Ukraińska aktywistka i dziennikarka, która złamała prawo atakując ambasadora Rosji, oznajmiła, że opuszcza Polskę, bo dostaje maile z groźbami. Za granicą na pewno poczta mailowa nie będzie działać i ich już nie dostanie.
To było do przewidzenia – ukraińska dziennikarka (chociaż część mediów pisze o niej per „aktywistka”) Iryna Zemlyana, która oblała sztuczną krwią/farbą rosyjskiego ambasadora w Polsce, oświadczyła, że wyjeżdża i w asyście policji opuściła już Warszawę.
Prowokacja i ucieczka
W dniu 9 maja Zemlayna otwarcie przyznała się do ataku na ambasadora Siergieja Andriejwa i ewidentnie była dumna zarówno z siebie, jak i z medialnego szumu wokół swojej osoby. W czasach powszechnego Internetu nietrudno było namierzyć ją w sieci. Na rosyjską odpowiedź też nie trzeba było długo czekać. Zemlayna oświadczyła, że „co minutę” zaczęła dostawać na swój adres mailowy groźby śmierci czy gwałtu, a „co kilka minut” SMS-y o podobnej treści. – W kilka godzin na Instagramie zarejestrowało się 25 tysięcy botów – zakomunikowała i dodała, że groźby zgłosiła na policji. Czując zagrożenie dla swego bezpieczeństwa zdecydowała się opuścić Polskę.
Bardzo ciekawa logika – jak wyjedzie do Niemiec, Francji czy USA, to na pewno nie będzie dostawać na swoją skrzynkę maili z pogróżkami. No i znając Putina (oraz w ogóle rosyjskie zwyczaje) w takim Londynie będzie bezpieczniejsza niż w Warszawie. Łapy Putina tam „nie sięgną”. Co prawda rodzina Aleksandra Litwinienki ma na ten temat cokolwiek inne zdanie, ale samo oświadczenie o zagrożonym życiu dziennikarki-aktywistki, brzmi bardzo medialnie. I szum się przedłużył.
Przekaz medialny
Bardzo ciekawie całą sprawę relacjonują media. I tak portal wp.pl bezpośrednio po ataku cytował dziennikarkę, która wprost mówiła, że obalała ambasadora „sztuczną krwią”, pisząc też o „farbie”.
– Uniemożliwiliśmy Rosjanom złożenie kwiatów pod Cmentarzem-Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich w Warszawie. My, ukraińscy aktywiści, przynieśliśmy ze sobą sztuczną krew. Rozlaliśmy ją na siebie. Podeszliśmy do ambasadora i rozerwaliśmy kolejne worki ze sztuczną krwią. Spadła na ambasadora i jego asystenta. Odeszli zhańbieni, kiedy my krzyczeliśmy “faszyści”. Po prostu odjechali, nie pozwoliliśmy im złożyć kwiatów – chwaliła się Zemlyana, cytowana przez prawie wszystkie media.
Jednak już przy komunikowaniu o wyjeździe Zemlyany, wp.pl podała, że Ukrainka użyła „soku z buraka”. Ładna psychologiczna zagrywka – w końcu sok z burka brzmi mniej poważnie niż sztuczna krew, zwłaszcza, że Polsce swego czasu popularność zdobył portal o takiej nazwie, słynący z atakowania polityków PiS.
Bezkarność
Opuszczenie Polski przez Ukrainkę jest tym bardziej zaskakujące, że Zemlyana, niezależnie od pobudek, jakie nią kierowały, popełniła przestępstwo. Po prostu – naruszenie nietykalności cielesnej drugiego człowieka poprzez celowe oblanie go farbą, a sama zainteresowana nie ukrywała, że działała z premedytacją, jest przestępstwem. Fizyczny atak na ambasadora obcego państwa – także. Nawet, jeśli jest to ambasador tak zbrodniczego kraju jak Rosja, wygadujący takie głupoty, jakie wygaduje Siergiej Andriejew. Dopóki jest legalnie w Polsce i ma akredytację, podlega ochronie ze strony państwa polskiego. Gdyby Zemlyana np. ograniczyła się do trzymania antyrosyjskiego transparentu czy wykrzyczenia, co myśli o ataku Rosji na Ukrainę, nikt by się nią nie zainteresował. Nie byłoby problemu. Chciała szumu wokół siebie i dopięła swego.
Naprawdę nie trzeba było dużej wyobraźni, żeby wiedzieć, jak się skończy wyskok aktywistki. Tymczasem dziennikarce nie tylko nie postawiono żadnych zarzutów, ale jeszcze policja asystowała jej przy opuszczaniu Polski.
Oczywiście, nikt nie broni rosyjskiej polityki. Ale czy od teraz każdy ambasador akredytowany w Warszawie, może być oblewany „sokiem z buraka”? Jeśli palestyński aktywista obleje takim sokiem dyplomatę z Izraela, też pozostanie bezkarny? Albo mieszkający w Warszawie Azer wyżyje się w ten sposób na ambasadorze Armenii (lub odwrotnie)? A jeśli gdzieś na świecie czerwoną farbą zostanie oblany nasz ambasador, a tamtejsze władze wzruszą ramionami, odpowiedzą, że mu się „należało” i ochronią sprawcę ataku, co powie polski MSZ?
Kierunek, w jakim udała się Zemlyana pozostaje oczywiście nieznany.
Ta kobieta popełnila przestępstwo z art 136 kk / napasc na przedstawciela obcego panstwa/ i powinna zostać postawiona w stan oskarżenia. Niestety wladze polskie milcza i nie podejmuja dzialań, bo sa skundlonymi poszczekiwaczami amerykanskimi.Ta kobieta nie jest zadnym uchodżcą, tylko grandziarzem politycznym,która przybyla do Polski by tu prowokować przeciwko Rosji. Juz przedtem urzadzala protesty na granicy w sprawie transportu granicznego z Bialousia i Rosją teraz przypomniala sie w Warszawie. Ilu takich prowokatorow ukrainskich przygarnęła Polska. Wiec albo oskarzenie i moze wiezienie, albo opuszcza bezpowrotnie Polskę Jab bedziemy takie cos tolerowac to bedziemy kpiną i posmiewiskiem w Europie
To, że tak się wydarzy było do przewidzenia, więc za brak zabezpieczenia jest odpowiedzialny ratusz Warszawki, który blokuje co roku Marsz Niepodległości z powodu”braku możliwości zapewnienia jego uczestnikom bezpieczeństwa”. W przypadku ambasadora nie zapewnił jemu bezpieczeństwa i nie zabronił ambasadorowi złożenia kwiatów. Natomiast fakt nie ukarania ukraińskiej prowokatorki wcale mnie nie dziwi, skoro polityczna wierchuszka rządowa i zarazem partyjna najbardziej z całej Europy wojowniczo pohukuje na Rosję, więc daje aplauz do takiego zachowania gościom, którzy czują się w Polsce jak u siebie. Tylko patrzeć, jak role się odwrócą i Polacy będą się w swojej ojczyźnie czuli jako goście i to nie z własnego wyboru.