Dlaczego lewacy i politycy nienawidzą kierowców? Na tak postawione pytanie można odpowiedzieć szybko i efektownie: lewacy nienawidzą wszelkiej normalności, a politycy kierowcami się nie przejmują, bo sami jeżdżą służbowymi limuzynami. W przypadku polityków jest to nienawiść ponadpartyjna.
Coraz trudniej być w Polsce kierowcą. I nie chodzi tylko o coraz wyższe ceny paliwa. Życie kierowcom starają się utrudnić lewacy i politycy, a eurokraci z Brukseli przymierzają się do tego, aby ostatecznie położyć kres fanaberii, jaką jest posiadanie prywatnego samochodu (napędzanego silnikiem spalinowym).
Samochód? Zapomnij!
Oto kilka dni temu media podały, że zawarto wstępne porozumienie Parlamentu Europejskiego i Rady Europejskiej, zgodnie z którym od 2035 roku kupno nowego samochodu z silnikiem spalinowym stanie się w Unii Europejskiej niemożliwe.
W tym przypadku można się kwaśno pocieszać, że do 2035 roku jeszcze sporo czasu, więc być może do tego czasu Unia Europejska przestanie istnieć, przynajmniej w obecnym kształcie. Trudno nie zauważyć, że polityka „antyemisyjna” UE w dziedzinie motoryzacji to przykład tyleż tępego, co głupiego fanatyzmu. Promowany jest rozwój tzw. elektromobilności, czyli samochodów elektrycznych, bez żadnej refleksji, że „emisyjność” i „szkody ekologiczne” powstają na etapie produkcji ogniw elektrycznych.
Na dodatek samochody elektryczne takie to miejskie zabawki dla ludzi majętnych – ich właściciel musi posiadać dom z garażem albo miejscem parkingowym, żeby autko takie ładować. A najlepiej dwa garaże, drugi z normalną spalinową „bryką”, którą wyjedzie na dłuższe trasy.
Co jeszcze mniej zrozumiałe i sensowne – Unia Europejska promując samochody elektryczne („sprawdzające się” zwłaszcza zimą, kiedy trzeba włączyć ogrzewanie kabiny i odmrażanie szyb) zupełnie pomija tzw. hybrydy. A hybrydy są praktyczniejsze – w jeździe dynamicznej korzystają z silnika spalinowego, który jednocześnie ładuje akumulatory, przełączając na napęd elektryczny w wolnej jeździe miejskiej i w korkach, kiedy emisja spalin jest najwyższa.
Fanatycy i idioci
Zło w nowych samochodach spalinowych widzieć mogą tylko fanatycy albo idioci. Przy obecnym niskim spalaniu nowych silników, powinny raczej być stosowane ulgi podatkowe dla osób, które kupując nowe auto spalinowe złomują kilkunastoletniego diesla albo benzyniaka. Tak na marginesie: przy obecnej „emisji”, jaką powoduje wojna na Ukrainie – wiara w to, że ograniczenie ruchu samochodów wpłynie pozytywnie na zmiany klimatyczne przypomina wiarę dzieci, próbujących na plaży opróżnić morze, wyciągając z niego wodę wiaderkiem. A może chodzi tylko o to, żeby europejskie społeczeństwo przekształcić na wzór chiński, a samochód uczynić przywilejem najbogatszych?
Walka lewaków z kierowcami
Tak więc z motoryzacją walczą lewicowi eurokraci. Ale walczą z nimi także lewaccy aktywiści na poziomie miast. W Polsce, w miastach rządzących samorządowców związanych z eurolewicową Koalicją Obywatelską, trwa systemowa walka z kierowcami, polegająca na spełniania fanaberii tzw. aktywistów miejskich. Chodzi o np. podnoszenie opłat parkingowych, zwężanie jezdni, aby budować ścieżki rowerowe i „strefy relaksu”, ograniczanie prędkości poprzez tworzenie tzw. „stref 30” (czyli z ograniczeniem prędkości do 30 km/h). Paradoksalnie, często musi to skutkować… zwiększeniem emisji spalin, albowiem jeśli taka sama ilość samochodów jeździ po węższych ulicach z mniejszą prędkością, to korki są większe, a najwięcej spalin samochody emitują właśnie w korkach. Można zapytać, dlaczego pomimo takich utrudnień kierowcy nie przesiadają się do komunikacji miejskiej? Ano z tej prostej przyczyny, że podróż komunikacją miejską w większości polskich miast często nie jest ani tańsza ani szybsza niż jazda własnym autem, nie mówiąc już o wygodzie i komforcie.
Koalicja PO-PiS
Ale kierowców nienawidzą także politycy, uchwalający raz po raz różne zmiany przepisów – najczęściej zaostrzające. Jest to jeden z obszarów, w którym wciąż istnieje i świetnie funkcjonuje koalicja PO-PiS. Dość przypomnieć uchwalony przez PO-PiS jeszcze w 2007 roku obowiązek jazdy na światłach mijania przez całą dobę, przez cały rok. Ani to potrzebne (latem), ani efektywne – za to antyekologiczne (zwiększa się ilość „przepalonych” wkładów do samochodowych reflektorów, zwiększa się minimalnie zużycie paliwa). Mieszkam na Górnym Śląsku, a tam mówi się krótko: „Gdyby światła mijania włączone w dzień przez cały rok poprawiały bezpieczeństwo na drogach, to już dawno byłyby obowiązkowe w Niemczech.” Tymczasem Niemcy potrafią liczyć, nie chodzą na pasku lobbystów, więc takiego obowiązku nie wprowadziły.
