Piętnastego października na Koalicję Obywatelską zagłosują wychowankowie Adama Michnika i sieroty po Jerzym Urbanie. Zwycięstwo partii Tuska będzie oznaczało triumf Michnika oraz pośmiertny chichot „Goebbelsa polskiego komunizmu”.
(….)
Brak dekomunizacji, lustracji oraz zerwania ciągłości z komunistyczną PRL przynosi toksyczne owoce do dzisiaj. Jeżeli Koalicja Obywatelska (i lewica, czyli konglomerat resztek postkomunistów oraz nowych euromarksistów) może zdobyć 30 procent głosów, to znaczy, że 1/3 społeczeństwa zatraciła zdolność samodzielnego myślenia, umiejętność odróżniania prawdy od fałszu oraz gen patriotyzmu.
Taki jest rezultat inżynierii czy też obróbki dusz, jaka prowadzona była przez ostatnie 34 lata. Głównymi architektami tej obróbki byli i w jakimś sensie wciąż pozostają: Adam Michnik i Jerzy Urban. Na pozór tak różni, w rzeczywistości bliźniacy, niepisani sojusznicy w zadaniu zohydzania polskich wartości narodowych, patriotycznych i katolickich. Różnili się metodami: to, co Urban robił w sposób prostacki i wulgarny: pałką, sztachetą, cepem i młotem, Michnik czynił w sposób bardziej aksamitny, maskując się jako zwolennik demokracji, grając swoją kartą-legitymacją prześladowanego w PRL dysydenta.
Bo różne też były grupy docelowe działań Michnika i Urbana. Ten pierwszy „obrabiał” post-PRL-owską inteligencję (często inteligencję w pierwszym pokoleniu), w czasach realnego socjalizmu delikatnie krytyczną wobec aparatu i praktyki władzy. I udało mu się dawny dystans wobec komunizmu przekuć we współczesny jawny dystans, a czasami wręcz wrogość, wobec patriotyzmu, katolicyzmu i tradycyjnych wartości. Zostało to oczywiście „sprzedane” w opakowaniu rzekomej europejskości, nowoczesności i otwartości społeczeństwa. Urban miał zadanie łatwiejsze – jego klientami byli dawni komuniści oraz zwykłe prymitywne chamstwo, jakiego w każdym narodzie istnieje margines. Chamów i prymitywów Urban umiał umiejętnie szczuć, a – co gorsza – potrafił też dać im poczucie wspólnoty.
Tusk jest tu tylko zwornikiem. Dawno temu w komunizmie nastąpił konflikt pomiędzy „chamami” a „żydami” i komuniści podzielili się na aparatczyków władzy oraz dysydentów, nazywanych również lewicą laicką (która zresztą w 1980 r. dość łatwo przejęła rząd dusz w 10-milionowej Solidarności). O pojednaniu „chamów” i „żydów” Michnik marzył od dawna, próbował ten dawny spór zażegnać we współpracy z Włodzimierzem Cimoszewiczem i Aleksandrem Kwaśniewskim. Nie powiodło się do końca.
Ale udało się Tuskowi. To on w tzw. koalicji obywatelskiej zebrał działaczy i sieroty po Unii Wolności – czyli ulubionej partii Adama Michnika – oraz przedstawicieli SLD-owskiego betonu uosabianego przez Leszka Millera. Dorzucił neomarksistów. Już w marszach KOD-u demonstrowali ramię w ramię „demokraci” wychowani przez „Gazetę Wyborczą” oraz „NIE”. Był tam i Mateusz Kijowski, i Adam Mazguła. Pierwszego października na marszu Tuska w Warszawie przemawiali po sobie: uczeń Sorosa i Geremka. (…)
Trzeba głosować 15 października. Pamiętajmy, że zwycięstwo tzw. koalicji obywatelskiej oraz tzw. nowej lewicy będzie triumfem uczniów i wyznawców Adama Michnika i Jerzego Urbana. To, że wielu zwolenników KO uważa siebie za reprezentantów wartości demokratycznych i europejskich, nie zmienia tej istoty rzeczy.
PS
Ważna informacja dla wszystkich Applebaumów znanych z polowania na antysemitów oraz dla ćwierćinteligentów nieznających polskiej historii. Określenie „chamy i żydy” po raz pierwszy ukazało się w 1962 r. na łamach paryskiej kultury w eseju Witolda Jedlickiego. Publikacja naruszał dotychczasowe tabu i pokazywała życie polityczne w ówczesnej Warszawie. Kim był Witold Jedlicki, można będzie przeczytać w listopadowo-grudniowym wydaniu „Zakazanej Historii”.
Cały tekst Marcina Hałasia do przeczytania tylko w tygodniku “Warszawska Gazeta” i na stronie internetowej www.warszawskagazeta.pl
Wrogiem Polaka jest Polak, który sprzeda swoją matkę, swój kraj a nawet Boga.