Polska nie dostała ani grosza z KPO. Szanse, że dostanie, są nikłe. Za to już musi płacić setki milionów odsetek od pożyczek, które dostał ktoś inny. To efekty polskiej słabości w unijnych negocjacjach. Serdeczne podziękowania dla rządu Morawieckiego.
Mija kolejny tydzień od kiedy Mateusz Morawiecki ogłosił „sukces” rządu – zatwierdzenie Krajowego Planu Odbudowy i przyznanie Polsce 24 mld euro grantów i 34 mld euro pożyczek w ramach Krajowego Planu Odbudowy. Problem w tym, że Polska nie dostała ani grosza, nie ma szans, że dostanie, a musi spłacać długi innych. Tak się robi biznes proszę państwa!
Pałką do walenia Polski po głowie i wstrzymywania wypłaty funduszy jest reforma sądownictwa. Polska ugięła się przed żądaniami Unii i zapowiedziała likwidację Izby Dyscyplinarnej. Miało to spowodować akceptację KPO. I tak zostało ogłoszone. Tymczasem Ursula von der Leyen (której wybór PiS zresztą popierał) oświadczyła, że „nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym likwidująca Izbę Dyscyplinarną, nie gwarantuje sędziom możliwości kwestionowania statusu innego sędziego bez ryzyka, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności dyscyplinarnej”. Na tej podstawie odmówiła Polsce wypłaty pieniędzy z KPO. W Prawie i Sprawiedliwości narasta już pewność – pieniędzy nie ma i nie będzie.
Są za to odsetki do zapłacenia. Jak podał Dziennik Gazeta Prawna, sfinansowanie odsetek od pożyczek zaciągniętych przez Unię Europejską na KPO, do 2027 r. będzie nas kosztować 734 mln euro.
Polityka „delfina”
Kiedy trwały unijne negocjacje na temat, premier Holandii Mark Rutte wprost groził, że albo Morawiecki i Orban przystaną na wprowadzenie mechanizmu „pieniądze za praworządność” albo pozostałe 25 państw członkowskich UE uchwali przyjęcie Funduszu Odbudowy oraz nowego wieloletniego budżetu bez Polski i Węgier. Zamiast powiedzieć Polakom, co naprawdę oznacza Krajowy Plan Odbudowy i spełnienia jakich „kamieni milowych” żąda od nas Unia, rząd po cichu zgodził się na wszystko, a potem zaczął przekonywać, że wcale taki nie było.
Oszustwo i jego katastrofalne następstwa dla Polski właśnie wychodzą na jaw. Na mechanizm „pieniądze za praworządność” jeszcze w lipcu 2020 r. zgodził się Mateusz Morawiecki. W grudniu 2020 r. na szczycie Unii Europejskiej zostały przyjęte co najwyżej wytyczne interpretacyjne. Nic więcej. Wbrew temu, co mówił Morawiecki i powtarzał cały PiS nie były, nie są i nie będą źródłami prawa.
Godząc się na ten mechanizm Morawiecki dał Komisji Europejskiej jeszcze lepszą pałkę do okładania Polski niż niesławny art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej, który nie tak łatwo zastosować. W dodatku reforma sądownictwa to tylko jeden z kamieni milowych, od spełniania których uzależniona jest wypłata środków z KPO.
Kogo oni tam posłali?
Problem w tym, że do tej pory Polacy nie wiedzą, jak naprawdę wygląda ten mechanizm, na co pieniądze mają być przeznaczone i pod jakimi warunkami mają być dawkowane. Nawet ministrowie, nie mówiąc o posłach, nie mieli pojęcia ani kto, ani co, ani jak negocjuje. Negocjatorami byli Waldemar Buda i Grzegorz Puda. Obaj bez doświadczenia politycznego na forum Unii Europejskiej. Wprost szokujące jest, kogo Polska wystawiła do tak ważnych negocjacji. Chyba, że żadnych negocjacji nie było, a zadaniem obu panów było tylko przytakiwanie von der Leyen.
Teraz PiS rozpaczliwie próbuje przekonać społeczeństwo, że nic nie jest przesądzone, że Polska nie zgodzi się na zakaz ogrzewania domów węglem czy gazem ani na opodatkowanie samochodów spalinowych. Już się zgodziła. – Oczywiście cały czas będą różne próby wywrócenia tych rozmów, czy utrudnienia tego porozumienia i kompromisu z Komisją Europejską. Natomiast myślę, że jest duża szansa, że uda się to zakończyć pozytywnie i jeżeli tak będzie, to spór będziemy mogli uznać za zamknięty, przynajmniej na tym odcinku – tłumaczył w Programie Pierwszym Polskiego Radia wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński. Tyle tylko, ze to zbiór pobożnych życzeń.
Nie ma szans na żaden kompromis.
Bez szans
Dlatego politycy Solidarnej Polski, a nawet część polityków PiS, zaczynają mówić nieoficjalnie, że pora już na debatę, czy jest sens zaczęli tkwić w unijnym mechanizmie dotyczącym Funduszu Odbudowy, skoro oznacza on tylko koszty. – My już się nie spodziewamy pieniędzy z KPO. Może coś nam skapnie, ale i tak to będzie ułamek należnej nam kwoty. Dlatego będziemy zastanawiać się nad porzuceniem mechanizmu wspólnej odpowiedzialności za pożyczki z KPO zaciągnięte przez UE jako całość. Dlaczego mamy spłacać te pożyczki z innymi, skoro nic z tego nie dostaniemy? – cytował „Dziennik Gazeta Prawna” anonimowego polityka PiS. Zniecierpliwiony zdaje się być sam Jarosław Kaczyński, czego wyrazem jego słynne „dość tego”, rzucone pod adresem Brukseli.
Problem w tym, że innego zdania jest Ministerstwo Finansów, które mówi wprost, że z KPO nie da się tak po prostu wyjść, bo to część unijnego budżetu jako całości. Być może rząd zwyczajnie boi się takiego kroku, bo to woda na młyn opozycji, która może już zacząć wyliczać, ile pieniędzy Polska traci na rządach PiS – zablokowane środki z KPO, kary nakładane za Turów, wstrzymane dotacje dla samorządów po łże-kampanii jednego sfrustrowanego gejowskiego kłamcy… Itd. To dziesiątki milionów euro.
W dodatku rząd nie ma żadnego pomysłu, by jakoś z tego impasu wyjść. Ostatnie unijne osiągnięcie – mechanizm redukcji zużycia gazu o 15 proc. przyjęty ponoć przy sprzeciwie Polski i zapowiedzi, że Polska ograniczać się nie będzie. Tyle tylko, że brak tych ograniczeń może znowu skończyć się karami lub dalszą blokadą środków z KPO. „Delfin” Jarosława Kaczyńskiego wpakował nas w poważne kłopoty, a teraz rozpaczliwie próbuje przekonać, że wszystko będzie dobrze. Nie będzie.
Wystarczył uśmiech, rąsia, poklepanie po ramieniu i ten salonowy dupek – a nie premier -zapominał jakie ważne sprawy dla Polski pojechał do euroburdelu załatwiać. No i teraz mamy to co mamy. No ale na jakiś wysoki stołek pewnie się tam załapie.
Wystarczył uśmiech, rąsia, poklepanie po ramieniu i ten salonowy dupek – a nie premier -zapominał jakie ważne sprawy dla Polski pojechał do euroburdelu załatwiać. No i teraz mamy to co mamy. No ale na jakiś wysoki stołek pewnie się tam załapie.