INFORMUJEMY, NIE KOMENTUJEMY

© 2020-2021 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Centralna Agencja Informacyjna

16:39 | czwartek | 05.12.2024

© 2020-2023 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

No menu items!
Więcej

    Śmierć ukryta Za Kotarą

    Czas czytania: 12 min.

    Kartka z kalendarza polskiego

    5 grudnia

    Jan Kazimierz w słuckim pasie

    20 listopada 1648 Chwalcie usta Pannę Marię!Już więcej nie wierzęAni w działa, ni w husarię,W zbroje, ni w pancerze.Za nic wszystkie mi potęgi,Wojsk ogromnych chmura,Za...

    Koniecznie przeczytaj

    8 października 1943 r.

    Grupa uderzeniowa wpadła do lokalu. Z dwóch stron jednocześnie padło: “Ręce do góry”, ale posłuchały tylko dwie osoby. Staszauer, jego obstawa i inni goście sięgnęli po broń. Nie zdążyli. Akowcy zaczęli strzelać z pistoletów a  Leon Bąk „Doktur” także ze stena. Wybuchło potworne zamieszanie a restauracja zmieniła się w rzeźnię.

    - reklama -

    W czasie niemieckiej okupacji, w jednej z warszawskich w której na akowców czyhał regularny konfident Niemców rzeczywiście istniała. Knajpa nazywała się “Za Kotarą” i mieściła się przy ulicy Mazowieckiej,  w samym centrum Warszawy. To było dość charakterystyczne miejsce – przy stojących w półmroku stolikach nie tylko załatwiano czarnorynkowe transakcje ale bywali tam i członkowie podziemia, i oficerowie Abwehry. Na zapleczu można było się zaopatrzyć w podziemną prasę i posłuchać Londynu, a wejścia pilnował uzbrojony w pistolet schowany pod marynarką “goryl” Staszek. Pomimo tego, nigdy nie doszło tu do żadnego niemieckiego nalotu. Może dlatego, że właściciel restauracji występujący pod nazwiskiem Józef Dalner nie był, jak o sobie mówił Francuzem, tylko łódzkim Żydem i kłamał nie tylko w sprawie pochodzenia. Naprawdę nazywał się Józef Staszauer. W AK był kierownikiem spedycji i magazynowania sprzętu V Oddziału Komendy Głównej, co oczywiście było bardzo ważną funkcją. Występował pod pseudonimami „Aston” i „Staniszewski”. Tyle tylko, że pan Staszauer był też prominentnym agentem gestapo i miał za zadanie dotrzeć do Komendy Głównej Armii Krajowej oraz zdobyć maksymalnie dużo kontaktów. 

    Restaurator

    Józef Staszauer urodził się w prawdopodobnie 29 kwietnia 1908 r. w żydowskiej rodzinie nauczyciela muzyki z Łodzi. Niewiele wiadomo o jego dokonaniach sprzed wojny. Podobno skończył prawo a na komisji wojskowej otrzymał kategorię C. Wiadomo, że w momencie wybuchu wojny był żonaty i że zanim Hitler rozpętał zawieruchę, prowadził kilka lokali rozrywkowych w Łodzi i na Wybrzeżu. Podobno właśnie wtedy nawiązał kontakty handlowe z późniejszym dowódcą jednego z powstańczych ugrupowań AK. Żona Staszauera twierdziła nawet, że współpracowali z polskim wywiadem i w latach trzydziestych pomogli ująć niemieckiego szpiega ale nie ma na to dowodów. Wiadomo za to na pewno, że wybuch wojny i niemiecka okupacja nie zaszkodziły interesom Staszauera. Pomimo ewidentnie semickiego wyglądu bez żadnych problemów kontynuował swoją działalność i często krążył pomiędzy Łodzią i Warszawą. Niestety, analiza dokumentów AK wskazuje, że już wtedy mógł być odpowiedzialny za wpadkę kilkunastu członków AK z Łodzi i Poznania, którzy wzięli udział w akcji „Dorsze”. Warto więc w tym miejscu dokonać małej dygresji i poświęcić kilka zdań tej zapomnianej akcji.

