To koniec marzeń Kremla o energetycznej supermocarstwowości. Filar strategii – Gazprom – ma fatalne wyniki finansowe, a popełnione błędy uruchomiły łańcuchową reakcję upadku. Nadchodzi koniec gazowej Wunderwaffe Putina.
„Przez 10 miesięcy 2020 r. czysty zysk Gazpromu obniżył się 19-krotnie”, poinformował rosyjski portal biznesowy Ekspert Online, który powołuje się na finansowe sprawozdanie koncernu. Jak można przeczytać w cytowanym raporcie, „cios, który rynkowi węglowodorowemu zadały wspólnie pandemia i krach cenowy, okazał się wyjątkowo dotkliwy”. Według Ekspert Online, czysty zarobek Gazpromu runął z 878,6 mld rubli do 45,46 mld rubli. Miarą klęski są gwałtowne korekty, które rada dyrektorów Gazpromu wnosi w prognozy bieżącej działalności. Decyzją zarządu ubiegłoroczne dywidendy miały stanowić 30 proc. zysku, natomiast tegoroczne, aż 40 proc.
Tymczasem jak informuje dziennik „Kommiersant”, premia dla akcjonariuszy za 2019 r. została wypłacona, natomiast na tegoroczną nie wystarczy wolnych środków. A jeśli nawet, zgodnie z deklaracjami zostanie uregulowana, wobec żałosnych dochodów będzie po prostu śmiesznej wysokości. Jak mówią źródła „Kommiersanta”, zapowiedzi wypłat sobie, a rzeczywistość sobie. Dlatego rada dyrektorów już pracuje nad cięciami. Są one pochodną stosunku zadłużenia Gazpromu do EBITDA, czyli osiągniętego zysku operacyjnego netto. Jeśli wskaźnik przekroczy poziom 2,5-krotności, akcjonariusze pożegnają się z tegorocznymi premiami. Inaczej być nie może, skoro już po sześciu miesiącach działalności wzajemna relacja wynosiła 1,5.
Tymczasem wyniki III kwartału wypadły źle, a ostatni kwartał zapowiada się tak samo. Jeśli październikowe komunikaty Gazpromu mówiły o powolnym, ale jednak wzroście popytu na błękitne paliwo, „cios łaski” zadał koncernowi ponowny lockdown. To Europa jest głównym odbiorcą rosyjskiego gazu. Z tego powodu według biznesowego dziennika „Wiedomosti”, eksport Gazpromu spadał odpowiednio o 20 proc. a następnie o 40 proc. Najnowsze raporty jeszcze nie powstały, jednak zdaniem ekspertów zapytanych przez „Wiedomosti” średni poziom całorocznych spadków zamknie się w przedziale 20 proc. Inaczej mówiąc, w liczbach bezwzględnych ubiegłoroczny eksport do Europy wyniósł 240 mld m3, w 2020 r. bilans zamknie się 170 mld m3. Swoje zrobiła obniżka cen.
Jeśli w 2019 r. Gazprom sprzedawał tysiąc metrów po średniej cenie 203 dolary, pierwsze miesiące pandemii obniżyły cenę do 80 dolarów, aby zbliżająca się zima podniosła poziom do 180 dolarów. Jednak listopadowy lockdown, wprowadzony przez państwa będące głównymi odbiorcami rosyjskiego gazu, sprawił, że ceny ponownie spadły. Dane, które na bieżąco przekazuje główna w Europie, holenderska giełda paliwowa TTF, wskazują na obniżkę o 13,2 proc., czyli do poziomu 130-133 dolary.
Pandemie i inne kataklizmy się zdarzają. Mają jednak charakter krótkotrwały, straty są więc do odrobienia. Jednak w przypadku Gazpromu rosyjskie tytuły pełne są pesymistycznych ocen. Jednak Polska i inne kraje Środkowej Europy aktywnie walczące z rosyjskim monopolem gazowym mają powody do optymizmu. Wraz z danymi o kolosalnych stratach Gazpromu, jak domek z kart rozsypuje się marzenie Kremla o energetycznej supermocarstwowości Rosji. Mówiąc wprost, koncern nie może dalej pełnić roli energetycznej broni, którą Putin szantażował Europę.
Reakcja łańcuchowa
Skąd bierze się wisielczy nastrój kremlowskich mediów? W perspektywie krótkookresowej na przykład z tego, że europejskie zimy są ostatnio łagodne, co zmniejsza zapotrzebowanie na gaz. Tymczasem wieloletnie kontrakty podpisane z Gazpromem przyniosły efekt paradoksalny. Zasada „bierz i płać” bez względu na rzeczywiste zużycie wypełniła europejskie zbiorniki prawie pod korek. W tej chwili rezerwuary paliw są zapełnione w ponad 75 proc., gromadząc co najmniej 80 mld m3 nikomu niepotrzebnego surowca.
Ponadto Gazprom, a raczej Kreml sam się „zakiwał”. Gdy kilkanaście lat temu wydawało się, że prosperity surowców energetycznych będzie wieczna, bo popyt tylko rósł, Moskwa przywiązała ceny gazu do cen ropy naftowej. Obecnie rosyjski koncern samodzielnie dyktuje warunki kontraktów tylko w 60 proc. Pozostałe 40 proc. wartości to pochodna aktualnej ceny baryłki ropy naftowej, a ta z powodu nadprodukcji osiąga historyczne minimum.
