Były ambasador zakończył swoją misję w Polsce oficjalnie w końcu czerwca, przechodząc na emeryturę. Tyle że został w Polsce, co intryguje, bo Warszawa nie jest Niceą, nie jest wymarzonym miastem dla dobrze sytuowanych niemieckich emerytów. Nasuwa się podejrzenie, że były szef niemieckiego wywiadu BND może działać dalej na emeryturze „w cieniu”.
Nasze relacje z Niemcami nigdy nie były symetryczne. Niemcy co roku wylewają rytualnie kilka krokodylich łez z okazji 1 września, aby potem jak najszybciej zapomnieć o swojej przeszłości i swoich moralnych zobowiązaniach. Od kilku dni Niemcy kręcą nosem na polskie wyliczenia reparacji za straty poniesione w wyniku II wojny światowej, jednak dwa lata temu bez żadnego kręcenia nosem przysłali nam syna adiutanta Hitlera na ambasadora.
Arndt Burchard Ludwig Freiherr Freytag von Loringhoven przyjechał do Polski w czerwcu 2020 r. Polski rząd nie był zachwycony tą niespodziewaną nominacją, kandydatem na ambasadora była początkowo zupełnie inna osoba, Andreas Peschke, który już uczył się języka polskiego. Von Loringhoven musiał czekać dwa miesiące na zaakceptowanie swojej kandydatury i złożył listy uwierzytelniające prezydentowi Dudzie dopiero 15 września 2020 r.
Jaki ojciec…
Von Loringhoven jest synem adiutanta Hitlera, Berndta Freytaga von Loringhoven, który przygotowywał materiały wojskowe do codziennych briefingów Hitlera w bunkrze w Berlinie, prawie aż do samego końca, do 30 kwietnia 1945 r. Urodzony w 1914 r. von Loringhoven przerwał studia prawnicze w Królewcu i wieku 19 lat wstąpił do wojska w 1933 r., po dojściu Hitlera do władzy. Nie bardzo wiadomo, gdzie Bernd von Loringhoven służył w pierwszych latach wojny, ale analiza jego odznaczeń wojskowych (Żelazny Krzyż II Klasy w 1939 r. i Żelazny Krzyż I Klasy w 1940 r.) wskazuje na to, że brał udział w ataku na Polskę i Francję. W 1942 r. Bernd von Loringhoven wylądował jako dowódca regimentu czołgów pod Stalingradem. Był oficerem uprzywilejowanym, został ewakuowany z kotła pod Stalingradem jednym z ostatnich lotów Luftwaffe. Za Stalingrad dostał w 1942 r. Niemiecki Krzyż w złocie. Po ewakuacji spod Stalingradu von Loringhoven dołączył do 111 Infanterie-Division walczącej dalej na froncie wschodnim. Kiedy ta została rozbita koło Krymu, von Loringhoven odnalazł się w lipcu 1944 r. jako sztabowiec Hitlera. Pozostał w tej funkcji aż do ostatnich dni Hitlera.
Hitler musiał go bardzo cenić, skoro według oficjalnych informacji zgodził się by von Loringhoven uciekł po jego śmierci z Berlina. Prawdopodobnie von Loringhoven wypełniał jakąś tajną misje, ale wpadł do brytyjskiej niewoli, gdzie spędził dwa i pół roku. Po powrocie do Niemiec w 1948 r. von Loringhoven szybko stanął na nogi, w 1956 r. wstąpił do nowo tworzonej niemieckiej Bundeswehry, za błogosławieństwem Aliantów. Takiego obrotu sprawy Hitler nie mógł przewidzieć nawet w swoich najśmielszych wizjach. I tak były sztabowiec Hitlera zrobił piękną karierę nie tylko w Bundeswehrze, ale także w strukturach NATO, gdzie był pierwszym niemieckim oficerem w sztabie sojuszu. Prawdopodobnie jego doświadczenie zdobyte w przedstawianiu briefingów wojskowych Hitlerowi było doceniane także w siedzibie NATO, nie mówiąc o jego znajomości terenu ZSRR, w końcu dojechał czołgiem Wehrmachtu aż pod Stalingrad. A droga czołgami do Stalingradu wiodła przez Polskę. Brak dostępnych informacji o karierze wojskowej von Loringhovena w latach 1939-42 może wskazywać na to, że jego akta zostały wyczyszczone, tak by nie raziły nowych członków NATO, szczególnie Polski. Tyle że smród pozostaje. Bernd von Loringhoven skończył karierę w Bundeswerze w stopniu generała, w wieku 59 lat. Następne 34 lata spędził jako emeryt w Monachium, gdzie zmarł w 2007 r. Do swojej kolekcji nazistowskich orderów dołączył jeszcze Wielki Order Zasługi dla Republiki Federalnej Niemiec (Großes Verdienstkreuz), otrzymany w 1972 r.