    - reklama -

    Połów „dorszy” nadanych przez Staszauera

    Akcja „Dorsze”, rozpoczęła się w 1940 roku a polegała na przerzucaniu za granicę brytyjskich jeńców wojennych (to właśnie owe „dorsze”), którym udało się uciec z obozów jenieckich. Armia Krajowa opracowała trzy trasy przerzutu: pierwsza przez błota pińskie za front wschodni, druga – przez Berlin (sic!)  do Paryża, gdzie akowska placówka przerzutowa „Janka” przejmowała „dorsza” i przerzucała go dalej do Madrytu albo przez kanał La Mache do Wielkiej Brytanii i wreszcie trzecia trasa – przez Waksmund (ten od „Ognia”) i później przez Węgry. To dotyczyło Anglików, bo innych uciekinierów z obozów jenieckich AK kierowało wprost do leśnych oddziałów. Rzecz jasna można sobie tylko wyobrazić, jak niebezpiecznym zajęciem było przewożenie przez okupowany kraj, gdzie Niemiec w każdej chwili mógł zatrzymać każdego Polaka (według słów samego zainteresowanego – oprócz Władysława Bartoszewskiego), cudzoziemców nie władających językiem polskim za to pochodzących z kraju, który był z Niemcami w stanie wojny i którzy nie mogli się znaleźć na ziemiach polskich inaczej niż jako zbiegli jeńcy. A jednak podziemie takie działania prowadziło. I tu właśnie dochodzimy do jednej z bardziej tajemniczych kwestii. Otóż w przewożeniu „dorszy” uczestniczył tajemniczy mężczyzna o pseudonimie „Józef”, który kursował na tej samej trasie co Józef Staszauer.  

    W tej akcji jedną z ważniejszych a zarazem bardziej tragicznych postaci była też Maria Eugenia Jasieńska (1906-1943) – żołnierz ZWZ i AK, oficjalnie pracująca jako farmaceutka w istniejącej do dziś aptece „Pod Łabędziem” w Warszawie. Maria Jasieńska na zapleczu apteki (jej kierownikiem był Niemiec) tworzyła fałszywe dokumenty dla akowców i ludzi, którzy musieli się ukrywać, była łączniczką i kurierką zajmującą się przerzutem ludzi za granicę. Wpadła właśnie przy realizacji akcji „Dorsze”. Gestapo przetrzymywało ją w Łodzi, gdzie została poddana długotrwałym torturom w osławionym więzieniu w łódzkim Radogoszczu. Niemcy usiłowali wydobyć od niej dane innych członków podziemia biorących udział w tej akcji. Jasieńska nie wydała nikogo. Niemcy wytoczyli jej „proces”, skazali na śmierć i powiesili 20 kwietnia 1943 r. Jej ciała nigdy nie znaleziono. Wiadomo, że Niemcy pochwycili co najmniej siedmiu innych uczestników tej akcji z polskiego podziemia i że co najmniej sześć innych osób skazali na śmierć.

    - reklama -

    Co wspólnego z tym wszystkim ma Staszauer? Wiele wskazuje, że to on mógł być owym „Józefem” i to on „nadał” Niemcom kilku członków AK biorących w niej udział, za co oczywiście zapłacili oni głową.

    Zbrodnia żydowskiego zdrajcy

    W tym czasie Staszauer jako Józef Datner prowadził wspomniany już lokal w samym centrum Warszawy.  Knajpa była nieduża ale bardzo charakterystyczna. Wszedłszy do środka klient znajdował się w większym pomieszczeniu z sześcioma stolikami, bufetem i telefonem, przy którym najczęściej urzędował Staszauer. Na końcu sali znajdowało się podwyższenie, na którym stały jeszcze trzy stoliki. Tę część można było (i często tak było) oddzielić od reszty knajpy czerwoną kotarą. Dawało to wrażenie intymności i możliwości spokojnego omówienia ważnych spraw „z dala” od uszu postronnych osób, wśród których zawsze mógł być przecież agent gestapo. Za kotarą omawiano więc nielegalne transakcje (a takich nie brakowało tak po żydowskiej jak i po aryjskiej stronie Warszawy), czy sprawy podziemia. To, że gestapowskim szpiclem może być właściciel przez długie miesiące nikomu nie przyszło do głowy, co może zaskakiwać, zwłaszcza, że AK zazwyczaj wykazywała się wielką czujnością jeśli chodzi o agentów.

