Po demaskatorskich przeciekach w europejskich mediach nie ma już wątpliwości – Berlin znalazł się w stanie szpiegowskiej wojny z Austrią. Z tym, że w głównej roli występuje rosyjski wywiad, a zachodnie kontrwywiady są tylko statystami. Zza kulis spektakl reżyseruje wielka polityka.
Przecieki z anonimowych źródeł
Bombę odpalił brytyjski „The Telegraph”, który ujawnił skalę szkód wyrządzonych NATO przez rosyjskiego szpiega rodem z Austrii. Przypomnijmy: latem sąd w Salzburgu skazał pułkownika austriackiej armii Martina Möllera na trzy lata więzienia za współpracę z rosyjskim wywiadem wojskowym. Ponieważ szpieg został aresztowany w 2018 r., decyzją wymiaru sprawiedliwości wyszedł na wolność prosto z sali rozpraw. Na jego korzyść przemawiały m.in. wiek i profesjonalny status. 70-latek przyznał się do winy. Po zatrzymaniu wzorowo współpracował z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego (BVT), ujawniając przebieg kariery na usługach Kremla. Co prawda wysługiwał się Moskwie przez 20 lat, za co otrzymywał, jak skrzętnie wyliczył jego adwokat, jedynie 930 euro wynagrodzenia miesięcznie, jednak szkody wymazał czas, bowiem „M.M.”, jak identyfikowała go miejscowa prasa, znalazł się już dawno na emeryturze.
Tymczasem z przecieków opublikowanych przez „The Telegraph” wynika, że faktyczne wyczyny Martina Möllera nie ustępują słynnej historii jego rodaka, również pułkownika, Alfreda Redla. Chodzi o szefa wojskowego kontrwywiadu, który w przededniu I wojny światowej wydał carskim służbom specjalnym plan mobilizacji i operacji austro-węgierskiej armii przeciwko Rosji.
Sto dziesięć lat temu, aby uniknąć skandalu, koledzy oficerowie położyli przed zdemaskowanym Redlem pistolet. Skorzystał, popełniając samobójstwo. Tymczasem Möller żyje nadal, choć nie wiadomo, jak długo, bowiem na jaw wychodzą coraz to nowsze okoliczności zdrady.
Przede wszystkim odpowiada za śmierć wielu osób, nie tylko w Europie, ale także w dalekim Afganistanie. Przez wiele lat był przedstawicielem austriackiej armii w programie NATO dla państw starających się o wstąpienie lub zacieśnienie współpracy z Sojuszem.
W ramach Partnerstwa dla Pokoju Möller działał w pionie minerskim, ujawniając Rosjanom sposoby ochrony natowskich czołgów, ale także przeciwdziałania pułapkom bombowym stosowanym przez terrorystów. Tymczasem współpraca rosyjskiego wywiadu wojskowego z afgańskimi talibami nie jest tajemnicą. Jak informuje „The Telegraph”, właśnie dzięki zdradzie Austriaka terroryści islamscy na zlecenie Moskwy dokonali w Kabulu serii krwawych zamachów. Zginęły setki Afgańczyków oraz kilku żołnierzy NATO, w tym trzech Amerykanów.
To tylko epizod w szpiegowskiej karierze, bowiem nie uległa ona przerwaniu po rezygnacji z czynnej służby. Sterowany przez GRU Möller uzyskał wyczerpujące informacje na temat obrony przeciwchemicznej NATO. Rosyjski wywiad mógł na ich podstawie wybrać broń do zamachów na Siergieja Skripala oraz Aleksieja Nawalnego. Chodzi oczywiście o nowiczok, który wydawał się Moskwie nie do wykrycia. Wreszcie, służąc jako oficer łącznikowy w programie PdP, Austriak przekazał Rosji tony dokumentów na temat zaawansowania sił zbrojnych aspirujących do Sojuszu, na czele z armiami Ukrainy i Gruzji.
Zdaniem brytyjskiego dziennika kara trzech lat pozbawienia wolności to stanowczo zbyt mało dla tak pracowitego agenta. Nie tłumaczy jednak ogromnego zainteresowania skandalem niemieckich środków masowego przekazu.
Na pieńku z Wiedniem
Po pierwsze, to Federalny Urząd Ochrony Konstytucji Niemiec (BfV) wraz brytyjską MI6 doprowadziły do ujęcia austriackiego szpiega Moskwy. Według podręcznikowych zasad pracy agenturalnej większość spotkań z kuratorami GRU odbywała się na terenie państw trzecich, czyli sąsiednich Niemiec, ale także Czech i Słowacji.
Po drugie, Möller przekazał wiele informacji zagrażających niemieckiemu bezpieczeństwu. Mówiąc wprost, Berlin jest z tego powodu wściekły. Okazało się, że Austriak kontaktował się w niemieckich miastach z komandem egzekutorów GRU. Chodzi o jednostkę nr 29155, która dokonała najgłośniejszych ataków „chemicznych” w Europie. Prawdopodobnie przygotowywała także pole działania dla morderców innej służby Kremla –FSB, którzy w Berlinie zabili czeczeńskiego opozycjonistę.
