Nienawiść do prezydenta USA, którą liberalny establishment chce posiać wśród Amerykanów doprowadziła do wybuchu przemocy. Teraz okazuje się, sprowokowały ją wielkie koncerny, które za pomocą lewicowych eksperymentów z rodziną, walczą o uprzywilejowaną pozycję na rynku.
– Wraz z prezydenturą Donalda Trumpa amerykańska lewica stała się jeszcze radykalniejsza. Od haseł LGBT i reform socjalnych przeszła nagle do antyrasizmu BLM, wywołując falę największej przemocy w historii USA – taką opinię na łamach francuskiego „Le Monde” przedstawił konserwatywny pisarz i dziennikarz Rod Dreher.
Dziś BLM jest najbardziej radykalnym odłamem liberałów. Na czele ruchu stoi minimum dwóch marksistów. – Jeśli zajrzycie na ich oficjalną stronę, dowiedzie się, że celem BLM nie jest obrona przed policyjną przemocą tylko zniszczenie tradycyjnej rodziny, ponieważ to ona jest przemocą – wyjaśnia Dreher.
W USA dochodzi do absurdów, ironizuje dziennikarz. Cały kraj obiegło nagranie kobiety, która skarży się, że nie może demonstrować swojego poparcia dla BLM. Kobieta stoi na ulicy przed agentami federalnymi i robi właśnie to, czego rzekomi zabrania jej Trump.
– Oznacza to niesamowity upadek autorytetu, ważnego dla Ameryki ruchu obrony praw człowieka – twierdzi Dreher. – Stany Zjednoczone są już państwem postchrześcijańskim – dodaje. Opinią publiczną i BLM kierują lewicowi wykładowcy akademiccy, którzy zamienili spór polityczny w ciągły konflikt ras.
Do najważniejszych zadań konserwatywnej Ameryki należy zatem powstrzymanie partii demokratycznej, która nigdy w swojej historii nie była tak radykalna. – Trzeba oddać Trumpowi, że przez cztery lata udawało mu się powstrzymać lewaków – ocenia Dreher.