    Czujności wobec Staszauera nie wzbudził ani jego wygląd, z którym nie miał prawa uchować się po aryjskiej stronie, ani sytuacja ze szmalcownikami. Otóż zdarzyło się, że do „Za kotarą” przybyło dwóch szmalcowników z tzw. „propozycją nie do odrzucenia”. Natychmiast pojawili się Niemcy. Szmalcownicy zostali wyprowadzeni z restauracji i słuch po nich zaginął, a Staszauerowi włos nie spadł z głowy.

    Mało tego – restauracja powstała w 1942 roku. Nie było możliwe aby doszło do tego bez zgody niemieckich władz. Po prostu lokal założyło gestapo i obsadziło tam swojego człowieka. Z tego też powodu właśnie tam, na neutralnym gruncie, gestapowcy w cywilu spotykali się ze swoimi szpiclami. Mówiła o tym ponoć „cała Warszawa”, ale AK wciąż Staszauerowi ufało.

    Wątpliwości co do niego mogła wzbudzić dopiero wpadka z „dorszami’, a pewność dopiero wsypa z 19 sierpnia 1943 roku, kiedy to na ul. Poznańskiej w strzelaninie z Niemcami zginęło pięciu żołnierzy podziemia a jeden z nich – por. Wojciech Liliernstern „Wiktor” został aresztowany.

    „Wiktor” był dowódcą kompanii łączności oraz kierownikiem referatu w Wydziale Łączności Oddziału V KG ZWZ/AK. Józef Staszauer blisko współpracował z nim od grudnia 1942 roku, kiedy pod pseudonimem  „Aston” został jego zastępcą w referacie.

    Rankiem 19 sierpnia 1943 za zgodą przełożonych „Wiktor” (formalnie nie był w żadnym oddziale likwidacyjnym) oraz aż siedmiu innych akowców na ulicy Poznańskiej czekało na groźnego konfidenta gestapo, pracownika poczty głównej Henryka Lutosławskiego. Ok. godz. 8-ej „Wiktor” wypatrzył zdrajcę. Dokładnie w tym momencie nie wiadomo skąd pojawił się w rykszy „Aston” i „przyjaźnie” ukłonił się „Wiktorowi”. Kompletnie zaskoczony Lilierstern oddał ukłon. W tej samej chwili z wolno przejeżdżającego obok nich samochodu wyskoczyło paru mężczyzn i błyskawicznie wciągnęło go do środka, po czym samochód z piskiem opon odjechał. Z bramy ogień otworzyła grupa „Wiktora” ale natychmiast z innych bram wyskoczyły oddziały niemieckie. W regularnej strzelaninie zginęło pięciu bojowników. Tylko dwóm udało się uciec. Tymczasem „Wiktor” od razu trafił na Szucha i na Pawiak. Wiemy, że przeszedł potworne tortury ale nie zdradził nikogo, bo za jego aresztowaniem nie poszły następne. Zanim Niemcy go zamordowali, zdołał przekazać gryps o treści: „Aston zdrajca”. Ale AK też już wiedziało – Staszauer był agentem gestapo, którego celem było dotarcie do Komendy Głównej Armii Krajowej.

    Od tej chwili los żydowskiego zdrajcy był już przypieczętowany. Miał już na rękach krew Polaków, których dosłownie wepchnął w niemieckie łapy. Zdradę polskie państwo podziemne karało śmiercią nie patrząc do metryki ani nie wnikając w jej powody. Józef Staszauer został skazany na śmierć. Wyrok zatwierdził sam generał “Bór” i pozostało tylko go wykonać. Okazało się to trudniejsze niż zakładano.

    Kara polskiego podziemia

    Przede wszystkim, sam zainteresowany zauważył, że coś się dzieje. I podjął środki zaradcze. Niemcy zapewnili mu uzbrojoną po zęby ochronę, która dzień i nocy pilnowała jego mieszkania. On sam najpewniej czuł się w “Za Kotarą”, gdzie zresztą Niemcy też pilnowali, by włos mu z głowy nie spadł. A jednak to właśnie tam żołnierze AK postanowili wykonać ciążący na tym łódzkim Żydzie wyrok śmieci za zdradę i kolaborację z Niemcami.

