3 września 1944 r.
Powstańcy w ogarniętej walkami Warszawie byli już w trudnej sytuacji. Ludność cywilna była bestialsko mordowana przez Niemców, Stalin spokojnie czekał. W tym czasie warszawiacy i mieszkańcy okolicznych wsi patrzący na dymy nad płonącą stolicą potrzebowali jakiegokolwiek sukcesu. Stał się nim wypad na Truskaw.
Po wybuchu Powstania walki toczyły się także w położonej na północny zachód od Warszawy Puszczy Kampinoskiej. Niemcy postanowili odgrodzić Warszawę od Puszczy Kampinoskiej węgierskiej 12 Dywizji Rezerwowej z II Korpusu Rezerwowego. Szybko zorientowali się, że popełnili błąd. Węgrzy zawarli z Polakami „nieformalny pakt o nieagresji” nie przeszkadzając oddziałom z Puszczy w kontaktach z oddziałami walczącymi na Żoliborzu. Niemcy wycofali Węgrów i w nocy drogę na Warszawę zagrodziły powstańcom oddziały Brygady Szturmowej SS RONA, czyli oddział Waffen-SS złożony z Rosjan (nawiasem mówiąc w ostatniej chwili o tej zmianie ostrzegł powstańców współpracujący z nimi kapelan szpitala w Laskach ks. Stefan Wyszyński). Nie było już mowy o „pakcie o nieagresji” i udawaniu przez SS RONA, że nie widzą przechodzących pod jej bokiem powstańczych oddziałów. Sama jednostka przedstawiała marną wartość bojową, ale była groźna dla ludności cywilnej, jako że była zainteresowana głównie piciem alkoholu, grabieżą i gwałceniem kobiet (z Ochoty została wycofana m.in. dlatego, że żołnierze RONA gwałcili nawet Niemki ze służby pomocniczej Wehrmachtu). Początkowo RONA była przerzucona w rejon przysiółka Pociecha, gdzie w dniach 29 sierpnia – 1 września została stoczona partyzancka bitwa oddziałów polskich z Niemcami. Pokazała ona, że nie można czekać na ataki RONA i trzeba podjąć działania zaczepne.
Przemarsz
Latem 1944 roku zabudowania Truskawia były rozrzucone na przestrzeni blisko dwóch kilometrów i ciągnęły się od lasków Izabelina aż po podmokłe łąki, które odgradzały wieś od Puszczy Kampinoskiej. Przez miejscowość biegł szeroki trakt. Nieopodal centrum Truskawia zbiegały się drogi prowadzące na Pociechę i Mariew, tworząc w ten sposób odpowiednik dużego placu. W tym właśnie miejscu ulokował się nieprzyjacielski tabor, podczas gdy stanowiska artylerii leżały nieco dalej na północny wschód. Nieprzyjacielskie siły kwaterujące w Truskawiu szacowano na batalion piechoty oraz baterię artylerii – razem ok. 500 żołnierzy. Cennych informacji na temat liczebności nieprzyjaciela oraz położenia jego stanowisk dostarczył „Dolinie” zwiadowca Józef Zych ps. „Sosna”, który spenetrował wieś zanim oddział uderzeniowy wyruszył na akcję.
Wymarsz z Wierszy nastąpił 2 września o godz. 19:00. Nie chcąc przed walką zbytecznie przemęczać żołnierzy „Dolina” zdecydował, że do pozycji wyjściowych oddział zostanie dowieziony furmankami. Przejazd piaszczystymi dróżkami leśnymi zajął około dwóch godzin. Po dotarciu do wysuniętych placówek w Zaborowie Leśnym żołnierze pozostawili wozy, po czym kontynuowali przemarsz pieszo. „Dolina” uprzedził o planowanej akcji por. „Jerzego” i wachm. „Narcyza”, nakazując im czekać w pogotowiu i w razie potrzeby ruszyć z odsieczą oddziałowi uderzeniowemu. Obawiając się, że w ciemnościach żołnierze mogą się pogubić, lub – co gorsza – wpaść przypadkowo na nieprzyjacielskie ubezpieczenia, „Dolina” zarządził przemarsz dwójkami w zwartym szyku. Tej nocy świecił jednak jasny księżyc i tylko utrzymująca się mgła osłaniała przemarsz oddziału. Żołnierze maszerując skrajem puszczy dotarli na odsłoniętą przestrzeń, po czym kanałem biegnącym przez pola przedostali się do lasu zwanego „Dębina”. Po drodze udało się niepostrzeżenie wyminąć nieprzyjacielskie placówki. Po krótkim odpoczynku w „Dębinie” oddział przedostał się niezauważony na piaszczyste wydmy ciągnące się wzdłuż lasku „Szałasy”, gdzie „Dolina” ponownie zarządził krótki odpoczynek. Ostatecznie po trwającym blisko dwie i pół godziny podejściu polscy żołnierze dotarli do południowo-wschodnich opłotków Truskawia.
