Nie tylko energia i ogrzewanie. Wzrosną też ceny wody i odprowadzania ścieków. Coraz mniej ludzi będzie stać na wątpliwą przyjemność mieszkania w miastach. A i na wsiach, dzięki gminnym wodociągom nie będzie za ciekawie. Kolejne podwyżki są prawie pewne.
Zacznijmy od początku – bez wody nie ma życia. Problem w tym, że w przypadku wody, większość Polaków nie ma wyboru. Większość nie ma studni i jest podłączona do kanalizacji. Za doprowadzenie wody i odprowadzanie ścieków odpowiadają gminy. Robią to poprzez podległe im spółki wodno-kanalizacyjne. Są więc monopolistami i mogą dyktować ceny. Aby ukrócić ich zapędy zostały powołane Wody Polskie. Wody Polskie co trzy lata ustalają więc taryfy wodociągów. Ostatni raz zrobił to ubiegłym roku. Jak poinformował prezes Wód Polskich Przemysław Daca za 2021 r. zatwierdzonych zostało już 95 proc. taryf. Problem w tym, że wodociągi masowo zgłaszają się do Wód Polskich domagając się podniesienia stawek, motywując to inflacją i trzykrotnym wzrostem ich własnych kosztów.
Prezes Wód Polskich podkreśla jednak, że wiele przedsiębiorstw wodno-kanalizacyjnych zawarło długoterminowe umowy na dostawę energii i nie odczuły jeszcze inflacji. Część wypowiedziała jednak umowy i rzeczywiście znalazła się w kłopotliwej sytuacji.
Wody Polskie przyznają więc, że zawarły porozumienie z Izbą Gospodarczą „Wodociągi Polskie” i będą ponownie rozpoznawać wnioski o ustalenie nowych, wyższych stawek.
Prezes Wód Polskich podkreśla, że część spółek ma już zaakceptowane wnioski na podwyżki rzędu 10 proc., ale niektóre samorządy usiłują wykorzystać moment do nieuzasadnionego obciążenia swoich mieszkańców. Przykładowo, Lublin czy Zamość chciałyby podwyżek rzędu 40-50 proc., co jego zdaniem jest wykorzystywaniem sytuacji, na którą nie instytucja ta nie może się zgodzić. W wywiadzie dla Business Insider podkreśla, że częstą praktyką wodociągów jest uwzględnianie wysokiej marży i zarabianie na wodzie. Wody Polskie z kolei głoszą pogląd, że dostęp do wody to prawo człowieka i nie powinno się na niej zarabiać. Dlatego oczekuje, że w pierwszej kolejności wodociągi poszukają redukcji kosztów, zamiast wprowadzać podwyżki.
„Część spółek jest obwarowana bardzo wysokimi podatkami od nieruchomości czy opłatami dzierżawnymi, by zasilać gminne kasy. W ten sposób sięgano kieszeni mieszkańców w celu finansowania zupełnie niezwiązanych z gospodarką wodną przedsięwzięć. Wystarczy wskazać, że spółki w całej Polsce sponsorują np. kluby sportowe, koncerty, różne działania promocyjne, miasta wypłacały też sobie znaczne dywidendy, zwiększały opłaty dzierżawne, sprzedawano też dziwne działki pod oczyszczalnią ścieków bądź umarzano udziały. Z naszych szacunków wynika, że miasta od 2018 r. w najróżniejszy sposób wyciągnęły ze swoich spółek wodno-kanalizacyjnych ponad 600 mln zł. W Warszawie kilka lat temu, za czasów poprzedniej pani prezydent wyciągnięto z miejskich wodociągów ok. 200 mln zł. To eldorado musi się skończyć”, mówi portalowi Business Insider Przemysław Daca.
Czy to się uda? Można wątpić. Zwłaszcza, że sieci wodociągowe zostały w wielu miastach sprzedane zagranicznym przedsiębiorstwom, które traktują je jako czysty biznes.
Deszczówka na wszystko?
Spółki wodociągowe i samorządy nie zrezygnują łatwo z pieniędzy, które mogą wyciągnąć z kieszeni Polaków. I można wątpić, czy Wody Polskie zdołają to zatrzymać. Już teraz proponują Polakom np. zbieranie deszczówki, a niektóre gminy wprost zakazały używania wody z wodociągów do mycia samochodów czy podlewania przydomowych ogródków zalecając używanie do tego wyłącznie deszczówki. Z drugiej strony prawie wszyscy, szczególnie w miastach są obciążeni „podatkiem od deszczu”, czyli opłatą za zmniejszenie naturalnej retencji terenowej. To po prostu podatek od „zabetonowania” części nieruchomości. Z jednej strony są więc obciążeni podatkiem od deszczu, z drugiej – mają płacić więcej za wodę.
O ile więcej zapłacimy za wodę, jeszcze nie wiadomo. Ale wiadomo, że zapłacimy znacznie więcej za podgrzanie wody dostarczanej do naszych domów. Koszty mogą wzrosnąć nawet o kilkadziesiąt procent, a są szacunki, że nawet o 100 proc.
Wygląda więc na to, że dzięki „Zielonemu Ładowi” będziemy nie tylko siedzieć w niedogrzanych mieszkaniach, ale i myć się w zimnej wodzie. Widać w Brukseli ktoś na serio wziął powiedzenie „zimna woda zdrowia doda”. Tylko, czy na pewno jesteśmy gotowi na to hartowanie?