I syn…
W wywiadach dla polskiej prasy ambasador Arndt von Loringhoven mówił: „nie chce oceniać swojego ojca”, rozwijając dalej temat „Nie mogę ani usprawiedliwiać, ani potępiać jego zachowania, bo kto może powiedzieć, jak my byśmy się zachowali w totalitarnej dyktaturze? To było pokolenie wychowane w duchu pruskiego militaryzmu, przywykłe do bezwzględnego posłuszeństwa. Nigdy nie wspierał nazizmu, ale jednocześnie był przekonany, że jego obowiązkiem jest walka za swój kraj, nawet jeśli ta wojna była prowadzona od pierwszego dnia zbrodniczo, również przez części Wehrmachtu – Wieluń jest tylko jednym z wielu tego przykładów – w na wskroś barbarzyńskich i rasistowskich celach. Mój ojciec pewnie wiedział o zbrodniach Wehrmachtu”.
Oczywiście nie można obciążać dzieci winami rodziców, ale w wypadku ambasadora von Loringhovena notujemy, że „nie chciał oceniać swojego ojca” i wszedł w wieku 30 lat w jego ślady. Arndt von Loringhoven urodził się w Monachium w 1956 r., w roku, w którym jego ojciec wstąpił do Bundeswehry. Studiował chemię i biochemię w Bonn, Berlinie i Oksfordzie, zaczął nawet pracę jako badacz w finansowanym przez fundusze publiczne Instytucie Maxa Plancka koło Monachium. Ale w wieku 30 lat, w 1986 r., zmienił kompletnie karierę i wstąpił do niemieckiej służby dyplomatycznej. Zrobił to bardzo prawdopodobnie pod wpływem ojca, który sam dotarł tylko pod Stalingrad, ale który od swoich kontaktów w NATO musiał wiedzieć, że ZSRR rozpada się i że być może droga do Moskwy otworzy się dla jego syna. Rok 1986 to rok szczytu USA-ZSRR w Reykjaviku. Bez niespodzianek, krótko po upadku ZSRR w 1992 r. młody von Loringhoven znalazł się w niemieckiej ambasadzie w Moskwie, a po powrocie do Niemiec w 1994 r. dostał pracę w sztabie planifikacyjnym (Planungsstab) Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Ojciec sztabowiec, syn sztabowiec.
W wieku 42 lat Arndt von Loringhoven pracował już w gabinecie ministra spraw zagranicznych, a wieku 46 lat powrócił do Moskwy jako szef działu politycznego ambasady. W roku, w którym zmarł jego ojciec, adiutant Hitlera, Arndt von Loringhoven wylądował jako wiceszef niemieckiego wywiadu BND. To intrygujący zbieg okoliczności, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że twórcą BND był generał Wehrmachtu Reinhard Gehlen, który podczas II wojny światowej kierował niemieckim wywiadem wojskowym na froncie wschodnim, na którym służył Bernd von Loringhoven. Nie można wykluczyć, że weterani uhonorowali w ten sposób ojca, forsując awans syna. Arndt von Loringhoven opuścił BND i powrócił jako szef departamentu europejskiego w niemieckim MSZ w sierpniu 2010 r., tzn. kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej. We wrześniu tego samego roku nowym ambasadorem Niemiec w Polsce został inny weteran niemieckiego wywiadu, Rüdiger Freiherr von Fritsch, były wiceszef BND, tak jak von Loringhoven. Przez dwa lata (2014-16) von Loringhoven był ambasadorem Niemiec w Pradze. W grudniu 2016 r. von Loringhoven poszedł w ślady swojego ojca i dołączył do struktur NATO jako Zastępca Sekretarza Generalnego ds. Wywiadu (Assistant Secretary General for Intelligence and Security). Ta nowa funkcja w strukturach NATO dawała mu pozycję osoby nr 3 w strukturach administracyjnych sojuszu. Rolą jego nowego departamentu wywiadu było wspieranie służb wywiadowczych North Atlantic Council (Rada Północnoatlantycka, najważniejszy organ decyzyjny NATO) i Military Commitee (ministrowie obrony państw członkowskich) oraz doradzanie Sekretarzowi Generalnemu NATO w sprawach służb specjalnych i bezpieczeństwa.