„Dolina” podzielił wówczas swój oddział na trzy grupy. Na lewej flance znalazła się drużyna dowodzona przez por. Lecha Zabierka ps. „Wulkan”. Środkiem poruszała się drużyna por. Aleksandra Wolskiego ps. „Jastrząb”, która odpowiadała jednocześnie za zabezpieczenie tyłów. Prawą flankę zajął oddziałek por. Tadeusza Gaworskiego ps. „Lawa”, któremu towarzyszył sam „Dolina”. Ustalono, że w czasie nocnej walki hasłem rozpoznawczym będzie zawołanie „sobota!”.
Bez jeńców
Polscy żołnierze wkroczyli do Truskawia około godziny 24:00. Wieś była opustoszała, gdyż większość mieszkańców uciekła wcześniej w obawie przed ronowcami. W jednym z gospodarstw żołnierze znaleźli jednak starego chłopa, który poinformował, że oddział nieprzyjaciela kwateruje w zabudowaniach folwarcznych na drugim krańcu wsi – położonym najbliżej Puszczy Kampinoskiej. Starzec ostrzegł również, iż tej nocy do wsi przybył kolejny batalion RONA dysponujący co najmniej kilkoma działami. Fakt ten oznaczał, że wyraźna już wcześniej dysproporcja sił wzrosła jeszcze bardziej. Po krótkim namyśle „Dolina” postanowił jednak atakować zgodnie z planem, licząc, że efekt zaskoczenia pozwoli zniwelować liczebną przewagę nieprzyjaciela.
Była prawdopodobnie godzina 1:00, gdy żołnierze „Doliny” przystąpili do ataku. Zaskoczenie nieprzyjaciela było kompletne. Polscy żołnierze opisywali później przebieg walki słowem „rzeź” . Wielu ronowców zginęło bowiem jeszcze we śnie, natomiast pozostali – kompletnie zaskoczeni, zazwyczaj oszołomieni alkoholem – nie byli w stanie stawić Polakom zorganizowanego oporu. W tej akcji żołnierze AK nie brali zresztą jeńców. Wkrótce znaczna część wsi stanęła w ogniu. RONAwcy mogli odczuć na własnej skórze, co zrobili mieszkańcom Warszawy. Wielu ronowców spłonęło w podpalonych stodołach. Polscy żołnierze przerwali ogień tylko na krótką chwilę, aby umożliwić przetrzymywanym przez ronowców kobietom ucieczkę z płonących budynków.
„Sobota”
W nocnych ciemnościach walczono na najbliższą odległość i tylko umówione hasło „sobota” pozwalało polskim żołnierzom odróżnić kolegów od ronowców. Część nieprzyjacielskich żołnierzy ochłonąwszy z pierwszego zaskoczenia otworzyła ogień z granatników i broni maszynowej, lecz wobec panującego chaosu ostrzał ten raził w większym stopniu ich kolegów, niż polskich partyzantów. Nieliczne nieprzyjacielskie gniazda oporu żołnierze „Doliny” likwidowali przy użyciu granatów lub PIAT-ów. Granatami wybito między innymi dowództwo batalionu RONA, które schroniło się w piwnicy jednego z domów. Wkrótce ocalali Rosjanie rozpoczęli paniczną ucieczkę. Uciekających w kierunku wsi Ławy wybijali żołnierze „Wulkana”, podczas gdy oddziałek „Lawy” likwidował nieprzyjaciół próbujących zająć stanowiska zapasowe na wschodnich opłotkach wsi. Miały miejsce wypadki, gdy rannych ronowców dobijali miejscowi chłopi, mszcząc się w ten sposób za wcześniejsze mordy, gwałty i grabieże].
