Jeśli jeszcze ktoś ma złudzenia, że w całym Zielonym Ładzie chodzi o dobro ludzkości a nie o porosty zamordyzm, powinien czym prędzej zapoznać się z sytuacją w Kalifornii.
W rządzonym przez demokratów stanie panuje oczywiście poprawność polityczna i „ekologizm”. W ramach tego ostatniego pod koniec sierpnia władze stanowe zapowiedziały, że od 2035 roku w całym stanie będzie obowiązywał całkowity zakaz sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi. Właściciele modnych „elektryków” nie mają jednak powodów do radości – dowiedzieli się, że „nie powinni” ładować swoich samochodów. Tym samym zaś są skazani na przemieszczanie się pieszo lub komunikacją publiczną, która wbrew pozorom w USA jest raczej słabo rozbudowana, a to dlatego, że do tej pory tanie paliwo dawało każdemu możliwość posiadania samochodu.
Fala upałów spowodowała, że zakłady energetyczne wystąpiły o zaniechanie ładowania samochodów elektrycznych.
„Trzy najważniejsze działania związane z oszczędzaniem energii to ustawienie termostatów klimatyzacji na 78 stopni Fahrenheita (25.5 Celsjusza) lub wyższej, unikanie używania urządzeń zużywających dużo prądu a także ładowania pojazdów elektrycznych oraz wyłączanie niepotrzebnych świateł” – oznajmiło Amerykańskie Stowarzyszenie Energetyki Publicznej (APPA).
Ładowania samochodów i używania klimatyzacji, należy unikać zwłaszcza wieczorami, kiedy ludzie wracają do domów i ładują auta na kolejny dzień. To zaś grozi przeciążeniem sieci.
„Jeśli pozostawimy to bez kontroli (…) obciążenie sieci potencjalnie przewyższy obecną jej zdolność do zaspokojenia popytu” – argumentowali naukowcy z uniwersytetu Cornell.
Kalifornia ma najwięcej w Stanach Zjednoczonych samochodów elektrycznych z ponad 1,1 mln zarejestrowanych pojazdów. Stanowi to 43 proc. krajowych pojazdów tego typu.
Przy takiej liczbie aut elektrycznych, Kalifornia posiada tylko 80 tys. publicznych stacji ładowania pojazdów elektrycznych, o wiele za mało, by zaspokoić potrzeby. Szacowane one są na 1,2 mln takich stacji do 2030 roku.
Drogie elektryki
A tymczasem okazuje się, że korzystanie z samochodu elektrycznego jest droższe niż samochodu spalinowego i to nawet biorąc pod uwagę szalejące ceny paliwa. Dane na ten temat opublikował dziennik „De Telegraf”. Z zaprezentowanych przez niego wyliczeń wynika, że przejechanie 100 kilometrów autem benzynowym kosztuje około 15 euro, natomiast „elektrykiem” – o jedno euro więcej. „Ekolodzy” i na to mają wyjaśnienie.
„Nikt nie spodziewał się, że cena prądu wzrośnie tak drastycznie” – powiedział dziennikowi Roland Steinmetz z firmy EVConsult, zajmującej się doradztwem w zakresie transportu elektrycznego. W jego ocenie jest to niepożądane, bo ważne jest, by jazda pojazdem elektrycznym pozostawała atrakcyjna finansowo. Raczej pożądane jest utrzymywanie kłamstwa na ten temat. Elektryki nie są ekologiczne ani w produkcji, ani w używaniu. Może po prostu za wcześnie okazało się, że jazda samochodem elektrycznym jest za droga? Przecież energetyka w całej Europie „leży” – gaz jest za drogi, elektrownie gazowe nie mają możliwości produkcyjnych, inne mają zostać zamknięte a źródła odnawialne to nie tylko pieśń przyszłości, ale i brak możliwości zaspokojenia potrzeb energetycznych. W imię ochrony planety, nawet kosztownym elektrykiem będzie można pojeździć „od święta”. Za to siedząc w niedogrzanym lub przegrzanym domu będzie można obejrzeć sobie w telewizji mieszkańca Kalifornii, księcia Harry’ego, jak w towarzystwie ciemnoskórej małżonki wygłasza pogadankę o ekologii i ochronie planety, po czym wskakuje w prywatny odrzutowiec, żeby polecieć na mecz polo.