Oddelegowanie Arndta von Loringovena do Warszawy w czerwcu 2021 r. zaintrygowało wielu obserwatorów, z perspektywy czasu można to połączyć chronologicznie z powrotem do Polski Donalda Tuska i ze słynną wypowiedzią Ursuli von der Leyen z jesieni 2017 r. o tym, że Niemcy powinni wspierać „ruch oporu w Polsce”. Za ambasadorem lobbował bez niespodzianek niemiecki Ringier Axel Springer poprzez portal Onet.pl: „Rozmówcy Onetu w MSZ oceniają wysunięcie kandydatury von Loringhovena jako gest świadczący o tym, że Berlin uznał, że musi wysłać do Polski dyplomatę «wagi ciężkiej»”. Portal dodał również: „W Moskwie dwóch kolejnych ambasadorów Niemiec to także byli wiceszefowie BND, co odbierane jest jako wyraz poważnego traktowania partnera”. Autorem tych mądrości był Witold Jurasz, były pracownik ambasad RP w Moskwie i Mińsku, w latach 2013-2014 dyrektor ds. rozwoju w spółce zajmującej się międzynarodowym handlem bronią. Jurasz kieruje fundacją o nazwie Ośrodek Analiz Strategicznych, której radzie przewodniczy pracownik Axel Springera Michał Broniatowski, redaktor naczelny „Forbesa”, wcześniej wieloletni korespondent w Moskwie i członek rad nadzorczych ITI i TVN. Ojcem Jurasza był długoletni dyplomata PRL-u w Libii, Wenezueli, Nigerii i Iraku oraz działacz PZPR. Witold Jurasz musi więc mieć dobre pojęcie o tym, jak funkcjonuje agentura wywiadu.
Arndt von Loringhoven zakończył swoją misję dyplomatyczną w Polsce oficjalnie w końcu czerwca, przechodząc na emeryturę. Tyle że został w Polsce, co intryguje, bo Warszawa nie jest Niceą, nie jest wymarzonym miastem dla dobrze sytuowanych niemieckich emerytów. Nasuwa się podejrzenie, że były szef niemieckiego wywiadu BND może działać dalej na emeryturze „w cieniu”. Polska jest idealnym krajem do działalności wywiadowczej, nasze służby są śnięte (co opisałem niedawno w „Warszawskiej Gazecie”) i aby usprawiedliwić budżet łapią średnio jednego szpiega co dziesięć lat, i to co najwyżej trzeciego garnituru. Ostatni, jakiego złapali, jest oskarżany tylko o intencję szpiegowania, czyli – znając życie – został po prostu podprowadzony przez ABW. Można oszacować, że około 100 funkcjonariuszy w centrali niemieckiego wywiadu BND w Berlinie zajmuje się Polską. O tym, jak wielka jest niemiecka agentura w Polsce, lepiej nawet nie myśleć. Gdy obserwuje się aktywność na Twitterze byłego ambasadora von Loringhovena można zauważyć, że już wpadła mu w oko deklamacja byłej gwiazdy stacji TVN Szymona Hołowni, który chce „dozbroić Ukrainę” za niemieckie reparacje dla Polski.
Pomysł Hołowni to idealna wrzutka w celu rozbrojenia tematu reparacji dla Polski i przekierowania uwagi na inne tory. Wrzutka jakby napisana w Berlinie. Hołownia walczy z Trzaskowskim w castingu na męża stanu, niedawno obaj prezentowali swoje wdzięki na Campusie Polska Przyszłości w Olsztynie, finansowanym przez Sorosa i polityczne fundacje niemieckich partii CDU i Zielonych. Skoro młody, zdolny Hołownia tak chętnie deklamuje wrzutki, może stać się kandydatem do objęcie schedy po wyblakłym Tusku i wyblakłej PO. Niemcy mają zapewne także inne pomysły w zanadrzu. My zaś zamiast niemieckich reparacji wojennych mamy syna adiutanta Hitlera i byłego szefa niemieckiego wywiadu. I to powinno nas naprawdę niepokoić.
Cały tekst Stanislasa Balceraca tylko w “Warszawskiej Gazecie”. Już w sprzedaży!
Ostatnio słyszałem niemieckie
skamłanie o zrzutke gazową dla
Niemiec .
Jestem za , gaz oczywiście tylko
z komór gazowych z Auschwitz
Birkenau .
Przy okazji mogą się wykąpać
po męczącej podróży …