Do nieprzyjacielskiej baterii dotarła jako pierwsza drużyna wachm. Aleksandra Bibika ps. „Zaręba” z grupy por. „Jastrzębia”. Obsługę dział błyskawicznie wybito. Polscy żołnierze nie dysponowali środkami transportu, które pozwoliłyby ewakuować zdobyte działa, dlatego też większość z nich byli zmuszeni unieszkodliwić. Działa niszczono poprzez wrzucenie granatu do lufy, bądź podkładano pod ich podwozia pociski artyleryjskie obłożone wiązkami słomy, które następnie podpalano. W płomieniach stanęło również kilkadziesiąt wozów z nieprzyjacielskiego taboru. Walka już wygasała, gdy znajdujące się na furach skrzynie z amunicją zaczęły eksplodować, co chwilowo wzięto za odgłos niemieckiej odsieczy dla ronowców. Około godziny 4:00 oddział „Doliny” przystąpił do odskoku w kierunku na Zaborów Leśny. Stacjonujące w pobliskich miejscowościach jednostki nieprzyjaciela zachowywały się biernie. Wachmistrz „Zaręba” zdołał wywieźć z płonącego Truskawia jedno zdobyczne działo, podczas gdy żołnierze „Lawy” zabrali ze sobą wóz z amunicją artyleryjską.
W próżnię trafił natomiast przeprowadzony tej samej nocy wypad na Sieraków. Gdy oddział mjr. „Okonia” dotarł do wsi, okazało się, że nieprzyjaciel opuścił ją poprzedniego dnia. Oddział RONA, który wyszedł z Sierakowa był zresztą tą samą jednostką, która zakwaterowała tej nocy w Truskawiu i została tam rozgromiona przez żołnierzy „Doliny”.
Sukces
Ryzykowny wypad na Truskaw został uwieńczony całkowitym powodzeniem. Niewielki oddział „Doliny” zdołał doszczętnie rozbić dwa silne pododdziały RONA oraz zlikwidować stanowisko artylerii dające się we znaki obrońcom Pociechy. Straty RONA można określić w przybliżeniu, ale prawdopodobnie zginęło nawet 250 ronowców, a 100 zostało rannych. Część rannych ronowców dobili miejscowi chłopi, mszcząc się w ten sposób za wcześniejsze mordy, gwałty i grabieże. Polskie straty to 10 zabitych i 10 rannych, co dowodzi jak wielkim sukcesem był ten wypad.
Polskie dowództwo postanowiło utwierdzić nieprzyjaciela w przekonaniu, iż Grupa „Kampinos” przystąpiła do zakrojonych na szeroką skalę działań zaczepnych. W nocy 3/4 września przeprowadzono więc kolejny wypad – tym razem wymierzony w wieś Marianów nieopodal Leszna, gdzie kwaterował silny garnizon złożony z Niemców i ronowców. Kombinowany oddział pod dowództwem rtm. Zdzisława Nurkiewicza ps. „Nieczaj” i ppor. Zygmunta Koca ps. „Dąbrowa”, złożony z 80 ułanów z 2 i 4 szwadronu, dokonał głębokiego obejścia pozycji nieprzyjaciela, po czym uderzył na Marianów od południa. W wyniku niespełna półgodzinnej walki nieprzyjacielski oddział został doszczętnie rozbity, tracąc od 60] do 100 zabitych. o niewoli wzięto od 22 do 24 ronowców. Zostali oni rozstrzelani, gdy odnaleziono przy nich przedmioty i kosztowności zrabowane w Warszawie.
4 września pododdziały RONA wycofały się na linię Laski–Izabelin–Hornówek–Lipków, podpalając wcześniej połowę zabudowań Truskawia i niemal cały Sieraków. Ronowcy nie odważyli się już prowadzić działań ofensywnych przeciw Grupie „Kampinos”, ograniczając się do terroryzowania mieszkańców okolicznych wsi. 15 września resztki pułku załadowano do transportu w Błoniu i odesłano w rejon Raciborza, gdzie stacjonowała reszta sił RONA.