    Zamach przeprowadził Oddział Bojowy 993/W – specjalna grupy bojowa  Oddziału II Informacyjno-Wywiadowczego Komendy Głównej Armii Krajowej, w dniu 8 października 1943 r.

    Właśnie w tym dniu Staszauer postanowił spotkać się w “Za kotarą” ze swoimi przyjaciółmi. Czuł się pewny siebie. W końcu, każdy to by do niego strzelił, zostałby natychmiast zastrzelony albo aresztowany przez pilnujących knajpy Niemców. Nie docenił Polaków.

    Tego dnia do restauracji „Za kotarą” przyszła nie tylko rodzina konfidenta i pilnująca go ochrona. Punktualnie o 18-tej do restauracji weszły dwie pary młodych ludzi. Byli to: Danuta Hibner „Nina”, Zofia Rusecka „ Zosia”Tadeusz Towarnicki „Naprawa” i NN „Ryś” .  Czwórka przyjaciół zajęła stolik na podwyższeniu i złożyła zamówienie – wódka, zakąska – ot zwyczajni goście. A jednak siedzącemu przy telefonie Staszaeurowi od razu się nie spodobali. Tymczasem młodzi ze swojego miejsca na podwyższeniu doskonale widzieli całą salę. I takież było ich zadanie – mieli obserwować gości, w momencie wkroczenia grupy uderzeniowej wezwać Polaków do podniesienia rąk a w przypadku oporu – strzelać.

    Na sygnał od nich czekała na zewnątrz grupa uderzeniowa w składzie: Bolesław Bąk „Szlak”, Stanisław Bąk  „Burza”, Leon Bąk „Doktur”, Andrzej Zawadzki „Andrzejewski” i Zbigniew Szubański „Clive”. Każdy z nich był uzbrojony w dwa pistolety, a „Doktur” także w pistolet maszynowy sten. Na umówiony znak, grupa miała wejść do środka, obezwładnić stawiających sprzeciw, a po rewizji wszystkich znajdujących się w środku, wypełnić rozkaz likwidacji „Astona”.

    Ubezpieczenie stanowiło aż czternastu bojowców, w tym dwóch granatowych policjantów, mających osłaniać odwrót. Ubezpieczający byli uzbrojeni w pistolety, granaty i jeden pistolet maszynowy sten.  

    O godz. 18.15 Zofia Rusecka „ Zosia” wyszła z knajpy i zameldowała dowodzącemu całą akcją por. Stefanowi Matuszczykowi “Porawie”, że cel jest w środku. Tyle, że pojawiły się problemy – “Porawa” i jego ludzie zauważyli podejrzany ruch na ulicy, w dodatku jeden z przechodniów mijając go szepnął: “Jest wsypa. Odwołajcie akcję“. Takich ostrzeżeń od obcych ludzi wówczas się nie lekceważyło. A tymczasem każda minuta przeciągania akcji, zwiększała zagrożenie. W końcu nawet granatowi nie mogli zamknąć ulicy i nie wpuścić na nią Niemców. Do dziś nie wiadomo, dlaczego wówczas pod lokalem Staszauera kręciło się aż tylu Niemców i ich szpicli. Prawdopodobnie albo w lokalu miało się odbyć jeszcze jakieś gestapowskie spotkanie, albo był to zwyczajny przypadek. W każdym razie po krótkim wahaniu “Porawa” wydał rozkaz – zaczynamy.

    Grupa uderzeniowa wpadła do lokalu. Z dwóch stron jednocześnie padło: “Ręce do góry”, ale posłuchały tylko dwie osoby. Staszauer, jego obstawa i inni goście sięgnęli po broń. Nie zdążyli. Akowcy zaczęli strzelać z pistoletów a  Leon Bąk „Doktur” także ze stena. Wybuchło potworne zamieszanie a restauracja zmieniła się w rzeźnię. Na ulicy ubezpieczenie serią ze stena unicestwiło latarnię i ostrzelało bramy uniemożliwiając Niemcom przyjście Staszauerowi z pomocą. Zresztą “nie było co zbierać”. Staszauer zginął. Ranna została “Nina” i “Naprawa”, ale udało się zabrać ich z lokalu. Bojownicy wycofali się bez strat własnych.

