W sobotę 19 marca oraz w niedzielę 20 marca składamy kwiaty i zapalamy znicze na chodniku przy Filtrowej 57 oraz pod tablicą „Hani” i „Zośki” przy Koszykowej 75 w Warszawie. Najwierniejsi z nas wybiorą się też na grób „Alka”, „Rudego” i innych młodych bohaterów tamtych dni, legitymujących się Znakiem Polski Walczącej – znakiem oporu i nadziei. Chwała bohaterom!
W piątek 20 marca 1942 roku na murach okupowanej przez Niemców Warszawy pojawił się po raz pierwszy Znak Polski Walczącej. Dlaczego w postaci kotwicy?
Już starożytni Rzymianie stosowali w sztuce i w retoryce alegorię państwa jako okrętu płynącego przez wzburzone morze. W czasie sztormu ratunkiem dla okrętu jest zatoka i zarzucenie kotwicy, która uratuje okręt przed zatonięciem. Ta piękna alegoria została przyjęta przez kulturę chrześcijańską. Znak kotwicy ratującej okręt-państwo stał się symbolem nadziei w tarapatach. Chrześcijanie znają trzy cnoty teologalne: Wiara (fides, symbolem jest krzyż), Nadzieja (spes, symbolem jest kotwica) i Miłość (caritas, symbolem jest serce).
II wojna światowa to nie tylko bitwy. Od początku trwała wojna psychologiczna. Brytyjczycy upowszechniali w roku 1941 znak Victory – Zwyciężymy! Był to jednak czas wielkich niemieckich zwycięstw i Niemcy upokorzyli przeciwnika, „kradnąc” mu znak zwycięstwa! Litera V pojawiła się na lokomotywach Deutsche Reichsbahn, na murach okupowanych miast. Do tego propagandowe hasło: Deutschland siegt an allen Fronten! Niemcy zwyciężają na wszystkich frontach! Niestety, to była wtedy prawda i Brytyjczycy musieli się wycofać ze swojego znaku. Polski ruch oporu przeciwstawił się niemieckiej propagandzie. Wystarczyło zmienić literę, by zdumieni warszawiacy dowiedzieli się, że Deutschland liegt an allen Fronten… Niemcy leżą na wszystkich frontach…
Potrzebny był jednak wyrazisty, oryginalny i zrozumiały dla wszystkich rodaków znak polskiego oporu przeciwko zniewoleniu państwa i narodu. Funkcjonował już wtedy znak żółwia, symbolizujący wolną pracę dla okupanta a nawet dywersję, szkodzenie mu, ale taki znak był zbyt pasywny. Potrzeba było znaku, który chwyci za serce.
Biuro Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej ogłosiło konspiracyjnie konkurs [!] na znak oporu. Powołano jury, które oceniło 27 propozycji różnych autorów. Wybór był trudny, propozycje różne (m.in. dwa miecze spod Grunwaldu). Sprawę rozstrzygnęła 20-letnia Anna Smoleńska ps. „Hania”, harcerka, drużynowa, sekretarz jury konkursu. „Hania” położyła obok siebie dwie duże litery P i W i w jednej chwili zrozumiała, że nie tylko mogą oznaczać słowa Polska Walcząca, jak było w kilku propozycjach konkursowych, ale też współtworzą znak kotwicy, czyli symbol nadziei, która w roku 1942 była Polakom bardzo potrzebna. A na symbolach „Hania” się dobrze znała, ponieważ przed wybuchem wojny zdążyła ukończyć I rok studiów na kierunku historia sztuki! O starożytnej alegorii okrętu i o symbolu kotwicy słyszała na wykładach.
Pod koniec 1942 roku „Hania” została aresztowana przez Niemców i wywieziona do KL Auschwitz, gdzie przeżyła zaledwie 3 miesiące. Umierała 19 marca 1943, pamiętajmy więc o „Hani” w tych dniach szczególnie.
Hania odeszła, lecz jej Znak Polski Walczącej rozpoczął tryumfalny pochód po całej Warszawie, wlewając otuchę w serca. Nie tylko w Warszawie, szybko dotarł także do innych okręgów Armii Krajowej. W Warszawie najwięcej znaków namalował kolega „Hani”, mieszkający przed wojną w tym samym budynku. Dziś na tym budynku profesorów Politechniki Warszawskiej przy Koszykowej 75 jest tablica pamiątkowa „Hani” i tego kolegi, który stał się sławny jako… „Zośka”, czyli Tadeusz Zawadzki, główny bohater „Kamieni na szaniec” – podporucznik AK, komendant Grup Szturmowych Szarych Szeregów. Otrzymał dodatkowy, honorowy pseudonim „Kotwicki”! Poległ w akcji bojowej w Sieczychach 20 sierpnia 1943.
