Było milo i się skończyło. Tusk nie ma zamiaru iść do wyborów samorządowych w parze z Robertem Biedroniem pod gejowską flagą.
Jeszcze rankiem 30 stycznia o możliwym wspólnym starcie z Koalicją Obywatelską mówił w programie “Tłit” Wirtualnej Polski minister nauki i wiceprzewodniczący Nowej Lewicy Dariusz Wieczorek. Po południu okazało się, że tylko mówił, bowiem na konferencji prasowej Donald Tusk poinformował, że do wyborów samorządowych Koalicja Obywatelska idzie sama i nie będzie wspólnej listy z Lewicą. Towarzysz Czarzasty miał się o tym dowiedzieć telefonicznie tuż przed konferencją, a szeregowi towarzysze – na wspomnianej konferencji. A miało być tak pięknie… Koalicja Obywatelska i Nowa Lewica kroczące wspólnie w jednym komitecie na wybory samorządowe, po zwycięskim marszu, odbijające PiS sejmiki samorządowe. Przy okazji wzmacniające Biedronia i Czarzastego, dla których poparcie systematycznie spada. Wszak Tusk obiecywał…. I nic z tego. Rozczarowani towarzysze zaczynają dostrzegać, że Donald ich… marginalizuje. A tyle było nadymania się, że siła, że kobiety, że aborcja, że wspólna władza… I nic. Przynajmniej nie na poziomie samorządów. W dodatku działacze KO poinformowali przyjaciół z Lewicy, że przecież niczego im nie obiecywali, a już na pewno nie wspólnego startu w wyborach samorządowych, więc pretensje do nich są jakby nieuzasadnione. Na otarcie łez Tusk zapewnił czerwono-tęczowych towarzyszy, że pomimo braku wspólnej listy, jego uczucia nie uległy zmianie i nadal będzie ich kochał i dbał o dobre z nimi stosunki. – Ręczę, że użyję całego swojego autorytetu, jeśli go mam wśród koalicjantów, by nawet gorąca kampania wyborcza nie poróżniła nikogo w koalicji 15 października. Jestem właściwie pewien, że to się uda – oznajmił na konferencji prasowej. A jak Tusk mówi, że ręczy, to mówi.
“Komentatorzy” rozpoczęli rozważania, dlaczego Tusk nie chce już wspólnego startu z Biedroniem i Czarzastym. Sam premier decyzję tłumaczy brakiem zgody na koalicję lokalnych struktur KO, ale wystarczy nie być miłośnikiem sojowego latte, rurek, różowej czupryny i tęczowej rodziny, żeby zorientować się, dlaczego Tusk to robi.
Lewica jest Tuskowi potrzebna tylko do sejmowej większości i tylko dlatego jest w koalicji. Dostała przy tym resorty, w których Tusk by swoich ludzi nie obsadził, bo wie, że każdy się na nich wykłada. W ten sposób łatwo może zrzucić z siebie odpowiedzialność na taką Katarzynę Kotulę czy Barbarę Nowacką. Ich pomysły, to nie jego pomysły. Po drugie – Tusk chce wygrać wybory samorządowe. O ile jeszcze miałby na to szanse w parze z Czarzastym, o tyle Biedroń to przepis na klęskę. Eksperyment ze Słupskiem w skali całej Polski nie przejdzie i Tusk o tym wie.
W ten sposób Czarzastemu i Biedroniowi pozostaje się udać do górali, na ścianę wschodnią, do “Polski B” i przekonać mieszkańców polskich miasteczek i wsi, że powinni ich poprzeć, bo zagwarantują im zdjęcie krzyży ze ścian urzędów, zakaz udziału straży pożarnej w kościelnych uroczystościach, a ich dzieciom mniej lekcji, wyrzucenie ze szkół religii i zastąpienie jej lekcjami tolerancji prowadzonymi przez transwestytów oraz sprowadzanie do przedszkoli brodatych księżniczek i syrenek, żeby sobie je przedszkolaki obejrzały i podotykały. “Zwycięstwo” murowane.