    Świt pokazał skalę spustoszenia. Chociaż było to szalenie ryzykowne, efekt zamachu na Staszauera sprawdził członek podziemia Czesław Kuczera. Cała Mazowiecka była zablokowana i obstawiona żandarmami, a w “Za kotarą” kręcili się grantowi policjanci. Kuczera już z daleka zauważył powybijane szyby i zdemolowane wnętrze ale bezczelnie podszedł do grantowych i oznajmił, że szuka Staszauera, bo ten jest mu winien pieniądze. Granatowi policjanci czy to domyślając się z kim mają do czynienia, czy z narodowej solidarności, nie pytali go o żadne szczegóły, ale pozwolili popatrzeć i “pożegnać się” z właścicielem restauracji, zapewniając, że na zwrot długu pytający nie ma co liczyć. Kuczera zajrzał przez wybite okno – w zdemolowanym wnętrzu wśród odłamków szkła wszędzie leżały ciała. Granatowi je nawet policzyli – czternaście. Nic dziwnego, że mały w sumie lokal, w którym wśród odłamków szkła i połamanych mebli leżało w różnych pozach czternaście poprutych kulami ciał, wyglądał strasznie. Zginął Staszauer, jego żonę Helena, szwagier Eugeniusz Larsch (cała trójka współpracowała z Gestapo) oraz jego żona, a także trzech Niemców, groźny agent gestapo – Józef Konarzewski „Toruń” oraz dwóch niezidentyfikowanych mężczyzn (prawdopodobnie także agenci gestapo). Niestety także  trzy niewinne osoby, które przypadkowo były tego dnia w lokalu Staszauera.  

    Efekt

    Akcja „Za kotarą” była nie tylko bardzo spektakularna ale i bardzo zuchwała nawet jak na Warszawę, będącą ponoć dla Niemców najbardziej niebezpiecznym miastem w całej okupowanej Europie. Jej uczestników doceniło dowództwo Armii Krajowej. „Porawa” i „Ninia” otrzymali  Ordery Virtuti Militari V klasy, a „Zosia”, „Ryś”, „Naprawa”, „Andrzejewski”, „Cliva”, „Szlak”, „Doktur” i „Burza” – Krzyże Walecznych. Ale było w tym coś ważniejszego niż odznaczenia – ostrzeżenie dla potencjalnych kandydatów na tajnych współpracowników gestapo – za zdradę Polska będzie karała śmiercią. Ta akcja była czymś innym niż indywidualne wykonywanie pojedynczych wyroków, kiedy gestapowskiego szpicla dopadano w jego domu czy ulicznej bramie, o czym wiedzieli wykonawcy wyroku, mocodawcy agenta i jego rodzina. Była dowodem, że nawet Niemcy nie są w stanie ochronić swoich informatorów i żaden terror nie powstrzyma Polaków przed zemstą. Sama restauracja była zniszczona dosłownie i spalona w przenośni. Tak dla polskiego podziemia jak i dla jej założycieli z gestapo. Wkrótce przestała istnieć.

    Źródła

    Archiwum Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie

    http://www.fronda.pl/blogi/ciekawostki-o-zydach/judasz-wieczny-wzor-judasza,23810.html?page=1&https://opinie.wp.pl/oddzial-wapiennik-egzekutorzy-z-armii-krajowej-6126018893637249a

    Śledź nas na:

    Czytaj:

    Oglądaj:

    Subskrybuj
    Powiadom o

    0 komentarzy
    oceniany
    najnowszy najstarszy
    Wbudowane informacje zwrotne
    Zobacz wszystkie komentarze
    Poprzedni artykuł
    Następny artykuł
    reklama spot_img

    Ostatnio dodane

    Jan Kazimierz w słuckim pasie

    20 listopada 1648 Chwalcie usta Pannę Marię!Już więcej nie wierzęAni w działa, ni w husarię,W zbroje, ni w pancerze.Za nic...

    Przeczytaj jeszcze to!

    0
    Podziel się z nami swoją opiniąx