Pierwszy Znak namalował jednak nie „Zośka”, lecz Alek Dawidowski, znany nam z tej samej książki druha Aleksandra Kamińskiego. Na rogu ulic Polnej i Mokotowskiej w Warszawie była popularna cukiernia Lardellego, przed nią stały dwa okrągłe cokoły. Alek namalował Znaki na obu cokołach. Niestety, podczas budowy Trasy Łazienkowskiej adres róg Polnej i Mokotowskiej przestał istnieć… Cokoły ze znakami przeniesiono na dziedziniec wewnętrzny II LO przy ulicy Myśliwieckiej 6, czyli na teren przedwojennego Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego, opiewanego w „Kamieniach na szaniec”. Tam działała harcerska „Pomarańczarnia”, czyli 23 Warszawska Drużyna Harcerzy im. Bolesława Chrobrego (dziś Szczep 23 Warszawskich Drużyn Harcerskich i Zuchowych „Pomarańczarnia” im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego). Alek został ciężko ranny w akcji pod Arsenałem, umarł kilka dni po niej – 30 marca 1943. Przeniesienie jego znaków na patio II LO sprawiło, że zostały one ukryte przed warszawiakami, nie widać ich z ulicy. Z drugiej strony należy zaznaczyć, że szkoła pielęgnuje pamięć o bohaterach „Kamieni na szaniec” i innych swych uczniach i nauczycielach, którzy złożyli ofiarę życia dla Polski. Odwiedzają ją wycieczki szkolne z różnych stron kraju, a starsi uczniowie II LO wyspecjalizowali się jako przewodnicy.
Brawurową akcję namalowania znaku wykonał Janek Bytnar ps. „Rudy”, także bohater książki druha Kamińskiego. Janek wykonał specjalne „pióro”, które pozwoliło mu namalować znak na wysokości 5 metrów, na cokole Pomnika Lotnika przy placu Unii Lubelskiej! Dzieło Janka uwiecznił na fotografii Stefan Bałuk – wojenny fotograf, cichociemny. Po latach odtworzono znak Janka na odbudowanym po wojnie pomniku, teraz znajdującym się na rondzie u zbiegu ulic Żwirki i Wigury, Wawelskiej i Raszyńskiej. Oryginalny pomnik przy placu Unii Niemcy zniszczyli w 1944.
W Archiwum Akt Nowych w Warszawie zachował się rozkaz dowódcy głównego AK gen. Stefana Roweckiego „Grota”, który w marcu 1943 nazwał Znak Polski Walczącej „naszym znakiem firmowym”! Brzmi to bardzo współcześnie i zobowiązująco. Pielęgnujmy ten znak i eksponujmy go, na przykład na zewnętrznej odzieży. Dobrym miejscem jest też plecak, powszechnie dziś używany. Pokazujemy znak przechodniom i dajemy świadectwo wierności jego idei. Pamiętajmy tylko, by czynić to godnie. Miejsce ekspozycji i sam znak muszą być zadbane.
Czy w Warszawie można zobaczyć „z ulicy” oryginalne Znaki Polski Walczącej? Tak! Można ich niemal dotknąć, stojąc na chodniku. Można położyć kwiaty, zapalić znicz w ich pobliżu. Historia ich odnalezienia jest niezwykła! W roku 2014 remontowano elewację gmachu przy Filtrowej 57. Przed wojną był tam Urząd Wojewódzki, w czasie wojny urząd niemieckiego District Warschau, obecnie jest to gmach Najwyższej Izby Kontroli. W czasie wojny obiekt był strzeżony 24 godziny na dobę. A jednak… W trakcie remontu odpadła cienka warstwa podwójnego tynku i ukazały się aż trzy oryginalne znaki! Jakim cudem się zachowały? Zostały namalowane czarnym, niezmywalnym lakierem. Nie dało się ich zmyć! By nie niszczyć elewacji, Niemcy kazali położyć dodatkową, cienką warstwę tynku. Wytrzymała 72 lata i nagle spadła, by nam przypomnieć, że walka o suwerenny byt Polski to obowiązek każdego pokolenia Polaków, nie tylko tego wojennego…
To nie jest tylko apel tego portalu! Warszawiacy! Zapalcie znicze na Filtrowej 57 i na Koszykowej 75! To ofiara naszej młodzieży czasu wojny. To polski “znak firmowy”! Noście Znak Polski Walczącej na odzieży, w widocznym miejscu. To nasz Znak!