Wreszcie po trzecie, BfV wielokrotnie ostrzegał Wiedeń, że emerytowany oficer to szpieg. Dopiero gdy nie pomogło, Niemcy sami zatrzymali agenta.
Jednak afera współczesnego „pułkownika Redla” jest jednym z dwóch powodów agenturalnej wojny niemiecko-austriackiej. Zdaniem gazety „Süddeutsche Zeitung” Wiedeń nie powiedział wszystkiego w sprawie tzw. afery stulecia, za którą niemieckie media uznały bankructwo operatora Wirecard.
Platforma kart płatniczych i e-transakcji wdarła się przebojem na giełdowy DAX-30. To niemiecki odpowiednik nowojorskiego S&P-500, czyli notowań firm o największej wartości rynkowej. W przypadku indeksu DAX okazało się, że wspaniałe rezultaty Wirecard są wynikiem podwójnej księgowości, a z kont cudownego dziecka największej gospodarki UE zniknęło bezpowrotnie 1,9 mld euro. Najprawdopodobniej zasilają budżet Rosji. Mózg skandalu, członek zarządu Wirecard Jan Marsalek uciekł via Białoruś do Moskwy pod opiekuńcze skrzydła rosyjskiego wywiadu, którego był agentem. Według niemieckich mediów najważniejsze jest pytanie, czy pracował wyłącznie dla GRU lub FSB?
Otóż wymiar sprawiedliwości RFN, prowadzący śledztwo w sprawie bankructwa, wysłał w ramach pomocy prawnej kilka zapytań do austriackich kolegów. Ich kluczem jest wyjaśnienie powiązań Jana Marsalka z BVT podlegającym MSW w Wiedniu.
Austria, uporczywie odmawiając odpowiedzi, podsyciła podejrzliwość Berlina do tego stopnia, że „Süddeutsche Zeitung” stwierdził wprost: tak, Jan Marsalek jest agentem austriackiego kontrwywiadu. BVT doskonale zdawał sobie sprawę z jego przekrętów, ale nie poinformował o tym niemieckiego rządu, organizując celowo lub nieumyślnie trzęsienie ziemi na scenie politycznej. Afera Wirecard ma bowiem bardzo nieprzyjemne konsekwencje dla Angeli Merkel. Znana z troski o gospodarkę kanclerz lobbowała interesy platformy płatniczej. Dlatego dziś musi złożyć zeznania przed komisją śledczą Bundestagu.
Chodzi o kilka zagadkowych wątków działalności biznesowej. Kto dopuścił, żeby na indeks DAX weszło przedsiębiorstwo z nader wątpliwą reputacją? Pierwszy 1 mld euro Wirecard pochodził z obsługi kasyn online, przez które przestępczość zorganizowana, a także skorumpowani politycy legalizowali „brudne pieniądze” na szlaku rajów podatkowych.
Kto odpowiada za bagatelizowanie raportów audytorskiej firmy Ernst & Young, które ostrzegały Berlin przed kreatywną buchalterią giełdowego pupilka? Dlaczego na alarm nie zareagował w dużej mierze państwowy Deutsche Bank, z którym współpracował Wirecard? Czy przyczyną była perspektywa lukratywnego wejścia niemieckiego operatora na rynek chiński? Rok przed plajtą koncern planował własnościowe przejęcie jednego z tamtejszych operatorów. Zdaniem mediów Berlinowi miało zależeć na transakcji.
W sumie wstydliwe bagienko do wyjaśnienia. W tym kontekście nasuwa się oczywisty wniosek. Skierowanie uwagi opinii publicznej na związki Jana Marsalka z austriackimi służbami specjalnymi to zasłona dymna odwracająca zainteresowanie od Angeli Merkel lub osób z jej gabinetu odpowiedzialnych za kiepski nadzór i bankructwo Wirecard, a więc miliardowe straty niemieckich akcjonariuszy.
Nie ulega wątpliwości, że na agenturalnej wojnie niemiecko-austriackiej wygrywa Kreml. Każdy rozłam Europy jest na rękę Moskwie. Tymczasem służby specjalne Wiednia stały się pariasem zachodniej wspólnoty bezpieczeństwa, a kontrwywiady Austrii i Niemiec skaczą sobie do gardeł.
I nie tylko, bowiem w kolejce po pomoc prawną stoją Waszyngton, Londyn i stolice państw uczestniczących w natowskiej inicjatywie Partnerstwo dla Pokoju. Wszyscy pytają austriackie MSW: jakie naprawdę szkody wyrządził rosyjski agent?
Ponadto dotkliwie ucierpiał prestiż niemieckiej gospodarki. Afera Wirecard to już druga wpadka Berlina po zaangażowaniu Deutsche Banku w korupcyjne transakcje.
Ręce zacierają również rosyjskie służby specjalne. Obecność ich agenta w zarządzie platformy płatniczej, która stanowiła pralnię „brudnych pieniędzy”, to z pewnością kopalnia danych na przykład o wątpliwym pochodzeniu majątków wielu przedstawicieli zachodnich elit władzy i biznesu. Jak wiadomo, w dobie globalizacji informacja jest najcenniejszym towarem.
Tekst został opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa”, autor: Jędrzej Dzitko. Więcej analiz gospodarczo-politycznych w cotygodniowym wydaniu „GF”.