Najgorsze już za nami. Do takiego wniosku można dojść na podstawie analizy danych opublikowanych przez amerykański The Institute for Health Metrics and Evaluation (Instytut Pomiarów i Ocen Stanu Zdrowia) w Seattle.
W natłoku nierzadko sprzecznych informacji dotyczących pandemii warto zwrócić uwagę na te wyliczenia. Wykorzystuje je zespół antykryzysowy Białego Domu.
Z amerykańskich danych wynika, że szczytowy moment wykorzystania w walce z koronawirusem np. miejsc w szpitalach przypadł na 16 kwietnia. Sama epidemia powinna zaś potrwać do połowy maja. Zatem czy najgorsze już za nami?
Amerykanie zweryfikowali także oceny dotyczące zgonów spowodowanych przez wirusa w naszym kraju. O ile na początku kwietnia szacowali, że choroba pociągnie za sobą ok. 2000 istnień do 4 sierpnia, to dziś liczą, że zmarłych będzie znacząco mniej, ok. 646 osób. Co ważne, z przedstawionych informacji wynika, że nasza służba zdrowia cały czas panuje nad epidemią. Wg naukowców mamy jeszcze pewne rezerwy (przede wszystkim wolnych miejsc na oddziałach intensywnej terapii).
Niestety, przewidywania dla Stanów Zjednoczonych i Europy nie są już tak optymistyczne. W USA prognozowana liczba zgonów oscyluje wokół 60 tys. W Wielkiej Brytanii to 37 tys., 26 tys. we Włoszech i 23 tys. w Hiszpanii. Na tym tle wyraźnie lepiej wyglądają rokowania Niemiec – 4 957 zmarłych do 4 sierpnia.
Naukowcy z Seattle zaznaczają jednak, że ich wyliczenia mogą być obarczone błędem i ulec zmianie.
Zobacz także: Epidemiczna apokalipsa w Ameryce