Za rozsiewania koronawirusa odpowiadają głównie wybrane miejsca, w których ludzie przebywają w bliskim kontakcie przez dłuższy czas, np. restauracje, kawiarnie, kluby fitness – pokazała skomplikowana symulacja komputerowa, opracowana przez zespół z Uniwersytetu Stanforda (USA).
Naukowcy stworzyli model, który precyzyjnie przewiduje rozwój pandemii. Jak twierdzą, można go wykorzystać do skuteczniejszego zarządzania biznesową aktywnością w odniesieniu do ograniczania zakażeń.
Badacze wzięli pod uwagę dane na temat mobilności aż 98 mln mieszkańców dużych amerykańskich miast i ponad 500 tys. odwiedzanych lokalizacji, sprawdzając, gdzie ludzie przemieszczają się w ciągu dnia, jak długo przebywają w danym miejscu i jak wiele jest osób w danej lokalizacji w tym samym czasie.
„Opracowaliśmy komputerowy model, aby przeanalizować, jak ludzie o różnym demograficznym pochodzeniu i mieszkający w różnych dzielnicach odwiedzają różnego typu bardziej i mniej zatłoczone miejsca. Na podstawie tych danych mogliśmy przewidzieć prawdopodobieństwo nowych infekcji pojawiających się w wybranym miejscu i czasie” – opisuje jeden z naukowców prof. Jure Leskovec.
Badacze wykorzystali anonimowe dane pochodzące z telefonów komórkowych, informacje demograficzne i epidemiologiczne.
W czasie testów wyniki pochodzące z modelu zgadzały się z dotychczasowym przebiegiem epidemii. To wskazuje, że może on udzielić informacji na przyszłość.
Na razie zaś pokazał np. kolosalne znaczenie pewnych miejsc sprzyjających roznoszeniu wirusa. Badacze wymieniają tutaj oferujące kompleksową obsługę restauracje, kawiarnie, czy kluby fitness – miejsca, w których ludzie przebywają w bliskim kontakcie przez dłuższy czas.
Zdaniem naukowców symulacja może być więc cennym narzędziem w podejmowaniu decyzji o zamykaniu, ograniczaniu działania lub otwieraniu niektórych gałęzi biznesu.
„W zasadzie każdy może użyć tego modelu do zrozumienie konsekwencji różnych decyzji odnośnie ograniczania ruchu ludzi i zamykania biznesów” – przekonuje prof. Leskovec.
Model pokazał jednocześnie, dlaczego – przynajmniej w USA – szczególnie narażone na zachorowanie są osoby należące do mniejszości i o niskich dochodach.
„W przeszłości zakładano, że tego typu różnice wynikają z istniejących wcześniej warunków i gorszego dostępu do opieki zdrowotnej. Jednak nasz model sugeruje, że rozbieżności są napędzane także przez sposób poruszania się ludzi” – wyjaśnia prof. David Grusky, współautor pracy opublikowanej na łamach „Nature” (https://www.nature.com/articles/s41586-020-2923-3).
Osoby biedniejsze i należące do mniejszości m.in. więcej się przemieszają ze względu na swoją pracę, a także robią zakupy w mniejszych, bardziej zatłoczonych sklepach.
Bogatsi tymczasem np. częściej mogą pracować w domu i zamawiać dowóz potrzebnych im towarów.
Zatem ograniczenia odnośnie liczby osób w zatłoczonych zwykle miejscach najbardziej będą chroniły ludzi z mniej uprzywilejowanych grup.
„Ciąży na nas odpowiedzialność, aby stworzyć takie plany otwierania biznesu, które wyeliminują lub przynajmniej zredukują różnice stworzone przez obecne praktyki” – dodaje prof. Grusky.(PAP)
mat/ agt/