skończy się „jak zawsze” – zapowiedź buntu i twardego stanowiska i grzeczne zastosowanie się do żądań Brukseli, czytaj – Berlina. W zmian za połajanki. Warto już chyba zacząć się zastanawiać, czy faktycznie nie mamy tego dość i na co nam cały ten niemiecki obóz.
Wynośmy się z tego Euro-Burdelu zanim jeszcze doprowadzą nas do kompletnej nędzy. Już chyba nikt kto ma choć trochę oleju w głowie – nie ma co do tego żadnych wątpliwości
IV Rzesza Niemiecka 🙁