Ostatnio weszła w życie kolejna nowość: bezwzględne pierwszeństwo pieszego, gdy zbliża do oznakowanego przejścia dla pieszych i zamierza na nie wejść. To znów nieekologiczne. Bo na przykład: jadą trzy samochody, a do przejścia zbliża się młody chłopak. Gdyby młody chłopak zwolnił i poczekał 5 sekund, to auta by przejechały w płynnym ruchu. Ale chłopak ma pierwszeństwo, więc trzy samochody hamują, zatrzymują się, z potem znowu ruszają, co powoduje dodatkową emisję spalin. Jak jednak widać, Polska postanowiła dołączyć do europejskiego trendu „Piesi rządzą na jezdni”. Obserwowałem ostatnio przejście, przed którym sznur samochodów stał praktycznie cały czas, bo w godzinach szczytu kolejny pieszy „zbliżał się do przejścia” zanim poprzedni zdążył z niego zejść. Co gorsza – takie rozwiązanie może ostatecznie obrócić się przeciw pieszym, bo niektórzy z nich doszli do wniosku, że nowe przepisy zwalniają ich ze stosowania tzw. zasady ograniczonego zaufania, którą stosować powinni dla własnego bezpieczeństwa wszyscy uczestnicy ruchu drogowego, także ci, którzy mają pierwszeństwo. Dzięki tej właśnie zasadzie, na cmentarzach mniej jest osób, które miały pierwszeństwo.
Polskie promile
Kolejną wprowadzoną nowością jest drastyczna podwyżka stawek mandatów karnych. Tutaj uwaga: jestem za surowym karaniem piratów drogowych wysokimi grzywnami. Tyle, że wcześniej należy zlikwidować absurdalne ograniczenia i zakazy, albowiem polskie drogi uchodzą na najbardziej przeregulowane ograniczeniami w Europie. Dopiero, kiedy zweryfikujemy wszystkie ograniczenia prędkości, zmienimy wszystkie ograniczenia wzięte z tzw. „czapy”, zlikwidujemy znaki STOP w miejscach, gdzie wystarczy znak ustąp pierwszeństwa pojazdu – wtedy można stosować wysokie taryfikatory mandatu. I jeszcze jedna uwaga: owszem, można zauważyć, że po wprowadzeniu nowych taryfikatorów mandatów kierowcy rzeczywiście, najprawdopodobniej ze strachu, bardziej restrykcyjnie przestrzegają ograniczeń prędkości. Równocześnie widać, że raczej nie zmniejszyła się liczba tych, którzy i tak pędzą jak wariaci – i zapewne to oni powodują największą ilość wypadków.
Warto jednak pamiętać, że w Polsce obowiązuje jeden z najniższych dopuszczalnych progów alkoholu w wydychanym powietrzu – prawo jazdy można stracić i mandat zapłacić mając ponad 0,2 promila w wydychanym powietrzu. Tymczasem w większości krajów Europy dopuszczalna norma wynosi 0,5 promila. Limit 0,5 promila obowiązuje m.in. w: Austrii, Belgii, Danii, Francji, Grecji, Hiszpanii, Izraelu, Niemczech, Portugalii, Słowenii, Szkocji, Szwajcarii, Włoszech. W tych krajach kierowcy, który do obiadu wypił piwo albo kieliszek wina i ma we krwi np. 0,35 promila alkoholu, policjant zasalutuje i będzie życzył szerokiej drogi, w Polsce – zabierze prawo jazdy, nałoży grzywnę i punkty karne. Pijanych za kierownicą trzeba karać surowo, ale normy warto zrównać z europejskim standardem.
Tzw. piratów drogowych należy karać i eliminować z całą stanowczością. Ale nie można doprowadzić do sytuacji, w której „rykoszetem” dostają wszyscy kierowcy, zmuszani do podporządkowania się zbyt rygorystycznym ograniczeniom i jazdy „przeregulowanymi” przez bezsensowne zakazy drogami. A jeśli się nie podporządkują – ryzykują, iż zostaną finansowo obłupieni. Tyle, że do polityków ta prosta prawda raczej nie dotrze. Przecież w razie czego, punkty karne i mandat dostanie kierowca ich służbowej limuzyny. Ewentualnie w przypadku zatrzymania ich za łamanie przepisów, które sami ustanowili, wyjmą legitymację i pokażą nam wszystkim… gest Kozakiewicza, to znaczy immunitet.
Kilkanaście dni temu jakaś wyhodowana durnymi przepisami Święta Krowa – rodzaju (tak na oko) żeńskiego – machała mi łapami, oburzona że się nie zatrzymałem przed pasami na jej widok. Miała do pasów ze 3 metry.
Ja też nieraz muszę łazić po pasach, ale za punkt honoru stawiam sobie przejście na drugą stronę tak by nie zatrzymywać aut. MOŻNA ???
Krótko rzecz biorąc to obywatel jako taki w ogóle przeszkadza i uni i rządzącym i stanowiącym prawa. Generalnie to jest on tylko potrzebny przy urnie wyborczej i żeby się za bardzo nie wychylał ale głosował jak każą.