To jednak tylko bieżące problemy Gazpromu i oczywiście rosyjskiego budżetu, który wypełniały po brzegi petro- i gazo-ruble. Najgorsze dopiero przed Kremlem za sprawą rewolucji technologicznej, którą Putin na fali sukcesu mierzonego regularnym napływem miliardów dolarów i euro najzwyczajniej przespał. Patrząc na to inaczej, rosyjskie elity władzy i biznesu kradnąc, czyli wyprowadzając do rajów podatkowych środki na inwestycje i badania naukowe, podcięły skutecznie gałąź, na której siedzą. Gdy za sprawą amerykańskiej rewolucji łupkowej i know-how świat przechodzi na LNG, budując seryjnie terminale gazowe, rosyjski koncern jest uzależniony od tradycyjnych rurociągów. Te zaś za sprawą sankcji USA przeżywają zmierzch, stając się coraz bardziej wrażliwe z przyczyn geopolitycznych i ekonomicznych.
Przykładem jest wspólne dziecko Berlina i Moskwy Nord Stream-2. Inwestycja warta 11 mld dolarów została skutecznie zablokowana przez Waszyngton. Nie lepiej dzieje się na południowej flance gazowej Rosji, którą wspólnie z bałtycką, Putin zamierzał okrążyć i schwytać Europę w energetyczne kleszcze. Z powodu uruchomionego właśnie Rurociągu Transadriatyckiego (TAP) zawaliła się właśnie kremlowska koncepcja „Południowego Strumienia”. Wspólna unijno-azersko-turecka inwestycja, obchodząc Rosję tak pod względem geograficznym, jak i kaspijskiego źródła zaopatrzenia, podważa dominację Gazpromu na europejskim rynku.
Wesprze ją za kilka lat identyczny gazociąg kierujący do UE ogromne zasoby izraelskie i cypryjskie. Jeśli natomiast prawdą jest oświadczenie prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana o odkryciu wydajnych złóż gazu w tureckim szelfie, Gazprom przynajmniej w Europie jest bankrutem. Ze względów technologicznych nie wytrzyma konkurencji cenowej z amerykańskimi, kaspijskimi, śródziemnomorskimi, tureckimi, wreszcie bliskowschodnimi dostawami.
Okazuje się, że to nie koniec nieszczęść Putina. Z dużą dozą prawdopodobieństwa Gazprom przekształcił Rosję w największego dłużnika Chin, grożąc nieobliczalnymi konsekwencjami politycznymi. Za cenę wielomiliardowych kredytów, udzielonych przez Pekin, koncern wybudował gazociąg do Chin znany jako „Siła Syberii”. Obecnie buduje kolejną nitkę. Łącznie ma płynąć do Państwa Środka 60 mld m3 gazu rocznie. Tyle że Kreml z powodów politycznych tak bardzo chciał zdywersyfikować odbiorców, a Gazprom tak pragnął zaspokoić kaprys Putina, że przeszacował wydajność złóż. Dziś okazuje się, że Rosji zabraknie surowca, natomiast kontraktowe zobowiązania wobec Chin o wartości 400 mld dolarów są aktualne.
Nadzieja w wodorze?
Bez względu na sumę błędów, a raczej błędną strategię Kremla, która z eksportu błękitnego paliwa uczyniła geopolityczną Wunderwaffe, Gazprom jako dostawca gazu do Europy jest skończony.
W latach 2030-2035 najwięksi odbiorcy przestaną produkować silniki zasilane pochodnymi ropy naftowej i gazem. Zgodnie z zieloną strategią energetyczną w 2050 r. cała Unia Europejska przejdzie na zasilanie alternatywnymi źródłami energii, mając na myśli nie tylko transport, ale całą gospodarkę, w tym przemysł. W ogromnej mierze zapotrzebowanie na rosyjski gaz zaniknie, a liczące tysiące kilometrów rurociągi zostaną puste. Tym razem jednak Kreml stara się nadążyć za resztą świata, opracowując dla Gazpromu plan ratunkowy.
Najnowszy pomysł dotyczy eksportu paliwa przyszłości, którym jest czysty ekologicznie wodór produkowany z rosyjskiego gazu. Projekt jest bardzo kuszący, ponieważ spełnia potrójne kryteria. Po pierwsze pozwala nadal eksploatować i eksportować gaz, ale w postaci przetworzonej. Co najważniejsze, można do tego wykorzystać istniejącą obecnie infrastrukturę wydobywczą i przesyłową. Oczywiście Rosja nie dysponuje odpowiednimi technologiami ani pieniędzmi, bo dostosowanie będzie kosztowne, ale od czegóż Niemcy?
Po drugie, w przeciwieństwie do Francji i reszty świata, który przynajmniej w motoryzacji stawia na napęd elektryczny, Berlin widzi przyszłość energetyczną właśnie w wodorze. Z informacji niemieckich mediów wynika, że niebawem powstanie pierwsza instalacja produkcji wodoru na skalę przemysłową. Trwają eksperymenty z wykorzystaniem nowego paliwa w transporcie kolejowym i morskim. Na finiszu są projekty wodorowych silników samochodowych. Wiele wskazuje, że to Berlin stoi za pomysłem wodorowej ewolucji rosyjskiego gazu, a więc Gazpromu.
Po trzecie zatem, Niemcy wyciągają rękę do zacofanej Rosji, konserwując jednak władzę Putina. Dopóki nasz wschodni sąsiad, jak mówią rosyjscy eksperci, nie odepnie się od gazowej i naftowej kroplówki, dopóty regres „przekleństwa surowcowej gospodarki” będzie niszczył naród i kraj.
Jednak taka Rosja, z Putinem lub następcami na czele, odpowiada niemieckim planom europejskiej dominacji gospodarczej i politycznej.
Tekst ukazał się w bieżącym wydaniu tygodnika „Gazeta Finansowa”, autor: Jędrzej Dzitko. Więcej analiz polityczno-gospodarczych na łamach kolejnych wydań „GF”.