W ostatnich 8 latach prezydent Andrzej Duda kilkakrotnie boleśnie zawiódł. W ciągu kolejnych dwóch lat ma możliwość zrehabilitować się i zakończyć kadencję w dobrym stylu. Paradoksalnie – taką szansę stwarza mu ewentualna koalicja totalnej opozycji. Nie wierzę Dudzie, ani w Dudę, ale pozostaje mi trzymać za niego kciuki.
Andrzej Duda jest drugim po Aleksandrze Kwaśniewskim prezydentem III Rzeczypospolitej, który uzyskał reelekcję i sprawuje najwyższy urząd w państwie przez dwie kadencje. Istnieje jednak pomiędzy nimi zasadnicza różnica. Kwaśniewskiemu udało się wmówić opinii publicznej, że jest „prezydentem wszystkich Polaków”, podczas gdy w rzeczywistości był „prezydentem wszystkich ubeków” – delegatem swoich partyjnych towarzyszy: postkomunistów i komunistów. Natomiast Duda rzeczywiście jest prezydentem wszystkich: tak własnego obozu politycznego, jak i – kilka razy i bardzo boleśnie – prezydentem totalnej opozycji oraz starego układu. Natomiast opozycji skutecznie udaje się go przedstawiać jako „prezydenta PiS-u”.
Pewne decyzje Dudy były tak fatalne, że trudno je zapomnieć i wybaczyć. Wspomnijmy tutaj zawetowanie ustawy degradacyjnej albo usunięcie, przy pomocy Trybunału Konstytucyjnego, z ustawy o IPN przepisów potępiających ideologię ukraińskiego nacjonalizmu. Nie mogąc pochwalić się własnymi realnymi sukcesami (np. ukraińscy partnerzy pokazali mu figę) – Duda zaczął brnąć w pompatyczną operetkowość.
Przyczyn tyleż napuszonej, co pozbawionej rzeczywistych sukcesów, działalności Andrzeja Dudy jako głowy państwa jest zapewne kilka.
Począwszy od charakterologicznej i światopoglądowej formacji samego prezydenta aż do… miałkości jego otoczenia i najbliższych współpracowników. Mało kto zwraca uwagę, że Kancelaria Prezydenta za czasów Andrzeja Dudy jest niestabilna pod względem personalnym, a wybitnych czy chociażby silnych osobowości trudno w niej szukać.
Kancelarią Prezydenta kieruje obecnie Grażyna Ignaczak-Bandych, wcześniej były to: Halina Szymańska i Małgorzata Sadurska. Właściwie żadna z nich nie jest osobowością polityczną, cokolwiek więcej można napisać tylko o Sadurskiej, tyle że o jej osobie zaczęto mówić dopiero wtedy, gdy odeszła z Kancelarii Dudy i otrzymała nominację do zarządu PZU.
Owszem, możemy przyjąć założenie, że stanowisko szefa Kancelarii Prezydenta jest bardziej „techniczne”, urzędnicze niż kreatywne i osobowości tam nie potrzeba. Ale weźmy szefa Gabinetu Prezydenta. 24 października funkcję tę objęła czwarta już osoba – Marcin Mastalerek, bardziej do tej pory znany jako spec od public relations. A dotychczasowy szef Kancelarii Prezydenta Paweł Szrot właśnie został wybrany posłem do Sejmu. Rezygnacja z pracy na ważnym stanowisku, u boku Pierwszej Osoby w Państwie, aby zostać jednym z 460 posłów – trzeba przyznać, że to wyjątkowo „słabe”, chyba że Szrot jako urzędnik prezydencki był wyjątkowo… słaby i w właśnie pozbyto się go w sposób „aksamitny”.
Jak w personalnym kalejdoskopie zmienia się także w Biurze Polityki Międzynarodowej Kancelarii Prezydenta, chociaż w tej dziedzinie potrzeba dzisiaj szczególnej stabilizacji. Tymczasem w styczniu tego roku zrezygnował Jakub Kumoch, który postanowił „pójść w ambasadory”. Zastąpił go Marcin Przydacz i… właśnie odszedł po zaledwie 10 miesiącach pracy na stanowisku, uznając że bardziej przyda się w Sejmie jako jeden z 460 posłów? A Duda na stanowisko, które zajmowali kolejno: Krzysztof Szczerski, Jakub Kumoch i Marcin Przydacz powołał zupełnego „nołnejma” Mieszko Pawlaka. Co by nie mówić – Szczerski był przynajmniej profesorem. Sarkastycznie można stwierdzić, że albo Duda nie chce wśród współpracowników wybitnych osobowości, żeby go przypadkiem nie przyćmiły, albo też wybitne osoby nie palą się do współpracy z Dudą.
Z takim rozchwianiem Andrzej Duda staje w nowej sytuacji. 15 października totalna opozycja zdobyła większość w Senacie oraz w nowo wybranym Sejmie. Jeżeli „banda trojga” tę przewagę przełoży na stworzenie rządu – prezydent pozostanie jedynym bastionem, mogącym powstrzymywać ofensywę lewackich pomysłów w państwie polskim. Paradoksalnie – to zwycięstwo „koalicji Tuska” daje szansę Andrzejowi Dudzie. Teraz po 8 latach coraz bardziej kiepskiej prezydentury, Duda ma szansę na rehabilitację – wystarczy, że będzie twardy i odporny na naciski. Problem w tym – czy Duda „zechce chcieć” i wytrwa w tym konsekwentnie? Przecież pokazał już, że nie jest odporny na presję i nacisk, że ma predylekcje do siadania okrakiem na barykadzie, do nieprzyjemnego zaskakiwania swoich wyborców.
Zawiodłem się na Dudzie, nie ufam mu. Ale w tym przypadku należy trzymać za niego kciuki. Ma dwa lata, aby odmienić styl swojej prezydentury. Daj mu, Boże.